Kalifornia - Koniec raju

USA, Kalifornia, Beverly Hills fot. ONS
Wspaniała przyroda, cudowny klimat. Mogły mu zagrozić tylko klęski żywiołowe, ale dziś stoi na skraju bankructwa!
/ 26.08.2009 10:26
USA, Kalifornia, Beverly Hills fot. ONS
Tak gorącej atmosfery nie było w biurze gubernatora stanu w Sacramento od niepamiętnych czasów. Ale nie za sprawą upałów, które ogarnęły Kalifornię tego roku, lecz kryzysu, który grozi bankructwem.

Po załamaniu się sytemu bankowego i handlu nieruchomościami, wpływy do budżetu zmalały o 30 procent. Już teraz dziura w budżecie stanowym sięgnęła 24 miliardów dolarów. Panuje 11,5-procentowe bezrobocie. Odsetek niespłacanych kart kredytowych i niespłacalnych kredytów hipotecznych osiągnął jeden z najwyższych w USA. Arnold Schwarzenegger dwoi się więc i troi, by ratować sytuację. Zaczął od odchudzania administracji. Zwolnił niemal połowę urzędników. Prosi także senatorów o zatwierdzenie cięć w wydatkach na szkolnictwo i służbę zdrowia. Podobno rozważa nawet zalegalizowanie upraw marihuany na potrzeby przemysłu farmaceutycznego. „Nasz portfel jest pusty, nasz bank jest zamk-nięty, a kredyt się skończył”, stwierdził pod koniec czerwca. Bo w sytuacji, jaka zaistniała w Kalifornii, nawet sam Terminator, który wychodził z wielkich opresji, tym razem ma nie lada orzech do zgryzienia.

Między piekłem a niebem

Do tej pory Kalifornia nie miała poważniejszych problemów. Dzięki położeniu nad Oceanem Spokojnym stwarzała nieograniczone możliwości rozwoju. Wroga człowiekowi jest jedynie pustynia Mojave, stanowiąca jej wschodnią granicę. Już same nazwy punktów widokowych w najsłynniejszej części pustyni, czyli Dolinie Śmierci, jak Piekielne Wrota, Góry Pogrzebowe czy Wzgórze Trumien mówią same za siebie. Temperatury sięgają tu 60 stopni Celsjusza, co przypomina warunki panujące w nagrzanym do maksimum piekarniku. Nawet w największej depresji terenu, zwanej Badwater, gdzie jeszcze trzy tysiące lat temu było jezioro, dziś zostało już tylko dno pokryte solą. Biada więc temu, kto kiedykolwiek zapuści się tu bez klimatyzowanego samochodu, zapasu benzyny, wody i map. Jedyna stacja benzynowa znajduje się przy wjeździe do doliny, której długość wynosi 225 kilometrów. Na pomoc drogową czeka się w nieskończoność.

Ale wystarczy skierować się w kierunku wybrzeża, by trafić do krainy pięknych gór Sierra Nevada, żyznych pól i bujnych lasów Doliny Kalifornijskiej, poprzetykanych wstążkami rzek, wodospadów i oczkami jezior, które stanowią oazę dla niezliczonych gatunków zwierząt. Niewiele miejsc na świecie dorównuje swoją urodą Parkowi Narodowemu Yosemite, należącemu do Światowego Dziedzictwa Przyrody. Swoją niezwykłą rzeźbę terenu Yosemite zawdzięcza lodowcom, które dwa miliony lat temu pozostawiły w twardych granitowych skałach fantastyczne kształty. W Yosemite rosną najstarsze na świecie sosny, które liczą cztery tysiące lat, i najwyższe na świecie sekwoje. Ich średnia wysokość waha się w granicach 100 metrów, rekordzista Tall Tree mierzy 122 metry. Długowieczność sekwoje zawdzięczają miękkiemu drewnu, które nie nadaje się ani na opał, ani do wyrobu mebli. W przeciwnym razie na pewno zostałyby już dawno wycięte przez człowieka. Nie sposób zwiedzić Yosemite w jeden dzień. W pobliżu obozowisk trzeba jednak zachować szczególną ostrożność, bo wygłodniałe niedźwiedzie brunatne nie cofną się przed niczym, by zdobyć trochę jedzenia. Grzebią w namiotach i koszach na śmieci, zaglądają do toalet.

Od kopalni złota po strumienie wina

Nie trzeba było więc długo czekać na chętnych do zamieszkania w takim miejscu. Jako pierwsi dotarli tam w XVI wieku hiszpańscy misjonarze, którzy rezydowali w Meksyku. Do 1821 roku Kalifornia była prowincją Meksyku. Amerykanie zainteresowali się nią dopiero na wieść o istniejących tam dużych pokładach złota. Po wygranej w 1848 roku wojnie z Meksykiem odkupili Kalifornię. 25 milionów dolarów, które wtedy zapłacili, było horrendalną sumą. Pokłady złota okazały się jednak tak ogromne, że nakłady zwróciły się w ciągu jednego roku. Zaczęła się gorączka złota, a wraz z nią do Kalifornii przybyły setki tysięcy ludzi, których trzeba było odziać, nakarmić i napoić. To dzięki nim na wybrzeżu powstały wielkie miasta, takie jak San Diego, San Francisco i Los Angeles, a na żyznych ziemiach rozpoczęła się uprawa warzyw i cytrusów oraz winnej latorośli.

Dolina Kalifornijska, zwana Ogrodem Ameryki, dostarcza najbardziej aromatycznych i słodkich owoców reszcie kraju. Kiedy próbuje się pomarańczy czy mandarynek z miejscowych plantacji, trudno nie zachwycić się ich smakiem, zupełnie niepodobnym do tego, jaki mają owoce jadące do nas tysiącami kilometrów i dojrzewające pod wpływem tlenku azotu. Większość winnic rozpostarta jest w Napa Valley, przez którą można przejechać pociągiem niczym Orient Expressem. Skosztować przy tym najlepszych roczników Montebello, bladoróżowego o delikatnym owocowym smaku Sutter Home White Zinfandela czy czerwonego California Zinfandela i posłuchać historii tego miejsca. Wspaniałych opowieści o europejskich rodzinach, które doceniały jakość winogron i oferowały trunki mogące śmiało konkurować z whisky. Dlatego wśród plantatorów częściej można usłyszeć nazwiska w typie Palidini czy Gallo aniżeli Smith czy McCormick. Tu także ma swoje winnice Francis Ford Coppola, który ceni produkcję win na równi z robieniem filmów.

Sny na jawie

Największego bogactwa Kalifornii przysporzyli jednak filmowcy, tworząc jedyną taką Fabrykę Snów na świecie. Kiedy w początkach ubiegłego stulecia przybyli tu z Nowego Jorku, chcieli uciec od podatków. Przemysł filmowy na Wschodnim Wybrzeżu w całości kontrolowany był wówczas przez Motion Picture Patents Company. Szybko jednak okazało się, że w Kalifornii są także znakomite plenery i fantastyczna pogoda. Cudowne światło i mała liczba dni deszczowych w roku. Stolicą tego królestwa stało się Los Angeles, leżące, jak zwykło się mówić, „pod” Hollywood. Bo choć Hollywood początkowo nawet nie należało do granic miasta, szybko stało się wielkim zapleczem dla całego przemysłu filmowego. Odległe od siebie o dziesiątki kilometrów dzielnice, jak Beverly Hills czy Santa Monica, gdzie mieszkają filmowcy, łączą niekończące się pasma autostrad.

Największymi atrakcjami Los -Angeles są oczywiście Kodak Theatre, gdzie co roku odbywa się ceremonia rozdania Oscarów, i Chiński Teatr, gdzie kiedyś odbywały się największe premiery filmowe. Tuż przed nim można podziwiać odciski rąk i stóp dwustu największych sław kina. W Alei Sław przy Hollywood Boulevard swoje gwiazdy w granicie mają legendy kina, poczynając od Marilyn Monroe i Alfreda Hitchcocka po Myszkę Miki i Kaczora Donalda. Próżno by jednak szukać tu prawdziwych gwiazd. Te, jeśli wychylają już nos zza wysokich płotów bajecznych rezydencji w Bel Air, jadą limuzynami z ciemnym szybami bezpośrednio do studiów filmowych lub butików przy Rodeo Drive, najsłynniejszej ulicy handlowej w Los Angeles.

W T-shircie i trampkach

Truman Capote żartował więc, że: „Każdy przybysz do Kalifornii traci rocznie jeden procent swojej inteligencji”. Nie brał chyba jednak pod uwagę mieszkańców Doliny Krzemowej, tak zwanej Silicon Valley, gdzie swoje siedziby ma dziś 700 firm wiodących w produkcji zaawansowanych technologii. Najsłynniejsze z nich to oczywiście Microsoft, Intel, Yahoo, Google, Hewlett-Packard czy eBay, ale jest też wiele innych, produkujących na potrzeby amerykańskiej armii. Nie ma tu jednak supernowoczesnych budynków, w których pracownicy ubrani w sztywne garnitury prowadzą w surowych laboratoriach supertajne eksperymenty. Większość pracowników Krzemowej Doliny to naukowcy, którzy przenieśli tu styl bycia i luz charakterystyczny dla ośrodków akademickich Berkeley, Stanford czy Princeton, gdzie zdobywali wiedzę. Dolina przypomina bardziej park aniżeli kosmiczny ośrodek badawczy, biura zaś – pokoje w akademikach. Bywa, że dyrektorzy wysokich szczebli chodzą w T-shirtach i trampkach. Większość z nich to obcokrajowcy, wśród nich także spora rzesza informatyków z Polski. To z Doliny Krzemowej co roku wychodzą na świat kolejne wersje komputerów, iPodów, przeglądarek czy systemów operacyjnych.

Zaciskanie pasa

Gdyby traktować Kalifornię jak osobne państwo, jeszcze do niedawna ze swoim PKB byłaby ósmą potęgą gospodarczą świata, plasując się gdzieś między Włochami a Rosją. Kalifornijczycy, jak zresztą większość Amerykanów, zaciągali jednak ogromne długi. Wielkie sumy szły na cele socjalne, ekologię i zabezpieczenia przeciwko trzęsieniom ziemi. Bo jeśli coś spędzało sen z powiek Kalifornijczykom, to właśnie klęski żywiołowe. Pod Kalifornią znajduje się jeden z największych na ziemi uskoków tektonicznych. Gigantyczne, bo ciągnące się na przestrzeni 1125 kilometrów pęknięcie Świętego Andrzeja dzielące skorupę ziemską na dwie wciąż poruszające się płyty tektoniczne: Płytę Pacyficzną, na której stoją Los Angeles i San Francisco, i Północnoamerykańską. W ciągu roku ta pierwsza przesuwa się względem drugiej około pięciu centymetrów. Gdy zaczepi o nią, dochodzi do katastrofy. Takiej jak w 1906 roku, kiedy dwie trzecie San Francisco zniknęło z powierzchni ziemi. To wszystko okazało się jednak pestką wobec kryzysu ekonomicznego. Kalifornijczycy wraz z Arnoldem Schwarzeneggerem nie tracą jednak nadziei, że uda im się pokonać recesję. I zachowają raj, którego do tej pory nawet nie pochłonęła ziemia.

Redakcja poleca

REKLAMA