Jako kelner nie zarabiałem tak źle. Stałem się niezależny finansowo, ale wciąż mi czegoś brakowało, czułem się niespełniony... Sądziłem, że nigdy nie zdobędę wyższego wykształcenia. Rodzice chyba też przestali w to wierzyć. Na szczęście nie byli z tych, co to na każdym kroku naciskają, żeby ich dziecko zostało profesorem.
– Synku, znalazłbyś sobie jakąś porządną pracę, bo to kelnerowanie, to chyba nie na stałe? – mówiła moja mama i miała trochę racji. – Przecież w końcu znajdziesz sobie jakąś pannę, potem weźmiecie ślub, musisz mieć porządne zajęcie.
Choć akurat z tą dziewczyną, to już trochę przesadzała. Przy każdej możliwej okazji pytała, czy już jakąś poznałem? A mnie było dobrze, tak jak jest. Miałem na swoim koncie parę miłostek, ale uważałem, że nie jestem jeszcze gotowy na poważny związek. Szukałem raczej w życiu czegoś zupełnie innego, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem czego.
Może to mu jest potrzebne
Mijałem właśnie biurowiec, który znajdował się po drodze do pracy. Miałem jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia mojej zmiany, więc szedłem nieśpiesznym krokiem. I wtedy to zobaczyłem, ogromny plakat, a na nim napis „Praca dla studentów za granicą, nieograniczone możliwości zarobku na całym świecie”. To było to! Idealna okazja, żeby się oderwać od codzienności, wszystko sobie dokładnie przemyśleć, a i zarobić trochę grosza. Mógłbym przeżyć przygodę swojego życia, bo tu zaczynała mnie ogarniać rutyna dnia codziennego. Nie namyślając się długo, wszedłem do środka. Tam dowiedziałem się, że możliwości są bardzo duże. Biuro współpracowało z wieloma przedsiębiorstwami na całym świecie.
Pośród wielu ofert, najbardziej zainteresowała mnie możliwość pracy na statku rejsowym płynącym po Morzu Śródziemnym aż na Karaiby. Pracowałbym znów jako kelner, lecz w tym wypadku traktowałem to raczej jako awans. Znałem realia tej pracy, mam doświadczenie i dlatego mógłbym być cennym pracownikiem. Stawka też była bardzo kusząca, no i przede wszystkim przyciągała mnie możliwość zwiedzania świata.
Problemy były dwa. Po pierwsze, trzeba było na początek wyłożyć pieniądze. Tak to niestety działało – płaciło się około sześciu tysięcy złotych, ale potem zwracało ci się z naprawdę sporą nawiązką. Analizując moją sytuację, stwierdziłem, że do wakacji, bo wtedy zaczynał się rejs, uzbierałbym tyle pieniędzy. Drugi problem stanowiło to, że rejs trwał prawie rok. Nawet nie tyle był to problem dla mnie, bo uważałem, że nie byłby to zmarnowany czas, co dla moich rodziców, którzy, tak jak przypuszczałem, byli zszokowani moją decyzją.
– Tomek, kompletnie mnie zaskoczyłeś – moja mama nie ukrywała swoich obaw. – Nawet nie wiem, co o tym myśleć. Przedstawiasz to tak, że naprawdę może to być podróż życia, ale aż rok z dala od domu, na morzu... – łzy zakręciły jej się w oczach.
– Heleno – gdy tata tak oficjalnie zwracał się do mamy, wiadomo było, że sprawa jest poważna. – Sądzę, że to dobra decyzja naszego syna. Jak na razie nie miał zbyt trafionych pomysłów na życie, a z takiego rejsu wróci odmieniony, dojrzalszy. Może to mu jest potrzebne...
Rodzice jeszcze parę dni tak ze sobą obradowali, wymieniali plusy i minusy mojego wyjazdu. Do rodzinnych narad włączyła się też moja młodsza siostra, która chyba po raz pierwszy w życiu mnie wsparła, twierdząc, że sama by tak chciała. Koniec końców, po kilku dniach deliberacji uzyskałem od rodziców oficjalne pozwolenie na wyjazd.
Zaprzyjaźniłem się z dwoma Włochami
Machina przygotowań poszła w ruch – zaczęło się załatwianie formalności w pośrednictwie, pierwsze raty, wyrabianie wizy. No i praca, ciągła praca w knajpie, gdzie brałem wszelkie możliwe nadgodziny, żeby uzbierać kasę na rejs.
Na początku czerwca wszystko było załatwione. Miałem wyjechać w połowie miesiąca. Dlatego stwierdziłem, że najbliższe dwa tygodnie poświęcę na odpoczynek, bo byłem naprawdę zmęczony. Mama dbała o mnie, robiła mi śniadanka, bo chciała, żebym przez te ostanie dni był traktowany wyjątkowo. Ale dni lenistwa mijają szybko i w końcu trzeba było spakować manatki i wyruszyć ku przygodzie.
Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie wywarł na mnie ten transatlantyk, gdy go po raz pierwszy go ujrzałem (oglądałem statek wcześniej na zdjęciach, ale to nie to samo). Monumentalny niczym kolos, stał w porcie i górował nad pozostałymi jednostkami. Wszędzie trwały prace, czyszczono niemal każdy zakamarek, uzupełniano zapasy, tak aby goście mogli wsiąść już w atmosferze luksusu i przepychu, a nie nerwowej krzątaniny.
Takich jak ja było kilkudziesięciu. Rozlokowano nas w pracowniczych kajutach. Był tu przekrój ludzi z całego świata, ciężko nawet ogarnąć kogo tu nie było. Dwóch chłopaków pochodziło nawet tak jak ja z Poznania. Oprócz nas zgłosił się jeszcze tylko jeden Polak. Ja jednak zaprzyjaźniłem się z dwoma prześmiesznymi Włochami, którzy pracowali na tego rodzaju rejsie już trzeci raz. Opowiadali mi mnóstwo anegdot. Rumuni byli najbardziej przestraszeni, ale też okazali się w porządku, połączyła nas miłość do piłki.
W końcu zaczęli napływać goście. Starsze małżeństwa, wiekowi panowie z młodymi paniami, rodziny, samotni bogacze – naprawdę multum ludzi. Nas wciągnęła praca i zwiedzanie. Snu było mało, ale i za sen nam nie płacili, a i nic w nim zwiedzić nie mogliśmy.
Wszędzie jej było pełno
Gdy nasyciliśmy duszę Europą, wpłynęliśmy na amerykańskie wody. Tam zmieniła się część załogi, wsiadły nowe osoby. Świeżaki, bo tak ich nazywaliśmy, szybko się uczyli. Stworzyliśmy z nimi zgraną paczkę. Sympatyczni Włosi, niestety, nas opuścili, ale za to przybyła Milena – też była kelnerką, pochodziła z Kielc.
– Studiowałam w Krakowie i w Warszawie, ale wszędzie tylko rok – opowiadała. – Nie mogłam tam znaleźć sobie miejsca, każde z tych miast zdawało się dla mnie za małe.
Szybko okazało się, że statek też był dla niej za mały. Wszędzie jej było pełno, biegała z pokładu na pokład, goście ją lubili, bo oprócz ciast i drinków zawsze częstowała ich promiennym uśmiechem. Nam też miło się z nią pracowało i spędzało czas. Atmosfera sprzyjała grupowym wypadom w wolne dni. Jednak zorientowałem się, że coraz częściej jesteśmy z Mileną tylko we dwoje, nawet salę obsługiwaliśmy tę samą. Wieczorami po pracy, gdy staliśmy w porcie chodziliśmy do pobliskich klubów, a gdy byliśmy na morzu, to wylegiwaliśmy się w jacuzzi, które wtedy było otwarte dla pracowników.
Po paru miesiącach okazało się, że nawet zwiedzanie nowych miejsc już tak mnie nie kręci. Chciałem tylko spotykać się z Mileną, nieważne gdzie i nieważne przy jakiej okazji. Ta dziewczyna mnie oczarowała, była tak pełna życia, nieobliczalna, nigdy nie wiedziałem, co wymyśli, i to było piękne. Gdy tylko słyszałem jej słowa: „nie uwierzysz, co wpadło mi właśnie do głowy”, już wiedziałem, że godziny w pracy zlecą szybko.
Statek płynął, zmieniały się krajobrazy, a my z Mileną coraz bardziej się w sobie zakochiwaliśmy. Rejs przestał mieć dla mnie znaczenie. Równie dobrze mógłbym być w Poznaniu czy Kielcach, byle tylko z nią. Nocami, gdy nie spędzaliśmy ich razem, wiele myślałem, głównie o przyszłości. Chciałem otworzyć biuro podróży dla par, żeby mogły jechać w najurokliwsze odludne zakątki i tam celebrować bądź leczyć swoje związki.
Moja głowa była pełna pomysłów. Czułem, że to dzięki Milenie. To ona była bodźcem, którego potrzebowałem. Zakochałem się w niej bez pamięci. Opowiadałem jej o moich planach, notowałem nazwy miejscowości, które mógłbym polecać w moim przyszłym biurze podróży. Milena była zachwycona.
– To świetny, naprawdę genialny pomysł – gdy to mówiła ja czule patrzyłem jej w oczy i już po chwili łączył nas namiętny pocałunek.
Pewnie nigdy nie zapomnę
Rejs dobiegał końca, pomyśleć, że minął rok... Rodzice mówili, że już się nie mogą mnie doczekać, a ja jak najszybciej chciałem im przedstawić Milenę. „Na pewno im się spodoba, ona oczarowywała wszystkich” – myślałem.
– Tomuś, ale ja nie mogę jechać z tobą do Poznania – powiedziała, gdy już się pakowaliśmy. Zaniemówiłem.
– Jadę na misję do Afryki – teraz to w ogóle ugięły się pode mną kolana.
Milena wyjaśniła mi, że planowała to od dawna. Wiedziała też, że się w niej zakochałem.
– Ty też jesteś mi bardzo bliski, naprawdę, ale ja jeszcze nie znalazłam swojej drogi, wciąż jej szukam. Dlatego nie mogę jechać z tobą. Ty chcesz naszą znajomość wprowadzić na kolejny etap, a ja tego nie chcę, nie wiem, jak moim życiem pokieruje los, ale na pewno nie tak – gdy to mówiła, widać było, że jest jej smutno.
Ale za to ja byłem zdruzgotany. Wszystko, o czym marzyłem, runęło. Wróciłem do domu, rodzice spodziewali się zmiany, a ja byłem jeszcze bardziej apatyczny niż przedtem. Trwałem tak jakiś czas w beznadziei i trwoniłem zarobione pieniądze, a rodzice załamywali ręce. Milena się nie odezwała. Pewnego dnia na dnie plecaka znalazłem mój notatnik, w którym zapisywałem wszystkie swoje pomysły na nowy biznes. Powróciły wspomnienia, ale wtedy przypomniałem sobie, co wtedy myślałem. „Milena była moim bodźcem...”.
Zaangażowałem się w otwarcie turystycznego biznesu, pomogli mi rodzice. O Milenie nie zapomniałem i pewnie nigdy nie zapomnę. Nawet teraz, gdy mam żonę, dwójkę dzieci i firmę, która wysyła na zasłużony wypoczynek setki par. Wciąż liczę, że kiedyś w skrzynce znajdę widokówkę... Tylko nie wiem, skąd może nadejść, ale pewnie jest takie miejsce, gdzie i Milena odnalazła samą siebie.
Czytaj także:
„Siostra zatruwała życie mi i mojej rodzinie. Musiałam jej powiedzieć, żeby się ode mnie w końcu odczepiła”
„Mama dała mi medalik. Nie wierzę w zabobony, ale kto wie, co by się stało, gdybym go nie miał”
„Rodzice byli nieudacznikami. Postanowiłem, że wyrwę się z biedy za wszelką cenę. Nie wiedziałem, że będzie tak wysoka”