Pamiętam doskonale moment, gdy pojawiłam się w tym miejscu po raz pierwszy. Strach ściskał mnie za gardło. Ilekroć dzwoniłam do domu, łzy same cisnęły mi się do oczu i szlochałam w telefon niczym kilkulatek na obozie, który boi się rozłąki z mamą i tatą, jakby to miała być cała epoka.
Przyzwyczajona do codziennego stosowania kosmetyków na twarzy i dbania o piękne paznokcie, miałam rozpocząć staż w gospodarstwie agroturystycznym. Zaraz po przybyciu na miejsce, pierwszego dnia, ogarnął mnie lęk z powodu niezwykłej ciszy, jaka tu panowała.
Moja wizja wyglądała inaczej
Zatrzymałam się na podwórku, które wydawało się opustoszałe, nie zdając sobie sprawy, że wszyscy intensywnie pracują – pani domu krzątała się w kuchni, jej mąż zajmował się sianem, jeden z synów majstrował w garażu, a drugi kładł płytki w nowym budynku, który niebawem miał przyjąć gości.
Trafiłam tu na praktyki w ramach studiów na kierunku turystycznym i zarządzaniu, które odbywałam po drugim roku nauki. Moja wizja przyszłej pracy wyglądała zupełnie inaczej. Marzyłam o tym, by prowadzić niesamowity, ekskluzywny pensjonat, a nie żeby być dziewczyną od sprzątania stajni! A jednak właśnie to mnie czekało.
Pani domu, wiecznie radosna i życzliwa dla każdego, okazała się jednocześnie wymagającą nauczycielką. Dźwigałam wiadro ze zlewkami do prosiaków i wyrywałam chwasty z grządek kapusty moimi wypielęgnowanymi paznokciami. Na dokładkę musiałam jeszcze szorować tłuste gary po obiedzie dla letników.
Skupiona na sobie, nie za bardzo przyglądałam się życiu i codzienności gospodarzy. Muszę jednak przyznać, że dostrzegłam ich starszego syna – rosłego i przystojnego młodzieńca. W myślach sklasyfikowałam go jako przykład chłopaka "z pola i obory". Trzymałabym się od kogoś takiego z daleka. Zwłaszcza że sprawiał wrażenie ponuraka i patrzył na otoczenie wilkiem spod krzaczastych brwi.
Gdy praktyki dobiegły końca, ku mojemu zaskoczeniu zdałam sobie sprawę, że wcale nie były takie straszne. Okolica była po prostu bajeczna, dlatego z ogromnym smutkiem opuszczałam to urokliwe miejsce po upływie miesiąca, żegnana niezwykle ciepło przez gospodarzy. Po powrocie do miasta, co zdumiewające, zaczęłam odczuwać tęsknotę.
Poczułam zazdrość widząc ich życie
Parę razy nawiedził mnie we śnie ten małomówny syn gospodarzy, a mój chłopak, z którym byłam od roku, nagle wydał mi się taki niemęski i dziecinny, że postanowiłam z nim zerwać. „Tamten jest w jego wieku, ale to już prawdziwy mężczyzna, a nie chłopiec...” – rozmyślałam.
Zdarzało mi się, że zestawiam swoje życie z tym, jakie wiedli tamci ludzie. Najbardziej przypadło mi do gustu to, że w tej znaczącej firmie, czyli w ich sporym gospodarstwie rolnym, wszyscy mają swoje role, pasujące do ich zainteresowań. Pani domu dba o wyżywienie wszystkiego w zasięgu wzroku: bliskich, odwiedzających i zwierząt hodowlanych. Pan domu oddaje się pracom remontowo–budowlanym. Starszy z synów, Jarek, naprawia sprzęty, a młodszy, Kazek, opiekuje się krowami i resztą stada.
Dlatego panuje taka cisza, ponieważ wszyscy są zajęci własnymi obowiązkami. Jednak później razem zasiadają do stołu, żeby w swoim towarzystwie zjeść obiad i pogadać. Poczułam zazdrość, widząc takie życie rodzinne. Powodem jest to, że pochodzę z rodziny pełnej konfliktów.
Rodzice albo ciągle się kłócą, albo w ogóle nie ma ich w domu. Poza tym żadne z nich szczerze nie przejmuje się mną i moimi sprawami.
Otaczała mnie absolutna cisza
Kiedy nadchodził okres świąteczny, postanowiłam zadzwonić do moich pracodawców, aby złożyć im życzenia z okazji Bożego Narodzenia. Moja szefowa wydawała się pozytywnie zaskoczona moją pamięcią i z radością w głosie zaprosiła mnie, abym spędziła u nich następne lato.
W tamtym momencie nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym ponownie wylądować w tym małym, wiejskim gospodarstwie. Jednak gdy nadszedł czas kolejnych obowiązkowych praktyk zawodowych, zapytałam swojego wykładowcę, czy istnieje możliwość powrotu w to samo miejsce. On był zdziwiony, ja zresztą też, ponieważ alternatywą była praca w pięciogwiazdkowym hotelu.
– Co ja najlepszego zrobiłam? – zastanawiałam się, kiedy ponownie postawiłam nogę na podwórku, które tak dobrze znałam.
Ponownie poczułam, jak otacza mnie absolutna cisza, mimo że teraz miałam świadomość, iż praca idzie pełną parą. Gdybym została w hotelu, moje zajęcia byłyby prostsze i schludniejsze, a tymczasem – sama o to poprosiłam – tkwiłam w tej rzeczywistości wypełnionej mozołem i obowiązkami od bladego świtu aż po zmrok.
Zaniedbałam już swój wygląd, nie robiłam sobie makijażu i manikiuru, ale wciąż tkwiła we mnie ta miejska awersja do ciężkiego wysiłku fizycznego. Na szczęście dość szybko udało mi się ją przezwyciężyć. A w zamian dostałam coś cennego – przyjaźń Jarka, przystojnego, starszego syna państwa, u których mieszkałam.
Nasza relacja rozwinęła się do tego stopnia, że zaczęliśmy samotnie, tylko we dwójkę, spacerować nad pobliskie jezioro. Wybieraliśmy się nad nie i siadywaliśmy na drewnianym molo, żeby sobie pogadać albo po prostu pobyć razem w ciszy. Jakoś tak nam brakowało wątków do rozmów.
Dzieliła nas przepaść
Czasem opowiadałam trochę o tym, jak mi leci w mieście, ale poza tym to o czym tu dyskutować – o gnojówce, żniwach czy dopłatach dla rolników? Zdałam sobie sprawę, jak duża dzieli nas przepaść. Poczułam smutek, ale jeszcze bardziej przygnębiła mnie myśl o końcu stażu.
– Moja droga, czemu nie zostaniesz na dłużej? – zagadnęła pani domu, kiedy wyznałam jej, że wcale nie mam ochoty wracać. – Pokój jest, a i jedzenia nie zabraknie. W sierpniu zawsze przyda się dodatkowa para rąk do roboty, bo żniwa idą pełną parą, no i letników przybywa.
Polubiłyśmy się z panią domu już wtedy naprawdę mocno. Zastanawiałam się, po co mam jechać do miasta. Kiedy powiedziałam mamie o swoim zamiarze pozostania tutaj, najpierw ją to zaskoczyło, ale nie sprzeciwiała się mojej decyzji.
Trudno dokładnie wskazać moment, w którym to się stało, ale zaczęłam doceniać wartość solidnego wysiłku. Do tego stopnia, że sama go poszukiwałam. Potem, gdy zasiadałam z gospodarzami przy kuchennym stole, czułam się wspaniale. A późniejszymi wieczorami uwielbiałam zaciągać Jarka nad wodę i po prostu spędzać z nim czas w ciszy.
Gdy ostatni dzień sierpnia minął, wyruszałam w podróż. Tęsknota dopadła mnie od razu, choć ciężko mi było się do tego przekonać. Moje serce biło dla Jarka. Chłopaka z prostej rodziny. Jego telefon sprawił mi ogromną radość.
– Będę w mieście pojutrze – zakomunikował. – Co powiesz na małe spotkanie?
Udałam się na wykopki
Z entuzjazmem się zgodziłam, ale później, kiedy wysiadał z pociągu, poczułam zażenowanie na jego widok. Miał na sobie jakiś niezbyt dopasowany garnitur, a z rękawów wystawały mu spore dłonie. Znowu wydał mi się taki... wiejski. Jednak wieczorem, gdy się żegnaliśmy, mocno mnie przytulił i poczułam, jak zalewa mnie fala ciepła. Przez dłuższy czas nie mogłam się otrząsnąć z ogromnego wzruszenia, które mnie ogarnęło.
Kompletnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić.
Po pewnym czasie, namówiona przez Jarka i jego mamę, udałam się do nich na wykopki ziemniaków. Od tamtej pory ciągle byliśmy razem, a jego najbliżsi przyglądali się temu życzliwie. Wtedy też poczułam w sobie niezwykły spokój i wyciszenie.
– Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczyna z miasta poradziła sobie z ciężką egzystencją na wsi. Nie odważyłbym się tego proponować – pewnego dnia, gdy siedzieliśmy przytuleni na pomoście, zwierzył mi się.
– A gdybyś jednak zaryzykował? – podsunęłam mu pomysł.
W odpowiedzi jedynie jeszcze mocniej objął mnie ramieniem.
Bliscy uszanowali moją decyzję
Po powrocie do miasta musiałam ukończyć ostatni rok studiów i zdobyć tytuł licencjata. Zauważyłam, że zaczęłam analizować wszystko, czego się uczę przez pryzmat gospodarstwa mojego przyszłego męża.
Nawet pracę dyplomową poświęciłam w całości perspektywom unowocześnienia takiego agroturystycznego przedsięwzięcia, jak to, które już uznawałam za „swoje”.
Jarek dokładnie ją przestudiował. Dało nam to sporo materiału do dyskusji. Teraz, kiedy się nie odzywaliśmy, to wyłącznie z własnej woli, a nie z powodu braku wątków do rozmowy.
W tamtym okresie rozpoczęły się przygotowania do naszego ślubu. Pomimo zaskoczenia moją decyzją, moi bliscy uszanowali to, co postanowiłam. Z kolei rodzice mojego ukochanego byli wyraźnie uradowani takim rozwojem wypadków.
– No proszę, ale z niej praktykantka – chichotała moja przyszła świekra – najpierw ciągle praktyki, a teraz nadszedł moment na poważny sprawdzian.
Kto by pomyślał, że taka mieszczka jak ja straci głowę dla syna rolnika? Zamiast robić karierę w pięciogwiazdkowym hotelu, zarządzam teraz własną agroturystyką. Życie potrafi zaskoczyć, nie ma co!
Patrycja, 26 lat
Czytaj także:
„Gdy mój mąż nagle zniknął, myślałam, że coś mu się stało. On tymczasem za moją kasę leżał pod palmą z kochanką”
„Żona i teściowa uknuły spisek, żebym wziął się do roboty. Połknąłem haczyk, ale jednego na pewno się nie spodziewały”
„Wzięliśmy pod swój dach schorowaną babcię męża. Od tej pory jego rodzina traktuje nas jak darmową jadłodajnię”