„Mam mądrego i opiekuńczego męża, którego nigdy nie kochałam. Tęsknie za wielką miłością z dawnych lat”

Rozpaczająca kobieta fot. Adobe Stock, Tatiana Morozova
„Gdy Antek przedstawił mnie swoim córkom „ciocia z dawnych lat” nie mogłam się otrząsnąć... Jak mogło do tego dojść? Był moją wielką miłością, choć miał swoje wady. Pragnęłam mężczyzny odpowiedzialnego, solidnego jak skała. Mam takiego, ale nic poza tym".
/ 12.07.2021 12:42
Rozpaczająca kobieta fot. Adobe Stock, Tatiana Morozova

Antek był niedojrzały, nieodpowiedzialny, lubił wypić i gardził stabilizacją. A ja go kochałam – za fantazję, namiętność, dowcip. I marzyłam, że za niego wyjdę.

Miałam tyle planów...

Kiedy przyszłam do domu, mój narzeczony leżał na kanapie z puszką piwa w ręce. Był lekko podchmielony, jak zwykle, kiedy wracałam z pracy; widocznie tych browarów było już kilka. „Znajdę zgniecione puszki w wiadrze ze śmieciami albo za regałem przy sprzątaniu” – westchnęłam w duchu.

– Zobacz, jakiego mam cela – powiedział, rzucając metalową kulką – Powinienem grać w kosza. Zrobiłbym karierę. Na pewno! Gdyby mu się tylko chciało wstać z kanapy i zająć czymś na serio! Po prostu – wreszcie dorosnąć. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że tak się kiedyś stanie…

Byliśmy razem już cztery lata. Szybko zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu, które Antek dostał od rodziców. Miałam tyle planów! Marzyłam, że się pobierzemy, że urodzę dziecko, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jednak to ja mówiłam o przyszłości, a Antek tylko słuchał. „Zobaczymy” – powtarzał. I w końcu zaczęło mi to przeszkadzać.

– Co zobaczymy, kiedy zobaczymy? – spytałam go kiedyś. – Latka lecą… Chciałabym urodzić dziecko, potem drugie, odchować je i mieć jeszcze czas dla siebie. Co w tym dziwnego?

– Nie dorosłem do ojcostwa – odpowiedział. – Nie czuję bluesa! Pomyślałam więc, żeby go postawić przed faktem dokonanym. „Zajdę w ciążę i koniec! – zaplanowałam. – Pogodzi się z tym, nie będzie miał wyjścia”. Nie zrobiłam tego jednak. Instynkt samozachowawczy mnie ostrzegł. „A co, jeśli się nie pogodzi? – pytałam samą siebie. – Weźmie tyłek w troki i zostanę sama? Lepiej nie ryzykować!”.

Antek właściwie nigdy nie miał stałej pracy. Mówił, że nie wytrzyma na etacie, woli dorywczo zarobić parę groszy i być panem samego siebie. Czasami przez kilka miesięcy przynosił pieniądze, a potem znowu tygodniami się obijał. Sam siebie nazywał „pracownikiem sezonowym” i wściekał się, kiedy próbowałam wymóc na nim regularne zajęcie.

– Odczep się! – krzyczał. – Nie będę wstawał codziennie o świcie! Nie wytrzymam ośmiu godzin za jakimś biurkiem…Wolę zdechnąć z głodu!

– Świetnie, tylko dlaczego myślisz jedynie o sobie? A ja? A nasza przyszłość?!

– Skoro tak ci ze mną źle, droga wolna!

Co mnie przy nim trzymało? Liczyłam, że się zmieni. Miałam nadzieję, że powolutku go wychowam i zmuszę do normalnego życia. Był przystojny, wesoły, zdolny, czuły… Gdyby chciał, mógłby bardzo wiele osiągnąć. Nigdy się z nim nie nudziłam. Byłby ideałem, gdyby nauczył się odpowiedzialności. Ale nie chciał!

Zrozumiałam, że zmienił numer i że nie chce się ze mną kontaktować

Chyba dlatego nie zastanawiałam się długo, kiedy koleżanka zaproponowała mi wspólny wyjazd do pracy za granicę. Miałyśmy razem zamieszkać. Ona podobnie jak ja szukała swojego miejsca w świecie. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i poleciałyśmy w nieznane! Przed odlotem odbyłam z moim narzeczonym poważną rozmowę.

– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – spytał. – Nie będę cię błagał, żebyś została. Nie licz na to.

– Nie liczę. Możesz do mnie przyjechać, kiedy się urządzę – odparłam.

– Nie przyjadę – burknął.

– Czyli to koniec między nami?

– Ty decydujesz, ty odchodzisz… Gdyby powiedział choć jedno słowo: „zostań”, nie wybiegłabym z domu. Jednak milczał, kiedy brałam torbę i kładłam klucze na komodzie. Jeszcze chwilę stałam za drzwiami, łudząc się, że może mnie dogoni i zawróci. Nic takiego się nie stało. Więc pojechałam. Kiedy później do niego dzwoniłam, zawsze słyszałam, że „abonent jest niedostępny”. Zrozumiałam, że zmienił numer i że nie chce się ze mną kontaktować.

Nie było mowy o miłości

Szybko stanęłam na nogi, chociaż robotę miałam ciężką. Wracałam skonana, lecz odkładałam kasę i to mnie cieszyło. Dopiero po paru tygodniach wybrałam się do pubu, żeby odreagować morderczy tydzień. Tam poznałam Roberta. Dopiero co rozstał się ze swoją dziewczyną. Zupełnie jak ja z Antkiem. Żadne z nas nie planowało stałego związku; poszliśmy do łóżka, żeby zapomnieć o swoich eks i poczuć się mniej samotnym. Było fajnie, więc zaczęliśmy to powtarzać, aż wreszcie wspólnie wynajęliśmy mieszkanie i zostaliśmy parą.

Nie było mowy o miłości. To wszystko działo się tak po prostu. Z rozsądku, czy raczej zwykłej potrzeby bycia z kimś. Robert to przeciwieństwo Antka: poukładany, oszczędny, pracowity, małomówny. Ma te wszystkie cechy, jakich Antkowi brakowało. Nie ma za to jego fantazji, poczucia humoru, namiętności, no i… nie jest taki przystojny. Gdyby można było ich poskładać, wyszedłby ideał.

Po roku wspólnego gospodarowania uzbieraliśmy na koncie całkiem niezłą sumkę. Ale ciągle było nam mało, więc braliśmy dodatkowe zajęcia i ścigaliśmy się w tym, kto więcej zarobi. Odkładaliśmy na dom i jakiś dobry interes w Polsce. Oboje chcieliśmy kiedyś wrócić. I udało się! Dziś mam zaledwie 30 lat, lecz jestem urządzona i zabezpieczona materialnie.

Prowadzimy z Robertem wspólny dochodowy biznes. Wybudowaliśmy piękny dom. Mamy ogród założony przez specjalistę od zieleni i dobre samochody. Ślubu nie mamy. Uznaliśmy, że rozdzielność majątkowa i dobry prawnik gwarantują, że nikt nikogo nie oszuka. Na razie nie było czasu na dzieci.

„Ciocia z dawnych lat”

Antka spotkałam tylko raz po naszym powrocie. Niedawno, w czerwcu, w centrum handlowym. Od razu go poznałam. Wiózł w koszu na zakupy małą dziewczynkę. Druga, trochę starsza, dreptała obok uczepiona jego ręki. Jak zwykle wyglądał luzacko i kolorowo. Zupełnie inaczej niż Robert, który nigdy nie zdejmuje garnituru i krawata.

– Kopę lat! – zawołał i ucałował mnie w oba policzki. Serdecznie, jak zawsze…

– To twoje córki? – zapytałam, bo jakoś trzeba było zacząć rozmowę. Byłam prawie pewna, że Antek słyszy, jak mi wali serce, więc gadałam jak najęta, żeby tylko zagłuszyć ten dźwięk.

– Jasne – odparł z uśmiechem. – Mania i Ania, dwie królewny i najukochańsze dziewczynki tatusia. Śliczne, prawda? Były śliczne. Obie podobne do Antka; blondynki z szafirowymi oczami. Słodkie i przylepne – jak z reklamy!

– A żona? – zapytałam.

– W domu, ma urlop od nas. Jest w ciąży z następnym dzieckiem, musi mieć trochę spokoju. Będzie syn, wiesz?! Jeszcze trochę pogadaliśmy. Dowiedziałam się, że mieszkają w bloku, że jest im trochę ciasno, ale dają radę. Antek pracuje na umowę zlecenie, czasem o dzieło. Choć niekiedy bywa krucho z kasą, jakoś wiążą koniec z końcem.

– A piwo pijesz? –zapytałam.

– Tak! – roześmiał się. – Jedno, w weekend. Moje kobiety nie lubią, kiedy śmierdzę alkoholem, wiec się powstrzymuję. Małe wyraźnie się nudziły.

– Kto to jest? – pytały, popatrując na mnie.

– To taka ciocia z dawnych lat – odparł Antek. – Ładna, prawda?

– Prawda. Ale mama ładniejsza. Chodźmy już, tata, chodźmy…

Gdy zostałam sama, te słowa jeszcze długo dźwięczały mi w głowie. „Ciocia z dawnych lat”... Jak mogło do tego dojść? Był moją wielką miłością, choć miał swoje wady. Chciałam go zmieniać, wychować; chciałam, żeby sporządniał i wydoroślał. Pragnęłam mężczyzny odpowiedzialnego, poważnego, solidnego jak skała. Mam takiego...

Jednak gdy pomyślę, że on ma być ze mną do końca życia, chce mi się wyć z rozpaczy! Spełniłam swoje marzenia o pieniądzach, wygodnym życiu, podróżach…To wszystko mam. Tylko gdzie jest reszta? 

Czytaj także:
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Mąż próbował rozbić małżeństwo naszej córki, bo nie zaakceptował zięcia. Pogodziła ich dopiero życiowa tragedia..."
„Pierwsza żona była wyniosła jak Królowa Śniegu. Na drugi ślub zdecydował się po 2 miesiącach znajomości”

Redakcja poleca

REKLAMA