Kochanie, wczoraj zwolnili mnie z pracy… – ten cytat z piosenki T. Love cały czas dudni mi w głowie. Prawda jest taka, że zwolnili mnie już tydzień temu, a jeszcze nie odważyłem się o tym powiedzieć Agnieszce.
To miały być te pierwsze święta na bogato. Rok temu ciągle byłem na bezrobociu. Żyliśmy z niewielkiej pensji Agi, która jest przedszkolanką. Rodzice pomagali nam, jak mogli. Czyli głównie dokarmiając nas. Moi rodzice są na emeryturze, starcza im na życie, ale na nic więcej. Tata Agnieszki jest motorniczym, mama nie pracuje. U nich też się nie przelewa.
Z listu do Świętego Mikołaja, który rok temu napisały nasze dzieci, nie udało nam się kupić prawie nic. Kornel marzył o rowerze i smartfonie, Kaja o hulajnodze i rolkach. Dostali książki, słodycze i ubrania, a i tak na te prezenty zrzuciła się cała rodzina.
Kornel ma już 10 lat, w Mikołaja tak naprawdę nie wierzy. Ale wyjaśnienia mojego taty wcielającego się w rolę świętego przyjął za dobrą monetę.
– Ok, mogę poczekać rok, choć nie wiem, czy mój rower da przez rok jeszcze radę – oświadczył filozoficznie po deklaracjach Mikołaja, że wyjątkowo w tym roku nie dał rady spełnić wszystkich życzeń, bo mu się renifery pochorowały. Nigdy nie zapytałem syna wprost, ale podejrzewam, że wie, skąd naprawdę biorą się prezenty, dlatego nie robił scen.
Co innego Kaja. Nasza córeczka ma pięć lat i nawet przez myśl jej jeszcze nie przeszło, że Mikołaj to ściema. Dlatego kiedy nie znalazła pod choinką wymarzonych prezentów, zaczęła histerycznie szlochać. Aga ją uspokajała, a mnie krajało się serce. Co ze mnie za ojciec, skoro nie umiem nawet zarobić na prezenty dla dzieci?
Nie brzydzę się pracą. Jest wręcz odwrotnie
Po narodzinach Kornela schowałem mój dyplom historyka sztuki głęboko do szuflady i razem z kumplem zajęliśmy się remontami. Szło nam całkiem nieźle, ale nie miałem pojęcia, że Adrian jest hazardzistą. W sylwestra siedem lat temu przegrał wszystkie pieniądze naszej firmy. I zniknął.
Zostałem z długami. Przez kilka lat nie mogłem legalnie pracować, bo większość pensji zabierałby mi komornik. Ale wszystko, co odłożyłem, przeznaczałem na spłatę długu. Zawsze planowaliśmy z Agą dwójkę dzieci, ale przez moje kłopoty decyzję ciągle odsuwaliśmy na później. Wreszcie życie zdecydowało za nas. Aga zaszła w ciążę pomimo pigułek i prezerwatyw.
– Maciek. Mam taką wiadomość, dobrą i złą… – zaczęła zdanie, a ja od razu wiedziałem, o co chodzi.
I choć byłem przerażony, uznałem, że nie mogę dać tego po sobie poznać.
– Wspaniale, nic się nie martw, damy sobie radę – zapewniłem żonę.
To wtedy schowałem dumę do kieszeni i poszedłem po pomoc do rodziców. Oni dawno chcieli sprzedać kawałek pola po dziadkach i dać mi pieniądze. To ja odmawiałem. Uważałem, że dali mi już dużo: wykształcenie, kochający dom. Nie mogę im odbierać ich jedynego majątku. Ale wiedziałem, że jak nie spłacę długu i nie zacznę zarabiać – to nie będę mógł zapewnić mojej rodzinie takiego życia, na jakie zasłużyła.
Pół roku później urodziła się Kaja. Ja pracowałem w antykwariacie. Nie zarabiałem dużo, ale regularnie, a właściciel podsyłał mi różne fuchy. Bogaci kolekcjonerzy potrafią zapłacić naprawdę sporo za wyszukanie i sprowadzenie upragnionej pozycji. Te ekstrazarobki odkładałem na auto.
Kaja miała trzy lata, gdy nasza rodzina stała się szczęśliwą posiadaczką siedmioletniego opla corsy. W wakacje pojechaliśmy i nad morze, i w góry. A w październiku mój szef zmarł na zawał. Antykwariat został zamknięty. Znowu byłem bezrobotny.
W urzędzie pracy zadeklarowałem, że podejmę każdą pracę. Poszedłem na kurs operatora wózków widłowych. To był dobry pomysł. Przez pół roku pracowałem na zastępstwach, na zlecenia, ale w końcu udało mi się dostać etat w fabryce mebli. Koledzy ze studiów uśmiechali się kpiąco, gdy mówiłem, co robię, ale zdecydowałem, że nie będę się przejmował. Przecież żadna praca nie hańbi, prawda?
Wydawało mi się, że już teraz wszystko będzie dobrze. Do dnia, kiedy moją małą corsę staranował tir. Trzy miesiące w szpitalu, uraz kręgosłupa.
– Panie Arku, powiem szczerze. Jak pan nie będzie na siebie uważał, to grozi panu nawet paraliż. Nie ma mowy o dźwiganiu, schylaniu się. Proszę to potraktować poważnie
– tak mi powiedział lekarz.
Niestety, renty też nie dostałem. Odwoływałem się trzy razy. Zawsze komisja stwierdzała, że jestem zdolny do pracy. Przez pół roku brałem zasiłek. Wiązaliśmy jakoś koniec z końcem, dzieci nie chodziły głodne i miały w co się ubrać.
Ale na prezenty dla nich, czy to na urodziny, czy pod choinkę, szans nie było. Po zeszłorocznych świętach powiedziałem sobie jednak: koniec. Kolejny raz takiego rozczarowania na buziach moich dzieci nie zniosę. Zacząłem chodzić do wszystkich firm, sklepów, fabryk i pytać, czy nie mają dla mnie pracy. O moich problemach z kręgosłupem nie wspominałem.
I stał się cud. W styczniu dostałem pracę jako portier w biurowcu. Kiedy w marcu wszystko się pozamykało – ja miałem pracę dalej. Ktoś musiał pilnować opustoszałych biur. Miałem dużo czasu, mogłem czytać, oglądać filmy. Praca marzenie!
Teraz albo nigdy! Dziś muszę jej powiedzieć
Po wakacjach zacząłem w internecie szukać prezentów. Wyliczyłem sobie, że jak z każdej pensji do grudnia odłożę po 200 złotych – to starczy mi i na rower, i na rolki, i na tablet dla Agnieszki… Aż wreszcie szef wezwał mnie do siebie.
– Panie Arku, powiem krótko. Właściciel biurowca wypowiedział naszej firmie umowę. Za tydzień mamy zejść z budynku. Niestety, nie mam dla pana nic innego. Musimy się rozstać. Ma pan miesięczne wypowiedzenie, ale zwalniam pana z obowiązku świadczenia pracy. Po tym tygodniu.
Przez chwilę nie zrozumiałem, o co chodzi. Zejść z budynku? Co on gada? Ale gdy do mnie dotarło, co się stało, ugięły się pode mną nogi. Wiedziałem, że nie ma szans, żebym znalazł kolejną pracę przed świętami. Z zamyślenia wyrwał mnie telefon:
– Arek, zajdź po drodze do sklepu i zrób zakupy. Listę ci poślę esemesem – Agnieszka rozłączyła się, zanim zdążyłem coś powiedzieć.
Może i dobrze, bo na pewno usłyszałaby w moim głosie, że coś się stało. Kupiłem tylko to, co było na liście. Żadnego piwa dla siebie ani słodyczy. Skończył się karnawał, zaczął się post.
Ostatniego dnia pracy zapakowałem swoje rzeczy do pudełka. Schowałem je w piwnicy. Jeszcze nie byłem gotowy na rozmowę z żoną.
Przez kolejny tydzień udawałem, że chodzę do pracy. Wychodziłem normalnie o siódmej rano i snułem się po ulicach. Wypatrywałem na sklepach i knajpach kartek „Potrzebna pomoc”, ale nic nie znalazłem. Zaszedłem do pośredniaka. Zrozumiałem, że i tam nic nie znajdę. Mój kręgosłup ciągle nie pozwala mi pracować fizycznie.
Wczoraj poszedłem do rodziców. Puściły mi hamulce. Poryczałem się jak dzieciak. Mama próbowała mnie pocieszać, ale tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Tata chciał mi koniecznie dać pięćset złotych – wszystkie swoje zaskórniaki. Nie przyjąłem ich.
– Tatuś, mamy na razie na jedzenie. Dzięki. Martwię się o święta… O dzieciaki… Przecież mi nawet kredytu nie dadzą…
Ugryzłem się w język, bo wiedziałem, że rodzice zaraz się zaofiarują, że oni wezmą pożyczkę. A ja wiedziałem, że nie będę mógł jej spłacić. Od lat miałem wyrzuty sumienia, że nie pomagam rodzicom. Nie było mowy, żebym brał od nich pieniądze. Po ciepłym maminym rosole zrobiło mi się lżej na duszy. Ruszyłem do domu z postanowieniem, że dziś pogadam z żoną.
– Arek, super, że jesteś. Wiesz, pomyślałam, że powinniśmy kupić nowy telewizor. Byłam dziś w sklepie, są fajne promocje. Można wziąć na raty. Co powiesz?
Mruknąłem coś pod nosem i poszedłem do kuchni. Wiedziałem, że to jest ten moment, w którym powinienem powiedzieć żonie prawdę. Że dłużej nie mogę czekać.
Zalałem herbatę. Choć nie słodzę, teraz wsypałem dwie łyżeczki cukru i powoli mieszałem. Starannie wcisnąłem cytrynę. A kiedy już nie miałem żadnej wymówki, poszedłem do salonu.
– Agnieszka. Usiądź, proszę. Musimy porozmawiać…
Czytaj także:
„Mąż kpił ze mnie, bo jestem sprzątaczką. Z satysfakcją patrzyłam, jak zbiera szczękę z podłogi, gdy przyszłam z wypłatą”
„Szalony seks z Piotrem przysłonił mi oczy. Gdy przeszło zauroczenie zrozumiałam, że związek z wykładowcą, to pomyłka”
„Przez rodzinną tragedię nie byłam na ślubie kuzynki. Natalia wysłała mi rachunek za mój talerzyk”