Śmiertelnie się w nim zakochałam. W owym czasie wszystkie moje miłości były „śmiertelne”, kochałam „na zabój” i „bez pamięci” – jak w romansach, poezji, piosenkach. Tyle tylko, że z Piotrem wyglądało to inaczej niż z pozostałymi.
Nie należał do grona moich rówieśników, lecz nauczycieli. Akademickich, zakochałam się w nim, gdy byłam na czwartym roku, ale romans wybuchł na roku piątym. Potem zwykłam go tym argumentem usprawiedliwiać: studia już niemal skończyłam, pisałam pracę magisterską (nie pod jego kierunkiem), trochę pracowałam, trudno było nie nazwać mnie dorosłą kobietą.
Ale ja tak siebie wówczas nie postrzegałam, w każdym razie nie w relacji z nim. Siedemnastoletnia różnica wieku w owym czasie kopała między nami przepastny dół. Ja stałam u progu dojrzałego życia, on miał za sobą nieudane małżeństwo zwieńczone dwojgiem dzieci. Moja mentalność, emocje wciąż jeszcze pozostawały na etapie uczennicy.
Piotr uczył mnie dwa semestry, traktowałam go jak boga
Podczas zajęć skupiałam się na jego osobie nie w stu, ale pięciuset procentach. Studiowałam każdy szczegół jego niezwykle męskiej – w moim ówczesnym mniemaniu – twarzy i sylwetki. Jednocześnie spijałam każde słowo z tych najdroższych dla mnie ust, ginących gdzieś pod bujną rudo-blond brodą i takimże wąsem.
Z nerwów nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, podczas gdy moje ładniejsze koleżanki błyszczały świeżo nabytą erudycją. Wiedziałam, że nie mam szans, by mnie dostrzegł. Pozycja szarej myszki upokarzała mnie, sprężyna onieśmielenia i tremy się nakręcała. Wszystkie intelektualne siły wytężyłam w obowiązkowej „pracy rocznej”, która była warunkiem zaliczenia przedmiotu.
Oddając mi ją, bardzo dobrze ją oceniwszy, pierwszy raz na mnie popatrzył. Spojrzał mi w oczy. Czując się wreszcie nieco pewniej, odwzajemniłam to stalowoniebieskie intensywne spojrzenie. I wtedy się zaczęło.
W odstawkę poszli wszyscy chłopcy. Żaden nie miał cienia szansy przy tym wysokim, barczystym, niezwykle przystojnym i do tego wyjątkowo błyskotliwym adiunkcie. Wystarczyło, że na mnie popatrzył, a ja już jechałam windą do nieba. I nawet niekoniecznie chciałam dojechać, już sama podróż przedstawiała się wystarczająco atrakcyjnie. Niemniej dojechałam.
Piotr zabierał mnie do mieszkania swojej siostry, która często i na długo wyjeżdżała służbowo, przynajmniej taką wersję wtedy poznałam. Nie przyszło mi wtedy do głowy wnikać, czy to prawda. Kawalerka mi się podobała, była urządzona ciepło i „po kobiecemu”, zupełnie nie przypominała miejsc, w jakie ciągnęli mnie napaleni rówieśnicy: chwilowo wolnych pokojów w akademiku albo ciasnych mieszkanek z rodzicami w pracy czy na przyjęciu, z którego mogli w każdej chwili wrócić.
Pękły tamy, pękły lody, świat zawirował
Tutaj spędzaliśmy czas na luzie, gadaliśmy, to znaczy Piotr gadał, i oczywiście kochaliśmy się bez pośpiechu. I w jednym, i w drugim był niezrównany. Podobnie jak w uniwersyteckiej sali – słuchałam każdego wypowiadanego przezeń słowa, były dla mnie objawieniem.
Objawieniem był również seks, z dojrzałym mężczyzną jakże inny niż z chłopakami. Doznałam wielu wtajemniczeń i mogę chyba przyznać, że w tej gałęzi edukacji ostatecznie zyskałam dużo więcej niż w tej oficjalnej, uczelnianej.
Na pewno bardziej przydała mi się w późniejszym życiu. Zaowocowała nowoczesnym i bezpruderyjnym stosunkiem do fizycznej strony miłości. Świadomością tego, czego pragnę. Otwarciem na eksperyment. Brakiem lęku.
– Kocham cię, kocham, Piotr – wykrzykiwałam po osiągnięciu orgazmu, którego to on dopiero mnie nauczył.
– Gabrysiu. Coś ci powiem, coś bardzo ważnego. Nie musisz. Nie musisz mnie kochać, żeby mieć tę przyjemność, to nie jest tak, jak sobie romantycznie wyobrażasz, seks niekoniecznie idzie w parze z miłością i nie ma w tym nic zdrożnego. Powiem ci jeszcze więcej: ty mnie wcale nie kochasz. To nie miłość, to młodzieńcza fascynacja, która za chwilę minie. Zbyt wiele nas dzieli. Te lata w naszym przypadku są świetlne. Wrócisz do swoich rówieśników, zwiążesz się z jednym z nich. Nie będę ci miał tego za złe. To normalne.
– Nieprawda. To ty odrzucasz moją miłość, bo jestem dla ciebie gówniarą, nic nie znaczę. Ja spędziłabym z tobą całe życie. Naprawdę cię kocham.
– Pożyjemy, zobaczymy.
Miał rację, stety czy niestety. Po kilku miesiącach jego ustawiczne gadanie solidnie mnie znudziło, „dzielenie włosa na czworo” – jak lubiłam nazywać skłonność do analizowania wszystkiego – zmęczyło. Miałam dosyć jego erudycji.
Na pamięć znałam anegdoty, do których z upodobaniem wracał. Nasze randki w lawendowej kawalerce postrzegać zaczęłam jako kiszenie się we własnym sosie. Jak długo można tylko tak we dwoje? Ciągnęło mnie do życia towarzyskiego, imprez, prywatek, ale ani on nie palił się do przedstawienia mnie swoim znajomym, ani ja.
Wisiała nad naszymi głowami (szczególnie, co tu mówić, nad jego) swoista nielegalność naszego związku. Nie myślałam wówczas o tym, że mógłby z jego powodu wylecieć z pracy. To nie były jeszcze TE czasy. No ale owszem, mógł, gdyby ktoś uprzejmie doniósł do władz uczelni. Każdą wspólną chwilę spędzaliśmy więc w „naszej” kawalerce. Aż w końcu mi się znudziło.
Taki nauczyciel powinien się należeć każdej kobiecie
Rozstaliśmy się pokojowo i serdecznie, Piotr rzecz jasna nie rwał włosów z głowy, skoro się tego i tak spodziewał, mnie nie zabiły wyrzuty sumienia. Skończyłam studia i poznałam kogoś, kto nie miał najmniejszych wątpliwości, że mnie z wzajemnością kocha i że chce się ze mną ożenić.
Potem różnie bywało, wielu facetów się przez moje życie przewinęło, ale Piotra postrzegałam jako mężczyznę, który zaważył na moich relacjach z płcią przeciwną. Byłam mu za to wdzięczna, bo nie były one złe, wręcz przeciwnie. Nieraz przypominałam sobie jego słowa i dodawały mi one otuchy. Mądry, fajny facet – myślałam. Właściwie taki nauczyciel należy się każdej kobiecie.
Nie utrzymywaliśmy żadnych kontaktów, ale kilka lat później na siebie wpadliśmy, w urzędzie, w którym wówczas pracowałam. Załatwiał jakieś sprawy u mojej koleżanki z pokoju, Kaśki, jak się okazało, znał ją dobrze, bo kilka lat wcześniej razem pracowali, po tym, jak odszedł z uczelni.
Nie był już taki przystojny, bardzo utył. Niewiele mnie to wszystko obeszło. Nie dostrzegłam w nim tamtego Piotra, tamten Piotr przeszedł do historii. Zamieniliśmy kilka słów, uśmiechnęliśmy się do siebie i tyle. Prawie zapomniałam o tym spotkaniu, moje życie było wtedy wystarczająco i bez Piotra ekscytujące. Ale z całą pewnością nie zapomniałam o nim, moim przystojnym adiunkcie.
Minęły lata, dużo lat, i nagle zobaczyłam jego nazwisko na fejsbuku. Nie, nie szukałam go, ale postu, który mi się z racji przynależności do pewnej grupy wyświetlił, nie mógł napisać nikt inny o tym samym nazwisku. Kochany stary Piotruś, z rozrzewnieniem patrzyłam na zdjęcia. Biedny, jeszcze bardziej się roztył, nic nie zostało z pięknego mężczyzny, jakim go znałam. Nie zastanawiając się wiele, napisałam. Działałam pod wpływem impulsu, który mnie samą zaskoczył swoją siłą.
„Musimy się zdzwonić – odpowiedział – umówić jakoś. Najlepiej jeszcze w tym tygodniu. Ustalimy wszystko ucho w ucho. Będzie co opowiadać, po urzędzie wiele się u mnie działo, a u ciebie pewnie też”.
„Po urzędzie?” – zdziwiłam się.
Osobliwa cezura czasowa, ale cóż. Zdzwoniliśmy się, umówiliśmy. Wydawało mi się, że jest bardzo podekscytowany, że nie może się doczekać spotkania. Jego nastrój podziałał i na mnie. Byłam zdenerwowana, spięta. Zapewne obejrzał w sieci moje zdjęcia, a ja na nich zawsze nieco poprawiona, przefiltrowana, upozowana.
Jak mnie odbierze w rzeczywistości? Swoją dawną zdobycz, dziewczynę, która z dwudziestki plus niepostrzeżenie stała się pięćdziesiątką plus? Szykowałam się o wiele bardziej starannie niż powinnam, samą mnie to zaskoczyło.
Dlaczego się tak stroję dla starego brzuchacza? Jak na panią w średnim wieku to nawet saute prezentuję się nieźle, poza tym na liście moich zdobyczy znajdują się ciekawsi mężczyźni. Piotr to zamierzchła historia. Ale z drugiej strony… Coś można by na tej historii zbudować. Coś nowego, ciekawego. Pewne sprawy spiąć klamrą, domknąć.
Z daleka już dostrzegłam jego sylwetkę, stał oparty o auto, którym nawet przez telefon zdążył się pochwalić, godne potwierdzenie materialnego statusu. Wcale nie taki tęgi, jak się wydawał na zdjęciach. Właściwie całkiem całkiem, w czarnych dżinsach, skórzanych pantoflach i bordowej marynarce narzuconej na tiszert.
Broda i wąsy pozostały, tyle że zmieniły kolor na srebrny, ładnie. Ciekawe, czy przebiera w babkach tak jak niegdyś? Ale przecież nawet wtedy – wybrał mnie. Stara miłość nie rdzewieje, powiadają, nawet jeśli to nie była miłość. Choć muszę powiedzieć, że mimo wieku i doświadczeń nie ogarnęłam wciąż jeszcze istoty tego opiewanego na tyle sposobów uczucia.
Przywitaliśmy się, trochę niepewnie mnie do siebie przytulił. A ja poczułam wzruszenie – ten opiekuńczy, pełen czułości gest był identyczny jak kiedyś i podobnie na mnie podziałał, na moment utonęłam w tych szerokich ramionach, roztopiłam się, rozanieliłam.
– Spacer? Pogoda piękna. Mamy jesień.
– No to idziemy.
– Kto pierwszy opowiada?
– Ty! – na wszelki wypadek tak wolałam. Przynajmniej wybadam grunt.
Gadał, gadał, gadał. Czy na co dzień nie ma z kim? Na podstawie fejsbukowego profilu trudno było dociec, czy jest z kimś związany. I jeszcze, i jeszcze, i jeszcze. Ale wpadłam! Słowa wysypywały się z niego jak zawartość przepełnionego i nagle pękniętego worka z mąką. Biedny, dobra, niech się wygada, przecież zawsze musiał, czemu się dziwić. No nie, jednak trzeba wiać!
Gdy już wreszcie łaskawie oddał mi głos, ogarnęła mnie wielka pustka. Byłam wyczerpana nadmiarem wtłoczonych we mnie informacji. I nie chciało mi się otworzyć ust. Nie chciało mi się wystartować w konkursie na życiowe osiągnięcia.
Palant, kołatało mi w głowie. Co ja w nim widziałam?
Korzystając z odrętwienia, w jakie popadłam, mówił dalej. Z tą różnicą, że teraz już nie o sobie, tylko o nas. Coś mi się przestało zgadzać. Zaraz, zaraz, o co chodzi? Wydające się początkowo absurdem podejrzenie szybko się we mnie rozrosło. Machnęłam ręką. Mam mu tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem?
– Czy ty mnie z kimś nie mylisz? – spytałam, choć stało się to dla mnie oczywiste.
– No co ty, Gabrysiu, jakże bym mógł. Przesiedzieliśmy w tym biurze razem kilka lat. Pamiętasz, jak zostawaliśmy po godzinach, jacy byliśmy zapracowani – uśmiechnął się lubieżnie – jak zamykaliśmy się od środka w porze urzędowania, a petenci dobijali się do drzwi? Hi, hi, jeśli o mnie chodzi, nigdy tego nie zapomnę – rzucił mi pełne namiętności spojrzenie i przesunął koniuszkiem języka po wargach.
Szok. Stanęło mi przed oczami to nasze niegdysiejsze spotkanie w urzędzie. Czy to wtedy mu się pomieszałyśmy, to, co dotyczyło Kasi z tym, co dotyczyło mnie? Czy bierze mnie teraz bezpośrednio za nią?
Czy aż tak pomerdały mu się imiona, twarze, wspomnienia? Przecież zupełnie inaczej wyglądałyśmy, Kasia i ja, chyba trudno nas pomylić. Raczej nałożyłam mu się na nią. Z dwóch kobiet ulepił sobie we wspomnieniach jedną. A może jest nas nawet więcej, stłoczonych w mojej skromnej osobie? Kto wie?
Machnęłam na to ręką. Miałam mu tłumaczyć, że nie jestem wielogarbnym wielbłądem? Chwilę jeszcze pogadał. Wydawał się bardzo z siebie zadowolony, gdy się żegnaliśmy. Stary, dobrze utuczony kogut, już coś mówił o następnej „randce” i że może zobaczę, jak mieszka.
Ani trochę mu nie przeszkadzało, że nie dowiedział się niczego ani o mnie, ani o Kasi, czy ktokolwiek tam jeszcze przez chwilę zamieszkał we mnie. Wróciłam do domu oszołomiona. Przepełniał mnie gniew i upokorzenie, rodzaj jakiegoś totalnego, monstrualnego kaca, jakbym przez całe życie chodziła pijana, a teraz nagle wytrzeźwiała.
Muszę wyrzuć go ze swoich myśli, które tyle lat mniej lub bardziej, ale jednak okupował. Raz na zawsze wyrzucić. Póki co usunęłam go z grona znajomych na fejsbuku. Na razie to musi wystarczyć.
Czytaj także:
„Od ponad dwóch lat żyjemy z mężem na odległość. Musieliśmy dokonać wyboru – albo się rozstajemy, albo klepiemy biedę”
„Mój wnuk to niewdzięczny smarkacz. Przepisałem mu dom, a teraz słyszę, że moje miejsce jest w domu starców”
„Moja siostra usunęła ciążę w wieku 16 lat. Powiedziała, że nie jest Matką Polką, żeby rodzić furę dzieci”