„Synowie wyjechali na studia, a w naszym małżeństwie powiało nudą. Musiałem dolać oliwy do ognia, by całkiem nie wygasł”

para fot. Westend61
„Uśmiechaliśmy się do siebie, przytulaliśmy, ale poza tym między nami niewiele się działo. Panowała cisza i nuda. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wcale nie mam ochoty się z tym pogodzić i przyjąć tego za oczywistość”.
/ 14.05.2024 19:00
para fot. Westend61

Irena stała w progu, nasłuchując odgłosów kroków Maćka, który schodził po schodach. Kiedy nastała cisza, podbiegła do okna, aby popatrzeć, jak wsiada do samochodu. Oczy zaszły jej łzami na myśl, że jej młodszy syn właśnie opuszcza rodzinne gniazdo, aby rozpocząć studia. Dwa lata wcześniej to samo zrobił jego starszy brat, co oznaczało, że teraz w domu nie było już żadnej z naszych pociech.

W nasze małżeństwo wkradła się nuda

– Wszystko gra? – rzuciłem pytanie, mimo iż zdawałem sobie sprawę, że Irenka z trudem panuje nad swoimi uczuciami.

– Jasne – odpowiedziała nieszczerze.

– Spokojnie, nie ma powodów do zmartwień. Nasze dzieci nadal będą nas odwiedzać. Poza tym wreszcie możemy cieszyć się sobą i wspólnie spędzonym czasem. Pozwól, że przypomnę ci o naszych dawnych marzeniach związanych z tą chwilą… – powiedziałem żartobliwie.

– To ty o tym marzyłeś – odparła z uśmiechem.

– Ale sama przyznasz, że wizja drugiej młodości była dla ciebie kusząca, prawda?

– Fakt, masz rację – zgodziła się.

– No to dawaj, ruszamy z tym.

– W jaki sposób?

– Może na sam początek złóżmy jakieś smaczne zamówienie.

Padło na sushi, ale kiedy posiłek został dostarczony, zjedliśmy go bez szczególnego zapału. Pomiędzy kolejnymi gryzami poruszaliśmy tematy związane z chłopakami. Snuliśmy domysły co do ich losów i przywoływaliśmy w pamięci czasy, gdy byli jeszcze mali.

Atmosfera była bardziej nostalgiczna niż wesoła, dlatego postanowiliśmy, że od następnego dnia zmienimy podejście i będziemy się cieszyć tym, co nas czeka.

Chcąc wcielić w życie nasze postanowienie, wybraliśmy się wieczorem na spacer po mieście. Pochodziliśmy trochę, zjedliśmy kolację, a potem deser, i wróciliśmy do mieszkania. Zaraz po przekroczeniu progu Irenka machinalnie zerknęła do pokoju Maćka i uświadomiła sobie, że go nie ma, bo wyjechał. Znowu posmutniała, więc musiałem ją pocieszać.

Po prysznicu relaks z lekturą i czas na spoczynek…

– Co powiesz na jakiś fajny film? – rzuciłem.

– Ale jaki?

– Sam nie wiem, poszperamy trochę…

– Ach, jakoś nie mam na to ochoty. Wolę poczytać.

Tamtego wieczora, jak i przez kolejne dni, zasypialiśmy z nosami w książkach. Wkrótce zauważyłem, że nasze dni zlewają się w powtarzalny schemat.

Nie potrafiliśmy nawet rozmawiać

Po przyjściu do domu dzieliliśmy się historiami z dnia codziennego, a następnie siadaliśmy do posiłku, oglądając przy tym telewizję. Co drugi dzień wypadały jakieś sprawunki, dzwoniliśmy do przyjaciół lub rodziny, a od czasu do czasu udawało nam się zamienić parę słów z synami – jednak te rozmowy zawsze były krótkie, bo chłopcy wiecznie byli zajęci.

Wszystkie nasze czynności wydawały się automatyczne, nieciekawe i wyzbyte jakichkolwiek uczuć. Irena kładła się wcześnie, a ja błąkałem się po mieszkaniu bez celu. Za dnia wyczekiwałem jej powrotu z pracy, lecz potem zdawałem sobie sprawę, że jej obecność i tak niczego nie zmienia, gdyż nie potrafiliśmy nawiązać żadnej rozmowy.

Myślałem, że kiedy w końcu nikt nie będzie nam przeszkadzał, będziemy godzinami rozmawiali o sprawach, na które zawsze brakowało nam chwili, gdy synowie byli w domu. Tymczasem nasze rozmowy ograniczały się do tego, co musimy kupić, zreperować, przyrządzić, wyczyścić, ogarnąć i za co zapłacić rachunki.

Praktycznie nigdzie razem nie chodziliśmy. A jak już się na to zdobyliśmy, to albo odwiedzaliśmy mojego brata, albo byliśmy na zakupach, gdzie każde z nas i tak szło w swoją stronę, do swoich ulubionych sklepów.

W domu owszem, uśmiechaliśmy się do siebie, przytulaliśmy się od święta, ale poza tym między nami niewiele się wydarzało. Panowała cisza i nuda, a samotność dawała się we znaki.

Początkowo sądziłem, że taki los czeka każdego, kto wychował potomstwo i zbliża się do wieku emerytalnego. Że to normalny stan rzeczy. Jednak w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wcale nie mam ochoty się z tym pogodzić i przyjąć tego za oczywistość.

Postanowiłem walczyć o nasze małżeństwo

Tamtego dnia zadzwonił do nas jeden z naszych synów. Od jakiegoś czasu widziałem, że moja relacja z żoną nabiera rumieńców tylko w sytuacji, gdy poruszamy temat naszych dzieci lub gdy któreś z nich się do nas odzywa. Nie inaczej było również w tym przypadku.

– Maćkowi musimy wysłać dwieście złotych… – oznajmiła Irena zaraz po zakończeniu rozmowy telefonicznej. – Twierdzi, że musiał kupić stolik nocny, ponieważ w akademiku go brakowało.

Dałaś się na to nabrać?

– Dlaczego? – zareagowała zaskoczona.

– Kochana, to przecież zwykłe kłamstwo. Przepuścił forsę, a teraz próbuje coś wymyślić.

– Serio tak sądzisz?

– Oczywiście. Od zawsze miał taki charakter. Przypominasz sobie, jak kiedyś przepuścił całą kasę ze skarbonki na cukierki, a później w sklepie wyłudził od ciebie pieniądze na klocki? Obiecał, że w domu odda ci ze swojej skarbonki, mimo iż doskonale wiedział, że jest pusta.

–  Czy to nie byłaby świetna okazja na krótki wypad w Tatry albo Bieszczady? – zapytałem z szelmowskim uśmiechem, gdy już otrząsnęliśmy się z napadu śmiechu.

Doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, aby przejść do działania i skorzystać z pozytywnej atmosfery, jaka zapanowała między nami. Postanowiłem kuć żelazo póki gorące i od razu ruszyć do ofensywy na polu małżeńskim.

Żona była w doskonałym nastroju, więc uznałem, że to idealny moment, by złożyć jej propozycję weekendowej eskapady w góry. Nie zamierzałem tak łatwo dać za wygraną. Byłem zdeterminowany, by wcielić swój plan w życie.

W pewnym wieku czas zwalnia

– Wiesz, jeśli chodzi o moją formę fizyczną… Zdaję sobie sprawę, że Karkonosze to nie to samo co Pireneje, ale mimo wszystko… Raczej nie miałabym na to ochoty… – odparła.

– Nie musimy robić długich wycieczek. Możemy się tam po prostu wybrać i pobyć trochę w schronisku.

– I co tam niby będziemy robić? Gnieździć się w tych spartańskich warunkach? Tutaj mam swój prysznic, swoje łóżko. No wiesz, po prostu komfort.

– Miej odrobinę pozytywnego myślenia – w końcu mnie poniosło. – W naszym życiu panuje stagnacja. Nie dostrzegasz tego? Jak nie mamy chłopaków, to brakuje nam tematów do rozmów.

– Arek, bez przesady. Tak to już bywa. Jesteśmy w takim wieku, że wszystko płynie spokojniej. Z mniejszą intensywnością – posłała mi pojednawczy uśmiech.

Postanowiłem jednak nie odpuszczać i przekonywałem ją, że powinniśmy dołożyć starań, aby nasz związek miał się dobrze. Irena spoglądała na mnie nieco dziwnym wzrokiem, jakby myślała, że mi odbiło, ale ciężko było jej podważyć moje słowa. Tak naprawdę doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że miałem rację.

Choć wyjazd w góry nie przypadł jej do gustu, obiecała zastanowić się nad jakąś bardziej komfortową formą spędzania wolnego czasu. Słowa dotrzymała, bo już następnego dnia nieśmiało zagadnęła, czy nie moglibyśmy zapisać się na lekcje tańca.

Wiedziałem, że od dawna o tym marzyła, więc z zapałem przystałem na tę propozycję. Przeszukaliśmy sieć w poszukiwaniu kursu w pobliżu i zgłosiliśmy się na pierwszy miesiąc nauki. Przyznaję, że zaskoczyło mnie, ile frajdy może dać taka drobnostka i jak bardzo potrafi ożywić naszą relację.

Nasze życie nabrało nowego tempa

Przed lekcjami tańca emocje sięgały zenitu, a po zakończeniu kursu, kiedy zyskaliśmy nowe umiejętności, toczyliśmy zażarte dyskusje o techniki wykonywania poszczególnych elementów. Wspólnie odświeżaliśmy w pamięci sekwencje ruchów i nabijaliśmy się z naszych nieporadnych prób opanowania układu.

Irena tak bardzo polubiła tańczenie, że zaledwie po dwóch tygodniach, chcąc mi się odwdzięczyć, zgodziła się wybrać ze mną na wędkowanie. Niespełna miesiąc później zdecydowała, że pojedzie ze mną w Tatry.

Tak jak obiecałem, nie zabierałem jej na żadne górskie ścieżki. Spacerowaliśmy tylko w okolicach pensjonatu, a większość czasu minęła nam na pogaduszkach przy pysznej kawie i lampce wina. Korzystając z okazji, że mieliśmy więcej swobody, ożywiliśmy nasz związek również pod kątem bardziej prywatnym.

Później przyszedł czas na rozmaite aktywności – chodziliśmy na przechadzki, zapisaliśmy się do osiedlowej siłowni, spotykaliśmy się ze znajomymi, jeździliśmy po okolicy na rowerach, chodziliśmy na romantyczne kolacyjki, zupełnie jak kiedyś.

Czas leciał do przodu, a my odkrywaliśmy nowe życie. To była przygoda z prawdziwego zdarzenia! Nagle zaczęło do nas docierać, że nawet gdy potomstwo już poszło w świat, wciąż można czerpać radość z każdego dnia. Że to jeszcze nie ostatni rozdział naszej historii…

Uświadomiliśmy sobie, że znów jesteśmy dla siebie najważniejsi. Nasza relacja rozkwitała stopniowo – wraz z kolejnymi rozmowami, dniami i tygodniami, które upływały. Uporaliśmy się z kryzysem w naszym związku.

Któregoś dnia Irena sobie przypomniała, że jej znajoma z pracy jest w trakcie kupowania nowego mieszkania. Spędziliśmy na pogaduchach całą noc, zastanawiając się, czy opłaca się budować dom na emeryturę. Zastanawialiśmy się, czy też byśmy tego chcieli i w jakim miejscu moglibyśmy postawić taką chatkę. Później przyszedł nam do głowy pomysł kupienia jakiejś rudery nad jeziorem i wyremontowania jej.

Tamta noc spędzona na rozmowie sprawiła, że poczułem ogromną radość, że oto razem odnaleźliśmy naszą drugą młodość.

Arkadiusz, 58 lat

Czytaj także:
„Synowa wiecznie mnie zbywała albo okłamywała. A ja tylko chciałam być dobrą babcią i móc widywać swojego wnuczka”
„Wyciskałam siódme poty, by mój synek miał wszystko. Miał pretensje, że przeze mnie jest zepsutym bachorem”
„Synowa traktuje syna jak bankomat. Żal mi go, bo zrezygnował z marzeń, by spełniać jej zachcianki”

Redakcja poleca

REKLAMA