„Mąż nigdy nie miał wrogów, a teraz zwątpiłam. Jego wypadek nie był przypadkowy, ale takiej prawdy się nie spodziewałam”

załamana starsza kobieta fot. Adobe Stock, pressmaster
„Zawsze miałam zaufanie do mego męża, szanowałam jego prywatność, ale po tym, co powiedział policjant, złamałam tę zasadę. Skoro to auto wjechało w nas celowo, musiałam dowiedzieć się, dlaczego tak się stało”.
Listy od Czytelniczek / 16.11.2023 10:30
załamana starsza kobieta fot. Adobe Stock, pressmaster

Wyjeżdżaliśmy z parkingu obok naszego domu. Mój mąż Stefan nie jest najlepszym kierowcą i ma już swoje lata. Pewnie dlatego jest bardzo ostrożny. Zanim skręci, pięć razy sprawdza, czy ma wolną drogę. Czasami to jego zachowanie drażni nie tylko mnie, ale i innych kierowców, którzy chętnie popędzają go klaksonem. A to się dzieje bardzo często. Stefan jednak nic sobie z tego nie robi. Twierdzi, że ostrożność nigdy nie zawadzi. Jest w tym dużo racji.

Mieliśmy wypadek pod domem

Tym razem coś poszło nie tak. Stefan ruszył z miejsca parkingowego i zatrzymał się, by sprawdzić, czy może jechać dalej. W tym momencie uderzyło w nas jadące z olbrzymią prędkością czarne auto.

Później dowiedziałam się od policjantów, że to było stare bmw.
Nasza kia popchnięta z wielką siłą wpadła na słup od mojej strony. Uderzyłam się w głowę, pękła szyba i cała byłam obsypana szkłem. Stefan też mocno ucierpiał. Zanim straciłam przytomność, widziałam, że cały był zakrwawiony.

Sąsiedzi, którzy widzieli wypadek, zawiadomili pogotowie. Zabrano nas do szpitala. Lekarz stwierdził u mnie wstrząs mózgu, natomiast mój mąż był w ciężkim stanie, stracił dużo krwi, nie odzyskał przytomności.
Tomografia wykazała duży krwiak mózgu, poza tym miał otwarte złamanie kości piszczelowej. Niemal natychmiast trafił na stół operacyjny.

Dowiedziałam się o tym następnego dnia, gdy odzyskałam przytomność, a mój stan był zadowalający. Po operacji – podobno udanej – Stefana wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej.
Leżał na intensywnej terapii. Nie pozwolono mi siedzieć przy jego łóżku.

– Nic mu pani nie pomoże – stwierdził lekarz. – Lepiej pojechać do domu i wypocząć. Będzie pani dużo bardziej potrzebował, gdy go wybudzimy.

Ten argument mnie przekonał. Miałam już wypis, więc wsiadłam w taksówkę i pojechałam do domu.

Ktoś nas próbował okraść

Mieszkamy na czwartym piętrze typowego domu z wielkiej płyty. Wychodząc z windy, zauważyłam, że drzwi do naszego mieszkania są niedomknięte. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam pewna, że je zamykałam. Zawsze gdy wychodzimy z mężem, ja zamykam drzwi, bo Stefan jest roztargniony. Ostrożnie weszłam do mieszkania. To co zastałam, sprawiło, że musiałam usiąść. Ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania. Przez chwilę bałam się, że zemdleję. Jeszcze tylko tego mi brakowało – pomyślałam. Stefan w szpitalu, auto rozbite i włamanie do kompletu! Sama radość!

W życiu nie widziałam takiego bałaganu. Wszystko, dosłownie wszystko, leżało na podłodze. Książki, pościel, bibeloty wyrzucono z półek i szaf. W kuchni na podłodze znalazłam makaron, ryż, wszystkie zapasy żywnościowe. Obraz nędzy i rozpaczy.

Byłam pewna, że złodzieje czegoś szukali. Czego? Nie miałam pojęcia.
Musieli się włamać niedawno, przed moim przyjściem, bo sąsiedzi zauważyliby niedomknięte drzwi. W tym bałaganie nie byłam w stanie stwierdzić, czy coś zginęło. Najwyraźniej ktoś ich musiał spłoszyć, bo biurko mojego męża było nietknięte. Wszystko było na nim tak jak wtedy, gdy wychodziliśmy. Zadzwoniłam na numer alarmowy.

Policjant miał swoją teorię

Przyjechała ekipa policyjna. Jakimś dziwnym trafem dowodził nią ten sam funkcjonariusz, który prowadził śledztwo w sprawie naszego wypadku samochodowego.

– Ktoś państwa bardzo nie lubi – pozwolił sobie na niezbyt moim zdaniem stosowną uwagę, gdy obejrzał mieszkanie. – Nie wie pani, kto to może być? – zapytał.

– Od tego chyba jest policja – odpowiedziałam niegrzecznie.

– No tak, tak przepraszam – mruknął.

– Mam wrażenie, że państwa wypadek i włamanie jakoś się łączą. Że zrobili to ci sami ludzie. Czy pani wie, że ten samochód, który w państwa wjechał, nie istnieje?

– To jakiś żart? Jak to możliwe? – zdziwiłam się. – Przecież uderzył w nas, z tego powodu mój mąż leży w szpitalu!

– Pani Zofio, ja nie żartuję – zmieszał się policjant. – Po prostu dwa lata temu to bmw zostało wyrejestrowane. Zapewne trafiło na złomowisko. Być może stamtąd zostało skradzione.

– Dlaczego łączy pan wypadek i włamanie? – spytałam.

– Tak mi podpowiada mój policyjny nos – odparł. – Nie ma żadnych dowodów, ale tak przypuszczam. Zbyt duży zbieg okoliczności. Włamania dokonano, gdy państwo byliście w szpitalu. Skąd złodzieje wiedzieli, że mieszkanie jest puste?

Najważniejsze było zdrowie Stefana

Policjant zadawał mi mnóstwo pytań, Część z nich dotyczyła wypadku. Co widziałam, kto siedział za kierownicą bmw, jak wyglądał, czy bym go poznała, jak wyglądał pasażer, ile miał lat i tak dalej. Rzecz w tym, że tych, co w nas wjechali, widziałam tylko przez moment i niewiele mogłam o nich powiedzieć

Pytał także, co zginęło z mieszkania, czy mieliśmy jakieś precjoza, może cenną biżuterię, kto o tym wiedział… Powiedziałam, co wiedziałam, ale tak naprawdę mało mnie to wszystko obchodziło. Chociaż wciąż byłam słaba, czekało mnie mnóstwo pracy. Przerażał mnie bałagan zostawiony przez włamywaczy.

Nieważne, czy stare bmw jest zarejestrowane, czy nie. Wystarczy, że w nas wjechało. Nie interesował mnie także los naszego auta. Kia została odholowana na parking i czekała na decyzję, co dalej. Podobno nie nadawała się do naprawy. To też mnie mało obchodziło. Liczyło się tylko zdrowie męża.

Lekarze powtarzali w kółko, że operacja się udała i wszystko będzie dobrze.

– Proszę się nie martwić – słyszałam za każdym razem, gdy pytałam.

Łatwo powiedzieć… Stefan wciąż był nieprzytomny. Bardzo bałam się o jego zdrowie.

Nie mieliśmy wrogów 

Po kilku dniach prowadzący śledztwo znowu chciał ze mną rozmawiać. Nawet przyjechał do domu. Już trzeci dzień starałam się posprzątać po złodziejach.

– Czy państwo mają wrogów? – spytał policjant, patrząc na mnie bardzo uważnie, aż się mimo woli zaczerwieniłam.

– Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu lat – odpowiedziałam. – Nikt nam nigdy nie groził, nikogo nie skrzywdziliśmy

– Jest pani pewna, pani Zofio? Mężowi nikt absolutnie nie groził?

– Nic na ten temat nie wiem!

– Nie bez przyczyny pytałem o wrogów. Samochód, którym w państwa wjechano, tak jak przypuszczałem, bezczelnie skradziono ze złomowiska. Zawiadomił nas o tym właściciel placu. Moim zdaniem zabrano je wyłącznie po to, by spowodować ten wypadek. Myślę, że zrobił to ktoś, kto wiedział, że auto da się uruchomić.

Po mojej minie policjant domyślił się, że nie rozumiem, dokąd zmierza jego wywód, więc dalej wyjaśniał, co ma na myśli.

– Samochód po wypadku porzucono, czyli nie miał dla złodzieja żadnej wartości. Sądzę, że ktoś albo chciał się na was zemścić, albo w ten niebezpieczny sposób ostrzec. Mafia, bandyci, przestępcy, oni tak postępują.

– To niemożliwe! – nie mogłam uwierzyć. – My nie mamy kontaktów z żadną mafią…– przestraszyłam się. – To niemożliwe!

Mąż był dobry i uczciwy

– Co robił pan Stefan, gdy się poznaliście? Gdzie pracował? – dopytywał policjant.

– W urzędzie miasta, w dziale mieszkaniowym – odpowiedziałam zdziwiona. – Pomagał mi wyjaśnić pewne sprawy związane z odziedziczonym mieszkaniem. Tak się poznaliśmy. Oboje byliśmy rozwiedzeni.

– Czy mąż miał konflikty w pracy? – dociekał śledczy. – Czy może ktoś mu groził, na przykład niezadowolony petent? Może coś przed panią ukrywał?

– Co pan insynuuje?! – zdenerwowałam się. – Mąż od 2 lat jest na emeryturze – tłumaczyłam. – Trudno mi uwierzyć, że ktoś by tak długo chował urazę. Stefan zawsze podejmował decyzje zgodne z przepisami, wiele razy o tym rozmawialiśmy. Był bardzo praworządnym i solidnym urzędnikiem. Nic nie wiem o żadnych konfliktach męża.

– Są ludzie, którym czasami trudno jest się pogodzić z decyzją urzędu, nawet jeśli jest podjęta w zgodzie z wszelkimi przepisami.

Wciąż nie było z nim dobrze

Ta rozmowa wytrąciła mnie z równowagi. Chciałam jak najszybciej zobaczyć Stefana. To, co mówił policjant, nie mieściło mi się w głowie. Skoro uważa, że ktoś specjalnie w nas wjechał, niech szuka sprawcy! Mój mąż wciąż był w śpiączce. Pozwolono mi chwilę przy nim posiedzieć. Trzymałam go za rękę. Nagle zawyła maszyneria, do której był podłączony. Przestraszyłam się.

Przybiegła pielęgniarka, w sekundę po niej lekarz. Byłam zrozpaczona, czekałam na korytarzu na jakiekolwiek wieści. Po pół godzinie lekarz stwierdził z ulgą:

– Sytuacja opanowana!

– Co to było? – spytałam. – Co się stało?

– Zatrzymał się – odparł lekarz. – Ale już w porządku, czasami tak się zdarza. Nie ma powodu do obaw, kontrolujemy sytuację.

– Kiedy go wybudzicie? – spytałam

– Mam nadzieję, że niedługo. Jeśli wszystko będzie dobrze, za kilka dni podejmiemy decyzję. Musi pani być przygotowana, że gdy się obudzi, może niewiele pamiętać. Z czasem wszystko wróci do normy. A teraz pani powinna pojechać do domu i wypocząć.

Znalazłam listy z pogróżkami

Zawsze miałam zaufanie do mego męża, szanowałam jego prywatność, ale po tym, co powiedział policjant, złamałam tę zasadę. Skoro bmw wjechało w nas celowo, musiałam dowiedzieć się, dlaczego tak się stało. Przejrzałam szuflady w biurku. Złodzieje nie zdążyli dobrać się do rzeczy Stefana. Wśród różnych zbędnych drobiazgów znalazłam kilka listów.

Ich treść wprawiła mnie w osłupienie. A jednak Stefan coś przede mną ukrywał…

„Należy spłacać swoje długi – przeczytałam w jednym ze znalezionych pism. – Sam możesz policzyć, ile mi się należy. Sporo się tego uzbierało”.

O jakich długach pisze autor? – zastanawiałam się. Stefan pożyczał pieniądze?

„Chciałbym wiedzieć, kiedy zamierzasz oddać moje pieniądze – czytałam w kolejnym liście. – Jestem uparty, bardzo uparty. Mama mówi, że tak jak mój ojciec, sam więc rozumiesz, że nie zrezygnuję! Ode mnie nie uciekniesz nawet na tamten świat!”.

O co tu chodziło? Wszystkie cztery listy utrzymane były w tym samym tonie. Stefan miał wiedzieć, za co i sam miał policzyć, ile jest winien. Dziwne. W ostatnim piśmie autor ostrzega, że jeśli nie dostanie pieniędzy, stanie się coś złego.

Co ukrywał mój mąż?

Bardzo się zdenerwowałam. Mój mąż nigdy mi nie powiedział o tych listach ani o tym, dlaczego je dostawał. Nie miałam pojęcia, po co pożyczał pieniądze, i że teraz nie ma z czego spłacać długów. To wszystko wydało mi się bardzo dziwne.

Dlaczego Stefan nic mi nie powiedział o pożyczkach? Co kupował? A może był hazardzistą? Postanowiłam przeszukać dokładnie jego rzeczy. Jeśli wpadł w szpony hazardu, to dobrze się maskował, ale na pewno znajdę coś, co może naprowadzić mnie na ślad. Niestety, nic nie znalazłam.

Wieczorem wpadła do mnie Irena, sąsiadka i przyjaciółka. Dawno nie rozmawiałyśmy, a mieszka nad nami. Opowiedziałam jej o podejrzeniach policji i że Stefan pożycza kasę.

– A może on prowadził podwójne życie?

– Irena zawsze podejrzewała mężczyzn o zdradę. – Może ma kochankę lub, co gorsza, drugą rodzinę? I na to potrzebował pieniędzy?

Pomysł wydawał mi się idiotyczny, ale… Nie znalazłam niczego, co by świadczyło, że podejrzenia Ireny miały jakiś sens. Listy przekazałam policji. Niech szukają autora.

Tego się nie spodziewałam

Sama pojechałam do szpitala, dzwonili, że dzisiaj będą wybudzać Stefana. Bardzo chciałam z nim porozmawiać. Musiałam wyglądać na zdenerwowaną, bo lekarz prowadzący stanowczo powiedział:

– Bardzo proszę nie denerwować pacjenta. Jest jeszcze bardzo słaby, może być rozkojarzony.

Usiadłam przy łóżku i czekałam. Rzeczywiście był jeszcze słaby, ale ucieszył się, gdy mnie zobaczył.

– Jesteś, Zochna… – próbował uśmiechnąć się do mnie. – Jak się czujesz, nic ci się nie stało? – pytał, a mnie minęła cała złość.

Ucieszyłam się, że dochodzi do siebie. Następnego dnia mogliśmy rozmawiać.

– Bardzo cię przepraszam, to wszystko moja wina – mówił bardzo powoli. – Wybacz. Dawno temu, na początku naszego małżeństwa, miałem romans z koleżanką z pracy. Gdy mi powiedziała, że będzie miała dziecko, nie uwierzyłem, że moje. Odeszła z pracy, nigdy więcej się z nią nie widziałem. Bardzo mi przykro, że cię wtedy zdradziłem. To nic nie znaczyło. Stało się. Miałem nadzieję, że to nigdy nie wyjdzie na jaw. Niestety, od przeszłości nie da się uciec. Niedawno odezwał się mój już dorosły syn. Jego matka zmarła kilka lat temu. Szukał mnie, aż znalazł. Żądał pieniędzy, zaległych alimentów. Chciał tylko pieniędzy! Zrobiłem badania DNA. Faktycznie jestem jego ojcem. Ale to nie jest dobry człowiek. Dziś jest mi wstyd, że jej nie uwierzyłem, może nie doszłoby do tego wypadku, bo to on w nas wjechał. Poznałem go.

Łzy same poleciały mi z oczu. Stefan bardzo się zmęczył tym wyznaniem, bo zamknął oczy i zasnął. Byłam w szoku, wyszłam zapłakana na korytarz i usiadłam. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć.

Nad ranem mój mąż umarł. Lekarz powiedział, że serce nie wytrzymało. Policja poinformowała mnie, że zatrzymano sprawców wypadku. Wśród nich syna mojego męża.

Czytaj także: „Nie żałuję tego, co zrobiłem. Moje dzieci mają spłacone kredyty, a mi w więzieniu będzie lepiej niż w domu starców”
 „Zamiast polskiego chleba, wolałam francuskie rogaliki. Uciekłam ze wsi i wpadłam z deszczu pod rynnę”
„Przez 20 lat byłem wierny żonie. Gdy ją zdradziłem, okazało się, że ona wcale nie była lepsza. Miała swój powód”

Redakcja poleca

REKLAMA