„Znienawidziłam własną córkę za to, że przypominała swojego niewiernego ojca. Płaciła za jego draństwo”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Daniel Jędzura
Miała jego oczy, jego uśmiech i podobnie jak on marszczyła nos, kiedy była niezadowolona. Zdarzały się takie chwile, że wprost nie mogłam na nią patrzeć. Była solą sypaną na otwartą ranę, była sztyletem wbijającym się w moje roztrzaskane serce. I nienawidziłam jej za to.
/ 17.11.2021 07:59
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Daniel Jędzura

Kocham moje dzieci, zawsze kochałam, ale każde w inny sposób. Pierworodna Renata była córeczką tatusia, a młodszy Emilek moim oczkiem w głowie. W odróżnieniu od siostry wrażliwy i nieporadny, bardziej mnie potrzebował, więc poświęcałam mu więcej czasu i uwagi. Reni wcale to nie przeszkadzało, bo zajmował się nią ojciec. Mieli wspólne pasje jak układanie klocków Lego Technic, i świetnie się dogadywali. Czasami nawet byłam zazdrosna o to, że mają wspólny świat, do którego mnie nie dopuszczali.

Wydawało mi się, że owo zgodne „podzielenie się dziećmi” jest całkiem w porządku, że nikt na tym nie traci – do czasu, aż mój mąż wyznał, że od pół roku ma kochankę. Gorzej, zakochał się i chce rozwodu. To był dla mnie potworny szok, niczego się nie domyślałam. W dodatku, jakby niewystarczająco mnie zranił i upokorzył, miał czelność zasugerować, że powinniśmy naprawdę podzielić się dziećmi.

– Chciałbym przejąć opiekę nad Renatą…

– Nie ma mowy! Nie oddam ci Reni! – zaprotestowałam.

– Ona nienawidzi tego zdrobnienia, woli, by nazywać ją pełnym imieniem. Nawet tego o niej nie wiesz – westchnął.

– Ma dwanaście lat, przypominam ci, za chwilę zacznie dojrzewać i pojawią się różne babskie problemy. Potrzebuje matki – upierałam się.

– Sam nie wiem… może masz rację… – zaczął się wycofywać, wyraźnie zbity z tropu tymi „babskimi sprawami”. – Niech dzieci zostaną z tobą – ustąpił. – Będę je codziennie odwiedzać.

– Wielka mi łaska – burknęłam.

Użyłam argumentu o dojrzewaniu Renaty, żeby mu dopiec. Nie sądziłam jednak, że tak łatwo się podda. Tyle znaczy jego ojcowska miłość. Zrezygnował z córki, żeby nie musieć z nią rozmawiać o miesiączce! Co za tchórz!

W naszej małej rodzinie działo się coraz gorzej

Gotowałam się z wściekłości, aż w pewnej chwili z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że jestem zła nie tylko z powodu zdrady i porzucenia. Nie tylko dlatego, że Maciek nie podjął walki o opiekę nad dziećmi. Byłam wściekła, bo gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że… zabierze Renatę. Jego córeczka stała się ostatnio pyskata i nieznośna. Ledwo to sobie uświadomiłam, dopadły mnie potworne wyrzuty sumienia. Co ze mnie za matka? Jak mogłam? Czułam się zdołowana i zażenowana samą sobą.

W ramach zadośćuczynienia postanowiłam zbliżyć się do córki i być dla niej lepsza. Niestety, narzucona sobie samej presja  zaowocowała tym, że zaczęłam się starać za bardzo. Zagadywałam córkę, proponowałam jej wspólne aktywności, chwaliłam ją częściej niż zwykle. Chyba wyczuła w tym sztuczność, bo najpierw zareagowała nieufnością, potem stała się opryskliwa, a na koniec wybuchnęła:

– Przestań mi się tak podlizywać! I tak ci nie wybaczę, że przez ciebie tata od nas odszedł!

– Twój ojciec nie odszedł przeze mnie – wycedziłam lodowatym tonem. – Odszedł do innej kobiety – oświeciłam ją.

Co prawda wcześniej ustaliliśmy z Maćkiem, że na razie nie będziemy informować dzieci o jego nowej partnerce, ale nie mogłam pozwolić, by cała wina spadła na mnie. To ja byłam ofiarą. Co za dużo, to niezdrowo. Nie pisałam się na świętą ani męczennicę. Kiedy Renata usłyszała „nowinę”, zrobiła się biała jak papier.

– To nieprawda! Kłamiesz, bo go nienawidzisz! – rzuciła mi w twarz oskarżenie i nie czekając na moją odpowiedź, odwróciła się na pięcie i pobiegła do swojego pokoju.

Zatrzasnęła za sobą drzwi z taką siłą, że aż zadrżały szyby w oknach. Nie wiedziałam, czy powinnam ją ukarać, czy przytulić i pocieszyć, więc… nie zrobiłam nic. Następnego dnia po szkole miała pójść z ojcem i bratem do kina, ale powiedziała, że boli ją brzuch i woli zostać w domu. Podejrzewałam, że nie miała ochoty oglądać Macieja po tym, czego się o nim dowiedziała. Nie drążyłam tematu. W ogóle nie nakłaniałam jej do rozmowy, tylko udałam, że wierzę w ból brzucha, i zostawiłam ją w spokoju. Było mi jej żal, ale równocześnie nie potrafiłam opanować uczucia złośliwej satysfakcji, że oto „ukochana córeczka tatusia” odwraca się od niego. To go zaboli. I dobrze mu tak, niech cierpi.

Długo nie pocierpiał, bo Renata się pozbierała, zdobyła na szczerą rozmowę z ojcem i wyglądało na to, że mu wybaczyła. Pięknie. Za to ja byłam w rozsypce. Nie potrafiłam pogodzić się z rozpadem mojego małżeństwa i rodziny. Próbowałam zostawić za sobą przeszłość, iść do przodu, i nie mogłam. Przeszkadzało mi w tym między innymi… podobieństwo córki do mojego niewiernego męża!

Miała jego oczy, jego uśmiech i podobnie jak on marszczyła nos, kiedy była niezadowolona. Zdarzały się takie chwile, że wprost nie mogłam na nią patrzeć. Była solą sypaną na otwartą ranę, była sztyletem wbijającym się w moje roztrzaskane serce. I nienawidziłam jej za to. To były tylko mgnienia, momenty nienawiści krótkie jak mrugnięcie powieką, ale były i napawały mnie lękiem. Zaczęłam się uważać nie tylko za złą matkę, ale też złego człowieka.

Nie miałam, jak zrzucić z siebie tego ciężaru: prędzej bym umarła, niż zwierzyła się komuś z tego okropnego sekretu. Tłumiłam więc w sobie wszystkie złe emocje i starałam się być dla Renaty lepsza, milsza niż zwykle. Tyle że taka taktyka nie przynosiła żadnej z nas niczego dobrego: im bardziej byłam łagodna i wyrozumiała, tym bardziej zbuntowana i bezczelna stawała się moja córka. Jakby testowała, na ile sobie może pozwolić, ile jeszcze zniosę. Albo jakby intuicyjnie wyczuwała, że moja dobroć jest sztuczna.

Było mi strasznie trudno, ale zaciskałam zęby i mówiłam sobie, że upływ czasu naprawi nasze relacje. Jednak z każdym dniem zamiast lepiej, robiło się coraz gorzej. Na domiar złego Renata i Emil, którzy wcześniej stanowili dość zgodne rodzeństwo, zaczęli się kłócić i bić. Emil, jako mniejszy, słabszy i mniej waleczny, zwykle przegrywał. Chociaż najczęściej to on wszczynał bójki, zaczęłam postrzegać syna jako ofiarę, a Renatę jako dręczycielkę.

Chyba dlatego nie powiedziałam jej o igłach…

To było po wyjątkowo gwałtownej awanturze pomiędzy moimi dziećmi. Emil wyrwał Renacie garść włosów, za co ona rozbiła mu wargę aż do krwi. Młody był strasznie rozżalony i nie przeszło mu, nawet kiedy siostra go przeprosiła.

– Jesteś głupią krową, nienawidzę cię! – tak zareagował na jej próbę pogodzenia się.

Nazajutrz rano zobaczyłam przez uchylone drzwi kuchni, jak syn wkłada coś ukradkiem do kieszeni kurtki Renaty. Zgadywałam, że chcąc spłatać siostrze figla, wsadził jej do kieszeni coś „obrzydliwego”, typu martwy pająk albo kawałek surowego mięsa. Ale kiedy tam zajrzałam, znalazłam poduszeczkę na igły. Z igłami, które były wbite na odwrót – kłującą stroną na zewnątrz. Jak bardzo Emil musiał być wściekły, żeby to zrobić, myślałam ze smutkiem.

Już sięgałam ręką, żeby wyciągnąć poduszeczkę z kurtki córki, ale zastygłam w pół ruchu. Może taka bolesna niespodzianka będzie dla niej dobrą nauczką? Niech wie, że nie jest bezkarna. Pobiła mniejszego, słabszego brata i już o tym nie pamięta. Więc zrobi to znowu! Postanowiłam, że zostawię kłującą pułapkę tam, gdzie jest. Małe ukłucie w palec, jak przy pobieraniu krwi, przecież jej nie zaszkodzi… Poza tym dzieci powinny w miarę możliwości same rozwiązywać konflikty między sobą.

Podbiegłam i szarpnęłam córkę za włosy

Wróciłam do kuchni szykować śniadanie. Przez cały posiłek synek uśmiechał się pod nosem. Wiedziałam dlaczego i ten jego uśmiech mroził moje serce. Renata pierwsza wstała od stołu i zaczęła zbierać się do wyjścia. Byłam w trakcie zmywania naczyń, kiedy usłyszałam jej krzyk. Pełen zaskoczenia i strachu. Natychmiast do niej pobiegłam. Stała w przedpokoju i wyciągała przed siebie rękę. W dłoń wbiły jej się dwie igły: jedna w opuszkę palca, druga głębiej, pod paznokieć kciuka.

– Mamo, wyjmij to! Pomóż mi! Boli! – wołała głosem przerażonej małej dziewczynki, tonem, jakim zwracała się do mnie, kiedy była mała i przyśnił jej się zły sen.

Zjawił się przy nas Emil i na widok efektu swojego psikusa wybuchnął płaczem.

– Przepraszam, nie chciałem! – łkał.

Jego łzy przyniosły mi ulgę. Nie był złym dzieckiem. To ja zawiodłam. Na całej linii.

– Później porozmawiamy – powiedziałam tylko i skupiłam całą uwagę na Renacie.

Wyciągnęłam igły, a potem zdezynfekowałam ranki i zakleiłam plastrem. Na koniec zgarnęłam dzieciaki do kuchni, zrobiłam im kakao i wygłosiłam kazanie o tym, że trzeba zastanawiać się nad konsekwencjami czynów.

– Bo potem jest już za późno, a żal, choćby szczery, nie naprawi wyrządzonych szkód. To dotyczy zarówno bicia się, robienia sobie wrednych kawałów, jak i wykorzystywania tego, że jest się starszą i silniejszą. Przemyślcie to sobie – zakończyłam pogadankę.

Oboje wyglądali na skruszonych. Emil przeprosił Renię, ona jego i nawet uściskali się na zgodę. Byłam z nich dumna. Uchwyciłam się nadziei, że mamy już za sobą najgorszy czas i teraz wreszcie zacznie się nam układać.

Będziemy znowu szczęśliwą, kochającą się rodziną…

I przez kilka dni rzeczywiście w domu zapanowały spokój i zgoda. Rozejm jednak nie potrwał długo…
Wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona i zdenerwowana. Ledwo przekroczyłam próg, dobiegły mnie dzikie wrzaski dochodzące z salonu. Renata biła Emila. Siedziała na nim okrakiem i okładała go pięściami, nie zważając na rozpaczliwe prośby brata.

– Przestań, to boli!

Podbiegłam do córki i mocno szarpnęłam ją za zebrane w kucyk włosy. Renata, zapewne pod wpływem zaskoczenia i bólu, wrzasnęła:

– Puszczaj, kur**!

Kiedy to usłyszałam, dostałam ze złości jakiegoś totalnego zaćmienia umysłu. Wściekłość mnie przepełniła, poniosła i nie myśląc, co robię, uderzyłam córkę w twarz. Mocno, brutalnie. Potem zaległa cisza. Wszyscy troje zastygliśmy po tym ciosie w bezruchu, zdumieni i przerażeni. To uderzenie w jednej sekundzie zniszczyło tak wiele: zaufanie, szacunek, poczucie bezpieczeństwa. Patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc, co teraz będzie. Jak mamy żyć dalej?

Musiałam ochłonąć i zebrać myśli, więc powiedziałam:

– Idźcie do swoich pokojów.

Oboje pospiesznie się oddalili. Właściwie uciekli. Dopiero kiedy zostałam sama, rozpłakałam się. Zdawałam sobie sprawę z tego, że przemoc – nawet jeśli jest wynikiem frustracji i bezradności – to patologia. Nie radziłam sobie i ciągnęłam je ze sobą na dno. Moja własna córka budziła we mnie agresję tylko dlatego, że przypominała swojego ojca! To było chore.

Nie wiedziałam, co robić, nie miałam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić po pomoc. Za nic w świecie nie przyznałabym się do tego, co zrobiłam, ani rodzicom, ani tym bardziej żadnej z koleżanek, bo wiedziałam, że mnie potępią. Zasłużyłam. Jestem podła. Jestem zła. Może powinnam się zabić? Już i tak nic dobrego mnie nie czeka…

Nie, to byłoby tchórzostwo. I okrutny egoizm. Emil i Renata do końca życia musieliby się zmagać z piętnem jako dzieci matki samobójczyni. Może jeszcze by się za moją decyzję obwiniali? Za nic!
Nagle zrozumiałam, że jest tylko jeden człowiek, który może mi pomóc: mój niewierny mąż. Zdradził mnie i porzucił, ale bez wątpienia kochał nasze dzieci i zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by zapewnić im szczęście. Zarazem uświadomiłam też sobie, że jeżeli przyznam mu się do wszystkiego, może wykorzystać to przeciw mnie. Może odebrać mi dzieci, ograniczyć na spółkę z sądem prawa rodzicielskie.

– No i… co z tego? Może powinni mi je odebrać – pomyślałam z goryczą.

Rozmowa z Maćkiem była najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłam w całym swoim życiu. Wyznałam mu najmroczniejsze grzechy i sekrety, tym samym oddając swój los w jego ręce. Bałam się, że kiedy usłyszy, co zrobiłam Renacie, to mnie sklnie albo nawet uderzy. Ale on wziął mnie za rękę, mocno uścisnął moją dłoń i powiedział:

– Nie zadręczaj się, to nie tylko twoja wina. Ja też zawiodłem. Dzieci cię kochają, wybaczą ci. Wszystko się ułoży, obiecuję.

Ustaliliśmy, że Renata i Emil tymczasowo zamieszkają z nim i jego nową kobietą, a ja zacznę się leczyć.
Od tamtej rozmowy minęło ponad pół roku. Chodzę na terapię, gdzie uczę się, jak nie krzywdzić siebie ani innych. Widuję się z dziećmi niemal codziennie i paradoksalnie mam z nimi teraz lepszy kontakt, niż kiedy mieszkaliśmy razem. Odbiłam się od dna i płynę w górę. Gdzieś tam widzę słońce.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża z kolegą z pracy. Paweł pokazał mi, jak to jest być pożądaną, kochaliśmy się prawie na każdej przerwie”
„Chciałam założyć rodzinę z wojskowym, ale służba była ważniejsza. Wrócił po 10 latach z miłością wypisaną na ustach”
„Moja 12-letnia córka była molestowana przez kolegę z klasy. Szkoła ignorowała jej cierpienie, była po stronie chłopaka”

Redakcja poleca

REKLAMA