„Miałam drogie auta i willę pod lasem, a dziś nie stać mnie na bułkę. Mąż nabrał pożyczek i uciekł za granicę”

kobieta płacz (2).png fot. fot. Adobe Stock, fizkes
„Przez lata nie brakowało nam niczego. Mieliśmy piękny dom, luksusowe samochody, a teraz mieszkam z dziećmi w wynajętej kawalerce. I nie mogę sobie darować, że wierzyłam we wszystko, co powiedział Janusz”.
/ 18.07.2023 07:15
kobieta płacz (2).png fot. fot. Adobe Stock, fizkes

W moim domu, w mieszkaniu na starym osiedlu w dużym mieście, nie brakowało wprawdzie niczego, ale głównie dlatego, że wiele od życia nie oczekiwaliśmy.

Wychowałam się w bardzo skromnych warunkach

Rodzice pracowali w fabryce, zarabiali tyle, by nas wszystkich wyżywić (mam jeszcze starszą siostrę i młodszego brata). Byliśmy klasyczną polską rodziną z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku żyjącą od pierwszego do pierwszego.

– Dzieciaki, nie narzekajcie. Wiele osób ma gorzej od nas. Trzeba się przede wszystkim cieszyć, że jesteśmy zdrowi, że się kochamy. A że nie stać nas na wszystko, to trudno. Najważniejsze, że jest co do garnka włożyć. Nie chodzicie też boso, macie wszystko, co potrzeba do szkoły… – mówili nam rodzice.

Nie musieli tego powtarzać często. Z rodzeństwem nie mieliśmy raczej wielkich potrzeb. 

Zresztą, jakie potrzeby mogliśmy wtedy mieć…

Samochód był luksusem, mało kto wtedy o nim myślał. Fajnych ciuchów w sklepach nie było, nosili je najczęściej nasi rówieśnicy mający kogoś z rodziny na Zachodzie. My nikogo tam nie mieliśmy, nie oczekiwaliśmy więc niczego specjalnego.

Raz do roku całą rodziną jechaliśmy na wczasy. Tego chyba z poprzedniej epoki najbardziej mi brakuje. Nie trzeba było mieć dużo pieniędzy, bo zakłady pracy naszych rodziców miały swoje ośrodki wypoczynkowe.

Wyjazd na dwa tygodnie dla pięciu osób nad morze nie musiał oznaczać bankructwa. Podobnie kolonie czy obozy, na które mnie i mojemu rodzeństwu kilka razy udało się pojechać. Nic dziwnego, że żyło się myślami od wakacji do wakacji.

Po liceum nie chciałam na siłę się usamodzielnić. Tym bardziej że żyłam przecież w dużym mieście i nie trzeba było z niego wyjeżdżać, by pójść na studia. Dla rodziców byłby to zresztą kolejny wydatek, bo moja siostra wyjechała na uczelnię na południe Polski i widziałam, ile to ich kosztuje.

Poszłam więc na miejscowy uniwersytet i skończyłam na nim pedagogikę, ale nigdy nie widziałam się w roli nauczyciela. Dopiero niedługo przed obroną pracy magisterskiej uświadomiłam sobie, że wybrałam mało interesujący mnie kierunek studiów. No, ale cóż. Wtedy było już za późno.

Janusza poznałam na czwartym roku. Choć oczywiście widywaliśmy się wcześniej na uczelni, bo on był rok wyżej. Przystojny, wysoki, zawsze dobrze ubrany. Może nie w markowe ciuchy, ale miał swój styl. Pewnie dlatego dziewczyny się za nim uganiały.

Zaimponował mi na pierwszych randkach. Błyskawicznie wyczuł, że nieswojo czuję się w ekskluzywnej restauracji. Nie musiałam nawet powiedzieć słowa, na kolejną zabrał mnie do ulubionego przez studentów lokalu. Szybko zdał sobie sprawę, że lepiej będę się czuła w takim miejscu.

Mój mąż oczarował szefów swoją pasją i pracowitością

Często chodziliśmy do kina, zaczęliśmy bywać w teatrze. – Gdy tylko mój pomysł nie będzie ci pasował, tylko powiedz – powtarzał Janusz.

Uwielbiałam w nim to, że nie narzucał mi swojego zdania, chciał ze mną żyć tak, jak ja chcę. Może dlatego, że wychował się w podobnym domu. Dowiedziałam się o tym dopiero jakieś pół roku po tym, jak zaczęliśmy ze sobą chodzić. Zaprosił mnie wtedy do domu na kolację.

Okazało się, że mieszka na równie starym osiedlu co ja, tyle że po drugiej stronie miasta. Także w dwupokojowym mieszkaniu.
Rodzice Janusza bardzo przypominali mi moich. Pracowali w państwowych zakładach, a patrząc na to, jak mieszkają, byłam przekonana, że także ledwie wiążą koniec z końcem.

Pewnie dlatego szybko się polubiliśmy. Ale Janusz zawsze miał pieniądze. Nie jakieś wielkie, ale było na kino, na wyjście do restauracji, na wyjazd na kilka dni w góry. Z kolegami jeździł do Czechosłowacji, do Berlina Zachodniego, był nawet w Turcji po jeansy i takie modne wtedy czarno-białe swetry.

Pobraliśmy się w 1988 roku

Najpierw mieszkaliśmy u moich rodziców, a potem, gdy młodszy brat Janusza wyjechał na studia, przeprowadziliśmy się do niego. Bardzo miło wspominam te czasy, z teściami doskonale się dogadywałam, znalazłam pracę, żyło nam się bardzo fajnie. Skromnie, ale ciepło, rodzinnie.

Janusz był jednak niesamowicie ambitny. Cały czas powtarzał o własnym mieszkaniu i dzieciach.

– Tereniu, kupimy dwa pokoje i będziemy mieli syna i córkę. Ja zadbam o wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi – przekonywał mnie.

Nie musiał zresztą przekonywać, bardzo chciałam mieć dzieci. Bałam się tylko, że z maleństwem w pokoju u teściów będzie nam bardzo ciasno. A i pewnie teściowe nie będą z takiego rozwiązania szczęśliwi. Choć znając ich, słowa by nie powiedzieli.

Janusz przestał handlować z kolegami, zaczął szukać stałej pracy. Znalazł ją w dużej firmie spożywczej.

To był jak przeskok w inną rzeczywistość. Chyba zaczarował swoich szefów handlowymi umiejętnościami i pasją. Dostał dobrą pensję, służbowy samochód, a przede wszystkim szybko piął się po szczeblach kariery. Już po roku był na kierowniczym stanowisku. Z tego, co mówił, zarabiał wtedy jakieś dwa razy tyle, co jego rodzice razem.

Któregoś dnia oświadczył ni z tego, ni z owego: – Tereniu (zawsze tak do mnie mówił), budujemy dom!

– Zwariowałeś?! Jaki dom? – moja reakcja mogła być tylko jedna.

Tłumaczyłam mu, że jeśli zaczyna nam się lepiej powodzić, to może wynajmijmy jakąś kawalerkę, wyprowadźmy się od rodziców. Będzie łatwiej i nam, i im. A powoli zacznijmy myśleć o kupnie większego mieszkania.

– Kochanie, mój szef sprzedaje działkę pod miastem. Świetne miejsce, jeszcze bez drogi, prądu i wody, ale za rok, dwa ma tam być wszystko. Dlatego działka jest jeszcze tania, a do tego szefowi się spieszy, bo potrzebuje pieniędzy na rozpoczętą gdzie indziej budowę domu – tłumaczył Janusz.

Moi rodzice zachwycili się jego pomysłem, teściowie byli bardziej sceptyczni. Widać jednak było, że są dumni z syna, który tak świetnie daje sobie radę.

– Janusz, jesteś głową rodziny. Jeśli masz pewność, że dasz sobie radę, spróbuj. My takiej możliwości nie mieliśmy, może tobie się uda – mówił teść.

Po dwóch latach nasz piękny dom był gotowy

Miesiąc później byliśmy właścicielami uroczej działki pod lasem.
Janusz zaczął kompletować niezbędne papiery. Wizyty u architekta były dla mnie czymś w rodzaju wypraw do krainy baśni. Nigdy o tym nawet nie marzyłam…

Zaszłam w ciążę. Teściowie od razu zapowiedzieli, że nie ma mowy, byśmy z dzieckiem wyprowadzili się do jakiegoś wynajętego mieszkania.

– Do czasu aż zbudujecie dom, mieszkacie u nas – zapowiedzieli stanowczo.

Kochani byli. Każdy, kto wie, ile czasu i sił potrzeba na opiekę nad takim maleństwem, zdaje sobie sprawę, że taka pomoc jest bezcenna.

Po mniej więcej dwóch latach nasz piękny domek pod lasem był gotowy. Nie mogłam się nim nacieszyć. Miałam wrażenie, że do szczęścia wystarczy mi siedzieć w nim godzinami i patrzeć na duży ogród.

Jednak pewnego dnia doszłam do wniosku, że czas wracać do pracy. Tym bardziej że moje poprzednie stanowisko na mnie czekało. Szefostwo obiecało mi, że jeśli nie będę zbyt długo siedzieć na urlopie wychowawczym, bez problemu wrócę do pracy.

– Nawet o tym nie myśl – Janusz był stanowczy.

Inna sprawa, że coraz lepiej nam się powodziło, bo mąż robił wielką karierę. Po kilku latach pracy był już w ścisłym kierownictwie firmy.

Powiedział, że będzie się sądził ze swoim pracodawcą

Temat mojego powrotu do pracy zamknęła druga ciąża. – Może to i lepiej – pomyślałam. – Odchowam dzieci i wtedy wrócę.

Dzieci dorastały, a my korzystaliśmy z życia. Wakacje w ciepłych krajach, nowe samochody dla mnie i dla niego. Syn i córka mieli prezenty, o jakich tylko zamarzyli.

– Nowa Zelandia? Tylko we dwoje? – któregoś dnia przy kolacji Janusz rzucił propozycję tak od niechcenia, jakby chciał pojechać ze mną nad polskie morze.

– Kochanie, może kiedyś. Przecież to kosztuje fortunę. Poza tym, co z dziećmi? – odpowiedziałam, ale w środku aż szalałam ze szczęścia.

Okazuje się, że o pomyśle wiedzieli już teściowie, którzy obiecali zaopiekować się 10-letnią wtedy Asią i 8-letnim Konradem przez trzy tygodnie, bo tyle miały trwać nasze wakacje.

Dwa miesiące później byliśmy na lotnisku w Auckland i kolejne 20 dni spędziliśmy na plażach Pacyfiku. Cieplutko, widoki wprost nieziemskie. Czułam się tam jak w raju…

Janusz pracował po kilkanaście godzin dziennie. Niczego nam nie brakowało. Przestaliśmy rozmawiać o moim powrocie do pracy, zajęłam się domem.

Opowiadałam dzieciom o naszej bajecznej wyprawie do Nowej Zelandii, kończąc, że może wszyscy tam kiedyś wrócimy, kiedy w drzwiach stanął Janusz. Coś się stało, że tak wcześnie wrócił do domu? Tym bardziej że widać było, że jest wściekły…

Wylali mnie z roboty – rzucił teczką w kąt i poszedł do swojego gabinetu.

– Ale jak to?! Bez żadnego powodu cię wylali?! – nie mogłam uwierzyć.

– No właśnie, to jest najdziwniejsze – stwierdził tylko. – Ale ja im jeszcze pokażę. Nie z Januszkiem takie sztuczki.

Wszystko to było dla mnie jakieś dziwne. Świetny pracownik, doskonały menedżer na kierowniczym stanowisku z dnia na dzień traci pracę? Podpytywałam jeszcze o to męża, ale on cały czas twierdził, że sam nie potrafi tego zrozumieć.

Powiedział, że będzie się sądził ze swoim byłym pracodawcą. Chciałam go wesprzeć i pójść z nim na rozprawę do sądu pracy, ale nie pozwolił.

Przez kilka następnych tygodni a to siedział w domu i cały czas gdzieś dzwonił, a to na kilka godzin wyjeżdżał.

W końcu oświadczył, że zakłada swoją firmę

– Co będziesz robił? – spytałam.

– To samo, co dotychczas, ale na własny rachunek. I nie dla jednej firmy, tylko dla wielu – wyjaśnił.

Pomysł wydawał mi się bardzo dobry, biorąc pod uwagę handlową żyłkę Janusza.

Wszystko wróciło do normy. Wciąż żyliśmy na wysokim poziomie, niczego nam nie brakowało. Dzieci uczyły się w prywatnych szkołach, jeździliśmy na wspaniałe wakacje. Chyba jeszcze raz czy dwa wspomniałam o swoim powrocie do pracy, ale temat szybko upadał.

Pewno dnia do bramy zadzwonił mężczyzna w średnim wieku. Spojrzałam przez okno, ale nie spytałam, kto to. Wpuściłam go na naszą posesję.

– Dzień dobry, jestem komornikiem. Przyszedłem egzekwować wyrok sądu. Chciałbym się z panią umówić na oszacowanie wartości majątku – poinformował.

Zaniemówiłam. Usiadłam w przedpokoju i chyba kilka minut tępo wpatrywałam się przed siebie.

– Może napije się pani wody?

Zaprosiłam go do środka.

– Nic pani nie wie? – spytał.

– Nic, kompletnie nic – odpowiedziałam. Zaczął mi więc opowiadać historię Janusza.

– Pani małżonek wziął kilka dużych kredytów na działalność swojej firmy. Żadnego nie spłacił. Niektórych nawet nie rozpoczął spłacać. Banki skierowały sprawy do sądu. Przegrali państwo. Mówię państwo, bo zastawiony został wasz wspólny majątek. Musiała pani coś o tym wiedzieć – twierdził komornik.

– Nic a nic – przekonywałam, jednak on nie wyglądał na osobę, która w to wierzy. – No ale przecież skoro został zastawiony nasz wspólny majątek, to rzeczywiście powinnam o tym wiedzieć! O rozprawach także nikt mnie nie powiadamiał. Dlaczego? – pytania mnożyły mi się w głowie.

– To już musi pani wyjaśnić z małżonkiem albo w sądzie – odpowiedział komornik.

Poprosiłam go, żeby dał mi kilka dni. Obiecałam, że oddzwonię.
Od razu po wyjściu komornika zadzwoniłam do męża. Odebrał jak zwykle radosny.

– Janusz, co się dzieje?! Był u nas komornik! Chcą nam wszystko zabrać! – chyba po raz pierwszy w życiu krzyczałam na niego, a po twarzy spływały mi łzy.

– To pewnie jakaś pomyłka. Dlaczego mieliby nam wszystko zabrać? – mówił spokojnie Janusz.

Zażądałam, by natychmiast przyjechał do domu. Powiedział, że jest dość daleko i będzie dopiero wieczorem. Przez kilka godzin nie mogłam sobie znaleźć miejsca.

Przecież to jest kryminał! 

Tego wieczora nie zapomnę do końca życia. Janusz początkowo był stanowczy, że to jakaś pomyłka, że wprawdzie jego firma miała niewielkie długi, ale takie kłopoty ma każdy przedsiębiorca i kompletnie nie ma się czym przejmować.

Dopiero, gdy pokazałam mu kserokopie wyroków sądowych, zupełnie się rozkleił.

– Tereniu, chciałem, żeby wam niczego nie brakowało. Żebyś była szczęśliwa, miała wszystko, żeby dzieci miały wszystko – pierwszy raz widziałam, jak Janusz płakał.

I w końcu zaczął opowiadać, jak na początku działalności firmy powiódł się jeden interes, postanowił więc iść tym śladem. Tymczasem kolejne okazały się już kompletnymi porażkami. Zaczął więc brać pożyczki. Najpierw jedną mniejszą, potem kolejne – już większe.

– A te nowe samochody? Nowe biuro firmy? Po co to wszystko? – pytałam.

– Chciałem, żeby jakoś to wyglądało – odpowiedział tylko.

– A jakim cudem zastawiłeś cały nasz majątek bez mojej wiedzy? – nie mogłam się nadziwić.

– Podrobiłem twoje podpisy na bankowych dokumentach i pełnomocnictwach, także sądowych…

– Co?! Przecież to jest kryminał! – zdołałam wykrzyczeć.

– Wiem – odparł Janusz i zwiesił głowę.

W jednej chwili dotarło do mnie, że nie mamy nic. Zupełnie nic. Dom, samochody, dosłownie wszystko pójdzie pod młotek.
A to jeszcze nie był koniec.

– Z tego co wiem, pani mąż pożyczał pieniądze nie tylko od banków – rzucił komornik, który kilka dni później przyszedł oszacować wartość naszego majątku.

Spytałam o to Janusza.

– Tak, jest kilka osób, od których wziąłem pieniądze, i które na pewno nie pójdą do sądu… – odpowiedział.

Włosy stanęły mi dęba. „Co to za ludzie?” – pomyślałam. I jakoś od razu przypomniała mi się historia sprzed lat.

– A to, że cię tak nagle zwolnili z pracy też miało związek z pieniędzmi? – spytałam.

– Też – krótko odpowiedział Janusz.

Stało się jasne, dlaczego nie chciał, bym poszła z nim do sądu pracy. Żadnych rozpraw po prostu nie było.

– Okłamałeś mnie już wtedy? – moje pytanie było retoryczne.
Janusz nie odezwał się nawet słowem.

Jak mogłam dać się tak oszukać?

Jak mogłam wierzyć we wszystko? Przyznaję, że raz na jakiś czas zastanawiałam się, co tak naprawdę robi Janusz w tej swojej firmie. Ale on zawsze zapewniał, że to, co umie najlepiej, czyli handluje. A ja wierzyłam mu bezgranicznie.

Komornik zlicytował cały nasz majątek. Dom, samochody, sporo mojej biżuterii, drogie meble…

Postanowiliśmy, że nie zdradzimy całej prawdy naszym rodzicom. Powiedzieliśmy im tylko, że firmie Janusza się nie powiodło i musieliśmy sprzedać dom, a w zamian kupić dwupokojowe mieszkanie. Choć tak naprawdę tylko je wynajęliśmy. Rodzice prawdziwej wersji naszej smutnej historii mogliby nie przeżyć.

Zastanawiam się, co z nami dalej będzie. Janusz postanowił wyjechać do znajomych w Stanach Zjednoczonych. Uznał, że tam łatwiej będzie o pracę i dzięki temu szybciej staniemy na nogi. Nie wierzę mu.

Wydaje mi się, że ucieka przed ludźmi, od których kiedyś pożyczył pieniądze. Kilka razy z okna widziałam, jak pod blokiem spotykał się jakimiś mężczyznami. Pierwszy raz widziałam ich na oczy. Za każdym razem Janusz twierdził, że to koledzy z dawnej firmy.

Próbowałam wrócić do pracy, oczywiście miejsca dla mnie już tam nie było. Dawna koleżanka z pokoju, która teraz jest kierowniczką, obiecała wprawdzie jakąś ćwiartkę etatu, ale rozeszło się to po kościach. Dorabiam sobie tu i ówdzie, znam się trochę na księgowości, sprawach kadrowych.

Wszystko to jednak mało, żeby się utrzymać. Nie stać mnie było na dwupokojowe mieszkanie, zaczęłam wynajmować kawalerkę. Wciąż jednak brakuje na utrzymanie siebie i dzieci, które rozpoczęły już studia. Dzielne są, próbują zarabiać. Ale zwłaszcza na początku studiów nie jest łatwo pogodzić naukę z pracą.

Próbowałam szukać pomocy u naszych znajomych. Przez te lata w naszym domu przewinęło się wiele osób.

– Teresa, musisz nam wybaczyć. Nie mamy jak ci pomóc – taką odpowiedź słyszę od „przyjaciół” najczęściej.

A najgorsze, że coraz więcej osób uświadamia mnie, że kłopoty finansowe Janusza nie były wielką tajemnicą dla nikogo. Okazuje się, ze wszyscy wiedzieli, tylko nie ja.

Za oceanem Janusz jest już kilka miesięcy. Owszem, regularnie przysyła pieniądze. Niewielkie, ale zawsze. Czasami myślę, że po prostu uciekł od naszych wspólnych problemów. Zostawił mnie tu z nimi. Czuje się taka samotna. Przez tyle lat ślepo wierzyłam we wszystko, co robił Janusz. I tak na tym wyszłam…

Czytaj także:
„Mąż zataił przede mną bankructwo. O kolosalnych długach dowiedziałam się dopiero, gdy komornik kazał mi się spakować”
„Zięć zdradził moją córkę i odszedł, a teraz nie płaci na dzieci. Drań zarabia na czarno i ukrywa dochody przed komornikiem”
„Przeprowadzka na wieś miała ukoić moje zszargane nerwy. Jedyne, co mi przyniosła to stres, długi i komornika”

Redakcja poleca

REKLAMA