„Zięć zdradził moją córkę i odszedł, a teraz nie płaci na dzieci. Drań zarabia na czarno i ukrywa dochody przed komornikiem”

ojciec i córka fot. iStock by Getty Images, Silke Woweries
„– Nie ma pieniędzy? To zapłaćcie za niego – powiedziałem do byłych teściów córki. – Ja jakoś utrzymuję córkę i wnuczki, mimo że też jestem na emeryturze i chętnie bym poleżał do góry brzuchem. Inaczej, zamiast Edwina, będziecie mieli za chwilę za płotem kogoś zupełnie obcego – zaznaczyłem z satysfakcją”.
/ 21.04.2023 13:15
ojciec i córka fot. iStock by Getty Images, Silke Woweries

Zawsze chciałem, aby moim dzieciom było w życiu jak najlepiej. Nie jestem jakimś bogaczem, mam wprawdzie emeryturę, ale wiadomo, że to na nasze czasy marne grosze. Dlatego, chcąc pomóc trochę dzieciom, dorabiałem do niej jak mogłem, przeważnie wykonując prace budowlane. Zaczynałem od najprostszych, jak malowanie, a po paru latach to już praktycznie wszystko potrafiłem zrobić. Położyć parkiet, tapety, glazurę. Zabierałem się nawet bez lęku za elektrykę i hydraulikę. Dlatego, kiedy moja córka z zięciem zaczęli się budować, dla wszystkich stało się jasne, że to właśnie ja im w tym pomogę.

– Myśmy dali ziemię, teraz twoja kolej, żeby dołożyć coś od siebie – zapowiedzieli teściowie Zosi.

Jasne, że wolałem popracować na budowie niż dawać pieniądze. Fachowiec wziąłby co najmniej tyle, ile ja biorę za takie prace, a diabli wiedzą, czyby nie spartolił. Inaczej przecież pracuje się dla siebie, a inaczej u kogoś, a ja tę budowę traktowałem jak swoją. Dla córki przecież wszystko szykowałem, no i dla wnuków.

Kiedy na świat przyszła pierwsza wnusia, Kasia, stały już mury, ale do zamieszkania było jeszcze daleko. Młodzi mieszkali więc u teściów, bo to po sąsiedzku, ta sama parcela, nawet płotu jeszcze nie postawiono między obydwoma domami. Młodzi spieszyli się z budową, ale odkąd córka poszła na urlop wychowawczy, pieniędzy na materiały brakowało. Mimo to jakoś szło, krok po kroku, i kiedy Zosia po dwóch latach kolejny raz zaszła w ciążę, wydawało się, że jak urodzi, to już cała rodzina pójdzie na swoje.

Nawet nie odwiedził żony w szpitalu

Niestety, nic nie wyszło z tych planów, bo mój zięć, kiedy jego żona chodziła z brzuchem, zdradził ją. Ponoć zakochał się w koleżance z pracy i sprawa była na tyle poważna, że po prostu spakował manatki i się do niej wyprowadził. Odszedł od mojej córki.

Co miała robić moja córka w takiej sytuacji? Zostać u teściów, na wrogim terenie? Przecież to jasne, że uciekła od razu do nas, do rodziców. Chociażby po to, by nie słuchać ciągłego gadania teściowej, że to jej wina, bo męża przy sobie nie potrafiła utrzymać. Kiedy na świat przyszła moja druga wnusia, Asia, to jej ojciec nawet do szpitala nie przyjechał, aby ją zobaczyć. Wpadł tylko do nas do domu tydzień po tym, jak Zosia wróciła ze szpitala, i wymawiał się, że nie miał czasu, bo ma dużo pracy.

– Pracy dużo? A to dobrze! Bo jak jest praca, to są i pieniądze, a utrzymanie dwójki dzieci kosztuje! – stwierdziłem, dając mu chyba jasno do zrozumienia, że zdrada zdradą, ale przecież on nadal ma rodzinę na utrzymaniu.

Edwin jednak nie podjął tematu, a mnie głupio było nalegać. „W końcu to przecież nie moja sprawa, niech Zosia zabiega o swoje pieniądze!” – pomyślałem. Moja córka jednak miękka jest jak masło i urobić ją można z każdej strony. Edwin naobiecywał jej, że będzie płacił, tylko akurat w tej chwili nie ma pieniędzy, a ona w to uwierzyła.

Mijały miesiące, a żadne z nas nie widziało grosza. Tymczasem na same pieluchy dla małej szło miesięcznie mnóstwo pieniędzy! A gdzie reszta?

– Mamy się zaharować na śmierć? – spytałem żonę. – Weź ty z nią porozmawiaj, niech przyciśnie tego swojego, aby dawał na dzieci, które przecież sam zrobił – podburzałem.

Renata, oczywiście, rozmawiała z córką, ale Zosia była niechętna do tego, aby nalegać na męża.

– Ona chyba jeszcze ma nadzieję, że on do niej wróci… – usłyszałem od żony. – I jak będzie dla niego dobra, to się opamięta i odejdzie od kochanki.

Wzniosłem oczy do nieba. Czy tylko ja widziałem, że mój zięć jest najgorszym draniem? Małżeństwo podobało mu się, kiedy jeszcze z Zosią byli sami i mogli się bawić. Ale gdy tylko pojawiły się obowiązki, czyli dzieci, to się natychmiast wycofał z tego układu. Ani nie odwiedzał zbyt często swoich córeczek, ani też nie dawał środków na ich utrzymanie. Co te biedne słodkie kruszynki miały z tego, że był ich tatą?

Ja tam swoim dzieciom nigdy niczego nie żałowałem. Jak syn potrzebował, żeby mu dołożyć do samochodu,  pieniądze się znalazły. Córkę z wnuczkami także utrzymywałem bez szemrania, ale przyszedł dzień, kiedy nie mogłem już tyle pracować. Najpierw przeszedłem poważne zapalenie korzonków, potem wypadł mi dysk i nie miałem wyjścia – musiałem zwolnić tempo.

– Drogi panie, jak się pan tak będzie forsował, to usiądzie pan na wózku inwalidzkim na stare lata. Tego pan chce? – spytał mnie lekarz, i co tu dużo gadać, przestraszyła mnie ta wizja.

Jasne, że nie chciałem zostać kaleką, ale niestety pieniądze nie rosną na drzewach. Kiedy przestałem dorabiać do emerytury, w rodzinnej sakiewce szybko pokazało się dno.

– Zosiu, albo wyciągniesz od Edwina jakieś pieniądze, albo będziemy musieli z mamą się zapożyczyć i to pewnie w jakimś złodziejskim parabanku, bo jaki normalny bank da pieniądze dwójce emerytów? – jasno przedstawiłem córce naszą sytuację.

– Tato, on po prostu nie miał kasy. Ale teraz podobno dostał jakieś większe zlecenie i na pewno niedługo mi coś da na dzieci – tłumaczyła Zosia.

Znowu broniła Edwina, co mnie okropnie wkurzało. Uważałem, że jest naiwna, a ten facet robi ją w konia.

Pomagałem im, ale jak to udowodnić?

– Ja to bym wolał, żebyś sobie zapewniła stały dopływ gotówki, czyli zasądzone alimenty, zamiast liczyć na jego dobrą wolę raz na jakiś czas – powiedziałem, ale córka po prostu bała się takiego rozwiązania.

– Zosia boi się, że jak pójdzie do sądu, to wtedy mąż od niej na dobre odejdzie! A tak chyba jeszcze na coś liczy… – westchnęła żona. – No wiesz, że Edwin się opamięta i wróci...

– Co za głupota! – parsknąłem. Czy ta dziewczyna nie ma za grosz godności! Ja bym nie przyjął takiego zdradzieckiego obiboka!

A jednak mimo „delikatnego” traktowania, Edwin i tak odszedł… Po roku mieszkania z kochanką i niepłacenia na własne córeczki, złożył pozew o rozwód. A że Zosia nie umie walczyć o swoje, to zgodziła się, żeby było bez orzekania o winie i rozstali się błyskawicznie. Dobre w tej całej sytuacji było tylko to, że w końcu sąd zasądził alimenty na dziewczynki. Tylko co z tego, skoro Edwin nadal nie płacił?

– On mi się tłumaczy, że ma teraz inne wydatki, dom musi skończyć – mówiła załamana Zosia.

Jasne, zabrakło mu fachowca, który mu tam zasuwał za darmo! – pomyślałem z pewną satysfakcją.

Dopiero po chwili mnie otrzeźwiło.

– Zaraz, zaraz, ale przecież tobie z tego domu też coś się należy w podziale majątku! – uświadomiłem córkę.

– Podobno nie, bo dom stoi na ziemi, którą rodzice Edwina dali mu jeszcze przed ślubem.

– Ale budowaliście się już na niej wspólnie! – zawołałem i postanowiłem udać się z córką do prawnika.

– Ma pani rachunki? Za materiały, wykonane prace? – zapytał Zosię adwokat. – Trudno będzie bez nich cokolwiek udowodnić. Rodzice męża będą zapewne dowodzić, że to oni dawali pieniądze na budowę.

– Ale mój tata tam pracował przez całe miesiące! – wykrzyknęła Zosia.

Adwokat westchnął ciężko.

– No tak… Ale jak pani sobie to wyobraża? Ma teraz wycenić tę pracę i poprosić byłego zięcia o zwrot połowy kosztów? Ciężka sprawa…

– No i co ja mam teraz zrobić? – Zosia była naprawdę załamana. – Edwin mówi, że nie ma pieniędzy...

– A co nas to obchodzi?! Oddaj sprawę do komornika! – buntowałem córkę. – Ty dla niego za dobra jesteś, a on cię robi w bambuko z każdej możliwej strony. Nie dawaj się!

– Masz rację, tato… – poddała się w końcu Zosia. – Powinnam stanowczo zażądać od niego pieniędzy. Bo tak tylko krzywdzę własne dzieci, nie mam dla nich nawet na soczki.

Cieszyłem się, że wreszcie coś do niej dotarło. Najwyższa pora! Poszła więc do komornika i sądziłem, że to wreszcie rozwiąże nasze problemy. Tymczasem…

– Tato, Edwin ponoć nie ma zupełnie nic na koncie – usłyszałem.

– To co robi z kasą? Przecież zarabia! – zdenerwowałem się.

– Nie mam pojęcia… – córka pokręciła głową. – Może dostaje do ręki.

– Dosyć tego, tak dłużej być nie może! – wkurzyłem się i… sam pojechałem do jej teściów.

Ten mężczyzna podsunął mi rozwiązanie

Wcześniej miałem z nimi dobre kontrakty, ale odkąd ich synalek wykonał skok w bok, nasze więzi się rozluźniły. Oni wzięli oczywiście stronę syna, a ja nie mogłem się z tym pogodzić. A jeszcze mniej było mi w smak, że nie myślą w wnuczkach.

– Czy wy wiecie, że Edwin nie płaci na dzieci i w dodatku ukrywa pieniądze przed komornikiem? – zapytałem ich. – Sam mam utrzymywać dziewczynki? Przecież wy także jesteście dziadkami! Skoro syn nic nie daje, to powinniście wy się dołożyć?

– Ani myślę! Na biednego nie trafiło! – matka Edwina obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. – Mój syn się teraz buduje i potrzebuje pieniędzy, bo zakłada drugą rodzinę.

– A ta pierwsza to już nieważna? – zapytałem, nie licząc na odpowiedź.

Była teściowa Zosi tylko wzruszyła ramionami. „Nie mam co gadać z tą głupią babą!” – pomyślałem wściekły.

– Moglibyście chociaż oddać mi za tę robotę, którą wykonałem w tamtym domu! – wychodząc machnąłem w kierunku budynku, w którym mieli zamieszkać młodzi. – Dla córki budowałem, a nie dla jakiejś lafiryndy!

– A takiego! – były teść Zosi pokazał mi znany „gest Kozakiewicza”.

Bezczelny dziad! Że też kiedyś naprawdę lubiłem tego człowieka.

„Czy na nich naprawdę nie ma żadnego sposobu? – zżymałem się, jadąc do domu. – Edwin nie czuje się zobowiązany do utrzymywania własnych dzieci, dziadkowie mają wnuczki w nosie. Tak nie może być!”.

Tak czy siak, rodzinę trzeba za coś wykarmić, więc mimo bólu pleców znowu złapałem fuchę. Miałem wykończyć ładny nowy apartament, który jakiś facet podarował w prezencie ślubnym swojej córce i zięciowi.

– Bo młodym trzeba pomagać – usłyszałem od niego i w tym momencie rozkleiłem się, jak jakaś baba.

– Ja także pomagałem… – sam nie wiem dlaczego, ale opowiedziałem temu obcemu mężczyźnie całą historię z domem i rozwodem Zosi.

– A papiery na to, że to jest dom byłego zięcia są? – zapytał on.

Spojrzałem na niego bezradnie.

– No, czy akt własności ziemi i domu jest na tego Edwina? – doprecyzował.

– Ano jest – przyznałem.

– To niech córka da znać komornikowi, że były mąż ma majątek. Skoro nie płaci i ukrywa pieniądze, to komornik mu tę nieruchomość zlicytuje.

– Ale… ten dom to jest pewnie wart ze czterysta tysięcy, a zięć jest winien około czternastu… – jęknąłem.

– A pan myśli, że komornika to obchodzi? Jest dług, trzeba z czegoś spłacić, to się dłużnika licytuje i tyle! – zaśmiał się facet.

– Skąd pan to wie?

– Proszę pana, ja czterdzieści lat byłem sędzią! Nie takie rzeczy widziałem – powiedział. – Niech córka idzie do komornika i poda mu tylko numer księgi wieczystej, a o resztę się nie martwi.

Opłacało się go postraszyć

Kiedy opowiedziałem to wszystko Zosi, zrobiła wielkie oczy i zapytała:

Tato, ale czy to moralne?

Popatrzyłem na nią z pobłażaniem.

– I ty, dziecko, mówisz o moralności? A niby kiedy to Edwin był taki moralny? Zresztą nie bój się, komornik tak z miejsca nie zacznie licytacji. Wcześniej prześle ostateczne wezwanie do zapłaty – powtórzyłem Zosi to, co usłyszałem od sędziego.

– I wiesz co, kochanie, mam wrażenie, że tym razem w jakiś cudowny sposób wszystkie pieniądze się znajdą!

Oczywiście, miałem rację…

Kiedy Edwin dostał wezwanie z zaznaczoną możliwością zlicytowania jego domu na poczet długu, najpierw zadzwonił do Zosi z błaganiem, aby wycofała sprawę od komornika.

– Zapłacę ci wszystko, co do grosza, tylko daj mi trochę czasu! – błagał.

– Już ci go dałam wystarczająco dużo! – na szczęście tym razem moja córka była nieugięta. – Zresztą, powiedz swoim córeczkom: „nie dostaniecie dzisiaj kolacji, bo nie mam pieniędzy, dajcie mi trochę czasu!”.

– Dobrze powiedziane – byłem zadowolony z mojego dziecka.

Na tym jednym telefonie się nie skończyło. Zadzwonili jeszcze byli teściowie Zosi i wyzywali nas od złodziei i intrygantów.

Działamy zgodnie z prawem – oznajmiłem im spokojnie.

– Syn nie ma pieniędzy!

– To zapłaćcie za niego. Ja jakoś utrzymuję córkę i wnuczki, mimo że też jestem na emeryturze i chętnie bym poleżał do góry brzuchem. Inaczej, zamiast Edwina, będziecie mieli za chwilę za płotem kogoś zupełnie obcego – zaznaczyłem z satysfakcją.

Oczywiście, w ciągu tygodnia cała zaległa kasa za alimenty się znalazła. Na razie były zięć płaci regularnie. Jednak opłacało się go postraszyć.

Czytaj także:
„Był milionerem, a na porzuconego syna nie płacił ani grosza. Dzieciak dorósł i paskudnie się na nim zemścił”
„Mój były mąż robi wszystko, by nie płacić alimentów. Swój sklep przepisał na nową żonę, a sam udaje biednego”
„Narzeczony rzucił mnie, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży. Żeby nie płacić alimentów, uciekł do innego kraju”

Redakcja poleca

REKLAMA