Pojechałem do Anglii, żeby wrócić stamtąd z pieniędzmi. Nie chciałem zostawać. Chciałem tylko przywieźć tyle funtów, żeby otworzyć firmę transportową. Zawsze o tym marzyłem, zawsze chciałem mieć swój samochód. Dlatego zdecydowałem się na wyjazd, na rozłąkę z rodziną. Plan był taki, że przez pięć lat tyram, ile się da, a potem przywożę kasę i kupuję ciężarówkę. Nią zarabiam na kolejne.
Wiem, że to dość odważne marzenie, ale jestem pracowity, twardy i sumienny, więc zakładałem, że się uda. Żona na początku nie chciała mnie puścić, ale jak roztoczyłem przed nią wizję naszej własnej firmy i lepszego życia, to została w domu z dwójką naszych dzieci. Myślę, że bardziej przemawiała do niej moja determinacja niż wizja przyszłego szczęścia. Wiedziała, że jak sobie coś postanowię, to na pewno tak będzie.
I rzeczywiście byłem na dobrej drodze, by moje marzenie powrotu do kraju z dużymi pieniędzmi się ziściło. Niestety, nie udało się… Zamiast wracać, musiałem całą swoją rodzinę sprowadzić tutaj, do Anglii. Przenieść się tu na stałe. Co mnie do tego zmusiło? Już opowiadam.
Miałem cel i chciałem go szybko zrealizować
W Anglii znalazłem sobie pracę jako kierowca. Szybko zacząłem zarabiać bardzo dobrze, bo szef zobaczył, że jestem rzetelny, a do tego nie mam tu rodziny, więc mogę pracować, kiedy tylko zajdzie potrzeba. Oznaczało to, że w zasadzie cały czas spędzałem w ciężarówce. Rozwoziłem towar po całej Anglii, a przerwy w pracy wyznaczały tylko przepisy dotyczące tego, ile muszę odpoczywać od siedzenia za kółkiem. W praktyce więc tylko jeździłem i spałem. Ale pieniędzy szybko przybywało na koncie. I to mimo tego, że wysyłałem część z nich do domu, do żony.
– Piotrek, kiedy przyjedziesz? – Kasia pytała o to za każdym razem, gdy do niej dzwoniłem.
– Teraz nie mogę, kochanie, bo mamy dużo roboty. Ale za to na święta mam wyznaczone wolne…
– Na święta? Piotr, to za cztery miesiące… – płakała w słuchawkę.
– No, kochanie, przecież wiesz, jaki jest plan. Umówiliśmy się.
– Wiem, ale jak się umawialiśmy, to nie miałam pojęcia, że tak mi tu będzie bez ciebie ciężko.
Nie sprowadzałem jej, bo w Polsce utrzymanie kosztowało mniej niż Anglii, a chciałem przecież jak najwięcej odłożyć. Wiem, że to było ryzykowne dla całej rodziny i niedobre dla dzieci, ale pchało mnie do przodu marzenie o własnej firmie. Wiedziałem, że teraz trochę pocierpią, a potem dam im lepsze życie.
Nie martwiłem się o wychowanie maluchów, bo moja Kasia jest wspaniałą matką i potrafi wyprostować chłopaków, kiedy trzeba. Młodszy miał wtedy cztery lata, a starszy sześć. Poza tym w wychowaniu pomagali również dziadkowie, Kasi rodzice. U nich zresztą mieszkali. No i to też była spora oszczędność, bo Kaśka płaciła im tylko jakieś grosze za rachunki, a mieli dach nad głową. Wszystko było pomyślane jak najtaniej. Tak, by szybko zrealizować plan.
O tym, że wyjechałem, wiedziała cała wieś. Wielu było takich, co gadali, że nam się małżeństwo rozpadnie, bo ja tam sobie jakąś babę znajdę. Wielu mówiło, że Kaśka nie wytrzyma i pozna jakiegoś faceta, bo była przecież bardzo ładną dziewczyną. Właściwie to już bardziej kobietą, ale ja zawsze widziałem w niej tę młodziutką ślicznotkę, którą pierwszy raz zobaczyłem na mszy w kościele i musiałem od razu potem iść do spowiedzi. Byli też i tacy, którzy nam pieniędzy zazdrościli. A jeszcze inni szukali u nas pomocy…
Na przykład Staszek, mąż koleżanki mojej Kaśki. Chłop, który już od roku nie mógł znaleźć pracy. Zawodu zresztą nie miał żadnego, znał się trochę na budowlance.
– Piotrek, Anka pyta, czy ty byś tego jej Staszka przez parę tygodni nie przenocował, zanim czegoś nie znajdzie – przekazała mi żona.
– Kasia, przecież wiesz, że ja nie mam czasu na gości – westchnąłem. – Ja cały czas mam robotę…
– Przecież nie musisz go podejmować smakołykami – śmiała się.
– Wystarczy, że go przenocujesz, a on już sobie tam sam jakoś życie ułoży, pracę znajdzie. Proszę cię, przecież wiesz, jak ja lubię Ankę. A im się teraz tak kiepsko wiedzie…
O tym, że nie jest im wesoło, dobrze wiedziałem. Ale podejrzewałem też dlaczego. Ten cały Staszek to moim zdaniem był niezły leń i kombinator. Dlatego niechętnie się zgodziłem. Ale w sumie, co mi tam? Przecież i tak nie było mnie w domu całymi dniami. Powiedziałem, że jak chce, to niech przyjeżdża. No i wtedy zaczęły się mnożyć kłopoty.
Zamiast szukać roboty, poszedł po flaszkę
Przede wszystkim on ni w ząb nie znał języka. Ja też, jak to mówią, poliglotą nie jestem, ale trochę się poduczyłem przed wyjazdem. A ten ponoć ani be, ani me, ani kukuryku. Musiałem więc wziąć wolny dzień, żeby wyjechać po niego na lotnisko i przywieźć go do domu, bo sam by nie trafił. No cóż, mus to mus. Pojechałem. I już tam dotarło do mnie, że przyjęcie go tutaj było błędem.
– Piotrek, ty masz wolne dzisiaj, nie? – spytał z przebiegłym uśmieszkiem.
– No mam, ale muszę odpocząć, bo nieczęsto biorę – odparłem.
– No! Najlepiej się odpoczywa przy flaszeczce, co nie? – uderzył się kantem dłoni w szyję, a ja zdałem sobie sprawę, że nie widziałem tego gestu od ponad półtora roku.
– No po jakimś piwku możemy wziąć… – zgodziłem się niechętnie.
– Po piwku to na popitkę. Trza wziąć flaszkę, uczcić spotkanie – uśmiechnął się porozumiewawczo, ale ze mną porozumienia nie znalazł.
– A ty nie masz szukać pracy?
– Oj tam, nie bądź sztywniak. Dopiero co się z chałupy wyrwałem…
No i kupił tę flaszkę, mimo że ja nie chciałem i wziąłem tylko dwa piwa.
Jak już siedliśmy u mnie, zacząłem mu opowiadać o tym, jak tu jest. Najbardziej oczy świeciły mu się oczywiście, kiedy mówiłem o pieniądzach, które tu płacą. Tylko to go w zasadzie interesowało. Kiedy pytałem, co potrafi, machał ręką, że za takie pieniądze wszystko będzie robił. Trochę pogadaliśmy o żonach, choć szybko uciąłem temat, jak zaczął narzekać na swoją Ankę, że jest słaba w łóżku i za mocno mu dokręca śrubę. Nie lubię takich wynurzeń, bo nawet jak jest źle w domu, to się brudów publicznie nie pierze.
Szybko poszedłem spać, a on siedział, gapił się w telewizor, wychodził przed dom zapalić i wydoił do końca całą flaszkę. Jak wstałem rano, to zobaczyłem, że wysączył też moje piwa. Nie lubię takiego podbierania, ale nie miałem czasu się kłócić, bo spieszyłem się do pracy. Kiedy późnym wieczorem wróciłem do domu, mojego współlokatora nie było. Ucieszyłem się, że tak ostro zabrał się za szukanie pracy, bo to oznaczało, że szybko się ode mnie wyprowadzi. Po paru kieliszkach przyznał się, że jednak kilka słów zna i na budowie powinien się dogadać.
Kiedy się kąpałem, Staszek wrócił. Wyszedłem spod prysznica, żeby zapytać go, jak się mają poszukiwania roboty, ale on był w takim stanie, że wybełkotał tylko coś o poznanych na ulicy Polakach i flaszeczce. Już chciałem powiedzieć mu, co o tym myślę, ale był tak pijany, że i tak nic by nie pamiętał, więc to nie miało sensu.
Kolejnego ranka znów wstałem przed nim i wyszedłem, zanim się obudził. Ta zmiana była dość długa i wróciłem dopiero następnego dnia. Mieszkanie zastałem w koszmarnym stanie. Wszędzie walały się brudne naczynia, butelki, a nawet bielizna mojego gościa. Myślałem, że mnie szlag trafi. Posprzątałem wszystko, a jego brudne gacie wyrzuciłem do kubła. Czekałem, aż wróci, żeby z nim poważnie pomówić.
W końcu przyszedł.
– Staszek, taki chlew zostawiłeś, że głowa mała. To nie hotel, nie mamy tu sprzątaczek! – podniosłem głos.
– Wiem, wiem, ale spieszyłem się rano do roboty – tłumaczył się.
– Do roboty?
– No tak. Dzisiaj pierwszy dzień byłem – pokazał mi ręce, i rzeczywiście miał je jeszcze niedomyte po pracy. – Ci koledzy, co ich przedwczoraj spotkałem, mi załatwili. No, zaczynamy rabotać – zaśmiał się.
Ucieszyłem się. No, chociaż tyle z tego spotkania wyszło. Już nawet się nie czepiałem, że znów było czuć od niego alkohol. Bo tak naprawdę, co mnie to obchodzi? Ważne, żeby się w końcu wyprowadził.
Poleciłem go koledze. Dużo ryzykowałem
Przez kilka dni był spokój. Staszek chodził do pracy. I chociaż stękał, że robota ciężka, a on ciągle nie wie, za jaką stawkę go przyjmą i czy na pewno go wezmą, to jednak chodził. Nie dziwiłem się. Domyślałem się, że najpierw przez parę dni chcą chłopa sprawdzić, bo przecież na pierwszy rzut oka wyglądał podejrzanie. Niespecjalnie rozgarnięty, gęba zakazana. No i ciągle zalatywało od niego wódką. Miał szczęście, że Anglik nie wyczuł, ale oni nie mają tak czułych nosów na przetrawiony alkohol jak my, Polacy.
Tak sobie myślałem, a okazało się, że sam gdzieś czujność straciłem. Kilka dni później wróciłem ze zmiany w ciągu dnia, o godzinie jedenastej, a on spał na kanapie. Obudziłem go i zapytałem, czy do roboty nie idzie, ale sapnął tylko, że ma wolne. Wzruszyłem ramionami, ale okazało się od tego dnia już miał tylko wolne. Sprawa była jasna – wylali go.
Sytuacja ciągle się powtarzała. Chyba przez dwa miesiące. Co prawda, Staszek pił niewiele, ale co znalazł pracę, to zaraz pojawiały się w niej jakieś komplikacje. A to narzekał, że go Angole w robocie nie lubią, bo się szanuje i nie daje zagonić do najgorszych zajęć. A to stękał, że trafił na jakiegoś wariata szefa, co mu każe po czternaście godzin tyrać. Innym razem popadł w konflikt z kolegami Polakami, bo zawistnie patrzyli na nowego. A jeszcze innym razem, coś mu w plecach strzeliło, i po prostu nie mógł pójść do roboty.
Miałem już tego dość. Nawet zacząłem mu przygadywać, że czas się wyprowadzić, ale on za każdym razem prosił, żebym pozwolił mu zostać jeszcze przez chwilę. Zaklinał mnie na imię mojej i swojej żony. W końcu, żeby jak najszybciej się go pozbyć, sam załatwiłem mu robotę u jednego z budowlańców, któremu dowoziłem samochodem towar.
Wiedziałem, że to bardzo porządny człowiek i dobry pracodawca. Ryzykowałem wiele, ale pomyślałem, że jeśli gdziekolwiek Staszkowi będzie dobrze, to właśnie tam. I jeśli gdzieś ma zagrzać miejsce na dłużej, to właśnie u tego mojego kolegi.
Staszek popracował tam dwa tygodnie. Gdy wróciłem do domu, on znów leżał na kanapie. Znów miał wolne. Zapytałem, co się stało.
– Ten twój angielski koleżka napluł mi w twarz – odparł urażonym tonem. – Powiedział, że jestem złodziej i kazał mi się wynosić z budowy.
Nie wiedziałem, jak zareagować. Prawdę mówiąc, bardziej wierzyłem temu angielskiemu koledze, który Staszka przyjął, niż jemu samemu, ale nie mogłem mu teraz tego wygarnąć. Musiałem się dowiedzieć, o co poszło. Przy najbliższej okazji zapytałem więc tego Anglika, a on opowiedział mi, że jego pracownicy złapali Staszka, jak wychodził poza teren budowy z nową gumówką, czyli piłą do cięcia metalu. Wszyscy u niego wiedzą, że nie wolno tego robić, a już zwłaszcza nowym pracownikom.
Staszek tłumaczył się, że tylko szedł do sklepu po papierosy i zapomniał ją zostawić. Sytuacja była dwuznaczna, ale Staszek wyleciał. Było mi głupio przed kolegami z budowy, bo to rzeczywiście wyglądało na próbę kradzieży. Mimo to jeszcze wtedy Staszka nie wyrzuciłem. Chciałem to zrobić, ale powstrzymała mnie Kasia. Najpierw do niej zadzwoniłem, żeby ją ostrzec, że go wywalę, ale mnie ubłagała, żebym dał mu jeszcze trochę czasu, a ona pogada z Anką. Żona miała go trochę zdyscyplinować. Zmiękłem.
No i kosztowało mnie to jeszcze tydzień nerwów. Po tym tygodniu wywaliłem go na zbity pysk własnymi rękoma już bez dzwonienia. Tym razem nie wahałem się, bo wróciłem ze zmiany nad ranem, a on spał na swoim łóżku w salonie z jakąś babą. Jeszcze bardziej pijaną niż on.
Zaczął kozaczyć, więc dostał, na co zasłużył
– Zjeżdżać stąd, oboje! Natychmiast! – darłem się. – Wynocha, i żebym cię tu więcej nie widział! A ty się trochę ubierz, bo straszysz! – wrzasnąłem do tej jego towarzyszki, bo spadło jej prześcieradło i strach było patrzeć na jej przekwitłe wdzięki.
– Piotrek, no co ty? Bądź kolega… – Staszek się przestraszył.
– Jaki ja twój kolega, złodzieju jeden! Spieprzaj mi stąd, żebym cię nie widział. Tak na rodzinę pracujesz!?
– A ty co taki święty. Może jeszcze powiesz, że ty tu jak zakonnica żyjesz?! – naskoczył na mnie.
– Uważaj, bo zaraz stąd wylecisz, a nie wyjdziesz! – warknąłem.
– Wychodzę, wychodzę. Nie będę z gnidą mieszkał, co mojej starej kabluje, że roboty nie mam!
Jak nazwał mnie gnidą, to nie wytrzymałem i przywaliłem mu prosto w nos. Zalał się krwią i takiego wpółubranego, zakrwawionego wyrzuciłem na ulicę. A za nim jego rzeczy. Jego dziewczyna na szczęście wyszła sama, bez żadnych protestów. Jeszcze tego samego dnia, kiedy już trochę ochłonąłem, zadzwoniłem do Kasi, żeby jej wszystko opowiedzieć. Była bardzo zmartwiona.
– Naprawdę musiałeś go uderzyć? – robiła mi wyrzuty.
– Kaśka! – złościłem się.
– No rozumiem, rozumiem. Ale co my z tym zrobimy? Mam Ance powiedzieć, że mąż ją zdradza?
Nie było wyjścia. Kaśka musiała wytłumaczyć, czemu Stach dostał w nos. Gdybyśmy nie pisnęli słowa, to Anka wzięłaby mnie za jakiegoś furiata, co najpierw się zgadza na to, żeby ktoś u niego mieszkał, a potem go na kopach wyrzuca z mieszkania.
Przyjaciółka żony bardzo się zdenerwowała. Najpierw podziękowała Kasi za informację, a potem poprosiła, żeby zostawiła ją samą. „Szkoda dziewczyny – myślałem. – Na szczęście dla nas to już koniec kłopotów”. Niestety, okazało się, że zgoda na pomoc Staszkowi, miała mieć jeszcze pewne konsekwencje.
Anka rozmówiła się z mężem i on przedstawił jej kłamliwą wersję zdarzeń, według której pobiłem go, bo nagle wymyśliłem, że jest mi winny za mieszkanie jakąś horrendalną kwotę. A on, biedaczek, nie miał z czego zapłacić, bo przecież dopiero zaczął pracować. A panienkę w jego łóżku wymyśliłem po to, żeby nie wyjść na sknerę. I ta durna Anka w to wszystko uwierzyła!
Przyszła do Kaśki z awanturą. Cała wieś podobno słyszała, jak się wydziera. Szlag mnie trafił, kiedy to do mnie dotarło, ale nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem też zrobić nic z tym, że ta idiotka chodziła potem po wsi i rozpowiadała różne bujdy o tym, jak to mi odbiło na punkcie pieniędzy, jak rodaków tam w Anglii gnębię, i ile mam kochanek. Te plotki w połączeniu z zazdrością, że dobrze mi się za granicą wiedzie, dały wybuchową mieszankę.
– Piotruś, ja już nie daję rady – płakała mi w słuchawkę Kasia. – Wszyscy się od nas odwrócili. Obgadują mnie za plecami, szepczą po kątach, nie zauważają na ulicy… Chłopaków dzieci biją w szkole i wyzywają. Piotruś, co ja mam zrobić?
Tak właśnie zły człowiek zepsuł nam życie. Nie miałem innego wyjścia, jak sprowadzić rodzinę do siebie. Można było jeszcze sprzedać dom rodziców Kaśki i przeprowadzić się do innego miasta w Polsce, ale oni nie chcieli. Wiadomo – starych drzew się nie przesadza. Zresztą, myślę że i oni też trochę w te wszystkie brednie wierzyli.
Taka jest właśnie historia mojej przeprowadzki do Anglii. Nie chciałem tu zostać… Ale dosięgła mnie ludzka zawiść i ukarała za dobre serce, i chęć pomocy bliźniemu. Bo choć nie wiedzie nam się tu źle, to jednak nie jesteśmy u siebie. Nie jesteśmy w kraju, w którym się urodziliśmy. Kto wie, może za dziesięć lat – jak zarobię na firmę i mieszkanie, to wrócę. Ale na pewno nie do naszej rodzinnej wsi…
Czytaj także:
„Miłość omijała mnie szerokim łukiem, więc poszłam po radę do wróżki. Nie sądziłam, że jej dziwaczna przepowiednia się spełni”
„W młodości zrobiłam coś głupiego dla kasy i do dziś za to płacę. Boję się, że syn odkryje moją tajemnicę i stracę w jego oczach”
„Przebojowa siostra bliźniaczka znalazła mi męża. Przetestowała go nawet w łóżku, choć on nie ma o niczym pojęcia...”