Moja mama mawiała, że małżeństwo to sztuka kompromisów. Rzeczywiście, ojciec miał trudny charakter, był osobą wybuchową, a jednak mimo wszystko nie pamiętam, by rodzice się kłócili czy mieli ciche dni. Mama co prawda była dość ugodowa, ale potrafiła też postawić na swoim.
Nie była to jednak kwestia uporu, a umiejętności prowadzenia konstruktywnych dyskusji. Dorastałam więc w przeświadczeniu, że jak się ze sobą rozmawia, to zawsze można osiągnąć zadowalający wszystkich kompromis.
Książę z bajki
Michała poznałam na imprezie u koleżanki. Był ode mnie dwa lata starszy i zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Nie dość, że był bardzo przystojny, to jeszcze wydawał się niezwykle elokwentny, oczytany i z szerokimi horyzontami. Tak bardzo różnił się od moich rówieśników, z którymi miałam do tej pory do czynienia, że z miejsca się w nim zakochałam. Szybko okazało się, że i ja nie jestem mu obojętna, toteż zaledwie po kilku spotkaniach zostaliśmy parą.
Chodziliśmy ze sobą ładnych kilka lat, w tym czasie każde z nas zdobywało wykształcenie, które miało nam zapewnić dobry start w dorosłość. Kiedy się pobieraliśmy, Michał był już inżynierem znającym się na różnych rzeczach związanych z elektryką, ja natomiast odbywałam praktyki w aptece, w której później miałam szanse znaleźć zatrudnienie.
Nie musieliśmy martwić się o mieszkanie, mój mąż bowiem odziedziczył po babci całkiem przytulne, dwupokojowe mieszkanko w spokojnej dzielnicy. Spadło nam jak z nieba, bo z uzyskaniem kredytu w odpowiedniej wysokości mielibyśmy problem, a nawet gdybyśmy go otrzymali, to spłacalibyśmy go zapewne do emerytury.
Dopadła nas proza życia
Na początku Michał pracował w pobliskich zakładach. Praca była zmianowa, więc bywały tygodnie, że nie widywaliśmy się wcale (w aptece pracowałam albo od rana, albo do wieczora). Gdy mój mąż szedł na nockę do roboty, to po powrocie potrafił przespać cały dzień. Ale gdy pracował w ciągu dnia, również nie było z niego większego pożytku – zmęczony zarabianiem pieniędzy kładł się na kanapie, zajadając czipsy, popijając piwo i oglądając telewizję.
Próbowałam namówić go do jakiejś aktywności, jednak najwyraźniej nie dysponowałam odpowiednią siłą perswazji.
– Kochanie, a może poszlibyśmy razem na siłownię? – proponowałam.
– Iwonka, skarbie, przecież wiesz, że ciężko pracuję na nasze utrzymanie! – odpowiadał mój mąż z kanapy.
– Misiaczku, ale przecież ja też pracuję! – oponowałam.
– Daj spokój, co to za praca! Poszłabyś na zakład albo na produkcję i zobaczyłabyś, czy potem ci się jeszcze będzie chciało biegać na siłownię.
Podobnie reagował na propozycje spaceru, wyjścia na basen czy do parku. W przeciwieństwie do mnie był bardzo zmęczony i po pracy potrzebował odpoczynku. Który dla niego był równoznaczny z wylegiwaniem się na kanapie.
Po jakimś czasie Michał został zwolniony. Rzekomo z powodu redukcji etatów, taką wersję przedstawiał wszem i wobec mój małżonek.
Jak się jednak później dowiedziałam, pracodawca najzwyczajniej w świecie nie był z niego zadowolony. Michał nie lubił się przemęczać, toteż wszystko, co miał do zrobienia, odkładał na później. Tworzyły się zaległości, które wpływały negatywnie na funkcjonowanie zakładu. Aby nie narażać firmy na straty, najprościej było pozbyć się kiepskiej jakości pracownika.
Dostał drugą szansę
Po zwolnieniu Michał przez jakiś czas siedział w domu. Musiał odpocząć, jak mówił. Nie wtrącałam się, bo coraz mniej liczył się z moim zdaniem. Kiedy jednak lokalna firma remontowa szukała specjalisty od elektryki, powiedziałam, żeby zadzwonił i zapytał o warunki zatrudnienia.
– Znasz się na tym przecież – tłumaczyłam. – A wiesz, że budowlanka jest całkiem dochodowa.
– Serca nie masz, do takiej ciężkiej roboty chcesz mnie wysłać? – protestował z poziomu kanapy.
– Nie przesadzaj. Przecież nie będziesz kopał dołów i domów stawiał. A ludzie remonty robili, robią i będą robić. I nieźle zarobisz.
Niechętnie, ale zadzwonił pod podany przeze mnie numer. Okazało się, że szukają dokładnie kogoś takiego, jak on i z miejsca został przyjęty. Rzeczywiście praca nie należała do najlżejszych, ale miał wolne wszystkie popołudnia i weekendy, a zarobki były znacznie wyższe, niż w poprzednim zakładzie. Na dodatek mógł sobie dorobić, bo klienci chętnie brali jego numer telefonu, na wypadek gdyby coś się zepsuło.
Wytrzymał niecały rok. Choć początkowo klienci byli z jego roboty zadowoleni, z czasem zaczęły mu się zdarzać coraz większe niedoróbki. Gdy szef przyłapał go na ewidentnej fuszerce, Michał był pod wpływem („No bo jak to tak piwka w robocie nie wypić?”). Przełożony postanowił dać mu jeszcze jedną szansę (tylko dlatego, że brakowało mu rąk do pracy), ale mój mąż znów nawalił i wyleciał z roboty z hukiem.
Nadmiar odpoczynku szkodzi
Od tego czasu mój małżonek zachowywał się tak, jakby był przyspawany do kanapy. Nie tylko nie chodził do pracy, ale i nie robił nic w domu. Pod moją nieobecność nie potrafił sobie nawet odgrzać przygotowanego przeze mnie obiadu, a kiedy byłam w domu próbował wymusić na mnie pełną obsługę. Kategorycznie odmówiłam przynoszenia mu posiłków przed telewizor oraz serwowania ulubionych przekąsek i piwa.
Pewnego razu zwierzyłam się Beacie, z którą często pracowałam na zmianie w aptece.
– Nie wiem już, co mam robić. Michał jest bez pracy i nawet nie myśli o tym, żeby czegoś poszukać.
– Trudny przypadek – przyznała. – I obawiam się, że nic się nie zmieni, dopóki będziesz go utrzymywała.
– No ale to mój mąż... – oponowałam nieśmiało.
– No i? Przysięga małżeńska nie nakłada chyba na ciebie obowiązku utrzymywania pasożyta? Rozumiem, gdyby był nieuleczalnie chory, niepełnosprawny czy coś. Ale ma dwie ręce, dwie nogi i z tego co wiem całkiem niezły fach. To on powinien zarabiać na wasze utrzymanie!
Z tym zdrowiem mojego małżonka też wcale nie było tak różowo. Lata niezdrowej diety (śmieciowe jedzenie, licznie zamawiane fast foody, tłuste przekąski i nadmiar piwa) i brak ruchu doprowadziły u niego do nadwagi oraz, jak się okazało podczas rutynowych badań lekarskich, początków zmian miażdżycowych. Kwestią czasu było, aż dopadnie go choroba wieńcowa i inne poważniejsze powikłania.
Michał nadal nie dawał się namówić na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można żyć w ten sposób. Dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownię, a w weekendy biegałam oraz korzystałam z osiedlowego basenu. Nawet na niedzielne spacery chadzałam sama, bo mój mąż wolał spędzać czas na kanapie przed telewizorem. Nadwaga? Miażdżyca? Nadciśnienie? Zdawał się nie dostrzegać problemu ani jego przyczyn.
Podjęłam męską decyzję
Gdy teraz się nad tym zastanawiam, nie jestem w stanie określić, co skłoniło mnie do podjęcia decyzji o opuszczeniu męża. Któregoś dnia po prostu zrozumiałam, że nic mnie z tym człowiekiem już nie łączy. Wiedziałam, że jeśli z nim zostanę, po prostu się uduszę. Choć nie miałam już 20 lat, to byłam w dobrej kondycji, miałam niezłą figurę, mnóstwo energii i ogromny apetyt na życie. Chciałam brać z życia garściami, a nie wydawać ciężko zarobione pieniądze na utrzymywanie przyrośniętego do kanapy pasożyta.
Spakowałam się do jednej walizki. Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, nie sądziłam, bym potrzebowała coś więcej do rozpoczęcia nowego życia. Kiedy stanęłam w drzwiach pokoju, by się pożegnać, mój mąż nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem.
– Odchodzę, Michał – zakomunikowałam.
– Nie rozumiem – odparł.
– Ja też nie rozumiem, jak mogłeś się tak stoczyć. Nie za takiego faceta wychodziłam za mąż. Nie takiego cię pokochałam. Nie chcę już patrzeć, jak niszczysz swoje życie.
– Dramatyzujesz – skwitował. – I co teraz niby zrobisz?
– Na razie zatrzymam się u koleżanki. Od przyszłego miesiąca wynajmę mieszkanie. Będę żyła na własny rachunek. Żegnaj.
Od czasu, gdy wypowiedziałam te słowa, minął właśnie rok. Ani przez moment nie żałowałam mojej decyzji. Żyję tak, jak chcę, a w domu nie czeka na mnie spasiony nierób zalegający na kanapie. Okazuje się, że życie może być piękne!
Czytaj także:
„Nowo poznany facet wmawiał mi, że jest biznesmenem. Zakochałam się w tej wizji, ale czar prysł w minutę”
„Kochanie się z mężem było dla mnie wstydliwe aż do czterdziestki. Byłam cnotką i w ciszy robiłam, co musiałam”
„Gdy ja harowałam na 2 etatach, mój mąż korzystał z wolności. Wrósł w kanapę, a do ręki miał przyklejoną puszkę z piwem”