„Byłem zachwycony tą nieznajomą, póki się nie odezwała... skrzeczała jak żaba przechodząca mutację"

Smutny mężczyzna z różą fot. Adobe Stock, yamasan
Powinienem podziękować tej koleżance, że ją zaczepiła. Inaczej nie wiem, jak bym się zachował, gdyby owa piękność do mnie przemówiła. Nie mógłbym wytrzymać z tak skrzeczącą osobą, głos jest dla mnie bardzo ważny.
/ 30.06.2021 13:48
Smutny mężczyzna z różą fot. Adobe Stock, yamasan

Czekała na autobus każdego ranka, tak samo jak ja. Ależ mi się podobała! Musiałem tylko zebrać się na odwagę i... Diabli mnie brali każdego ranka tak mniej więcej od miesiąca.

Mój ukochany magistrat postanowił zmodernizować linię tramwajową właśnie na części tego odcinka trasy, która łączyła mój dom z pracą. Żeby nie było – rozumiem doskonale konieczność remontów, ale dlaczego akurat wtedy, kiedy jest najbardziej psia pogoda, i to przez dłuższy czas?! Tak czy inaczej, zacząłem dojeżdżać do pracy z przesiadką: autobusem 159 na Owsianą, a potem 141 w dalszą drogę.

Problem w tym, że zamiast wychodzić z domu kwadrans przed ósmą, musiałem się zbierać dwadzieścia pięć po siódmej. A każdy, kto jest zmuszony regularnie wstawać wcześnie, dobrze wie, że każda minuta o poranku liczy się podwójnie albo nawet potrójnie. Lecz na takie sytuacje nic się nie poradzi. Na przystanek autobusowy szedłem prawie dziesięć minut. Do tramwaju miałem dwie… I tak spóźniałem się te parę minut do roboty. Na szczęście szef przymykał na to oko, inaczej musiałbym się zrywać jeszcze wcześniej.

Gapiłem się na nią cały czas. Nie zauważyła tego

Kląłem pomysłowość wydziału drogowego każdego ranka… Ale czarę goryczy przelał dopiero fakt, że w biurze zaczął się audyt. Przez kilka dni zewnętrzni kontrolerzy, przysłani przez górę, mieli sprawdzać naszą pracę i wyniki.

Wiesz, że na razie koniec ze spóźnianiem się – powiedział Adam, po czym westchnął ciężko. – Potrzebna nam ta wizytacja jak psu piąta noga. Następnego dnia musiałem więc wyjść z domu już dziesięć po siódmej. Żeby choć na ulicach leżał porządny śnieg! A tu szara breja, nieprzyjemnie. Powlokłem się na przystanek, ziewając i potrząsając głową, żeby się pozbyć resztek snu. Miałem ochotę położyć się na zimnym, mokrym chodniku i zasnąć.

Autobus przyjechał punktualnie; wepchałem się do środka, co nie było wcale proste, bo ludzie stali stłoczeni jak sardynki w puszce – a potem zapadłem w odrętwienie. W środku było duszno. Gość tuż przede mną miał na sobie znoszoną skórę, cuchnącą starością i garbnikami po niedawnym odświeżaniu. Typowe zapaszki komunikacji miejskiej. Wysiadłem z autobusu z prawdziwą ulgą. Na szczęście 159 i 141 zatrzymywały się na tym samym przystanku, więc nie musiałem nigdzie dalej chodzić.

Właśnie wtedy ją zobaczyłem. Ciemna blondynka, na oko ze trzydzieści lat, średniego wzrostu. I zgrabna jak jakaś modelka! Pierwsze rzuciły mi się w oczy jej śliczne nogi, opięte ciasno spodniami wpuszczanymi w krótkie cholewki sportowych botków. Dopasowana kurtka podkreślała szczupłą talię i krągłe piersi. Kobieta patrzyła w zamyśleniu gdzieś w dal, zupełnie oderwana od tego, co działo się wokół. Jakby myślami była w całkiem innym świecie. Odpowiadało mi to, bo mogłem sobie na nią bezkarnie popatrzeć.

Prawdziwa piękność…

Dzięki niej miałem wrażenie, że ten szary, zimny, wilgotny ranek przemienia się w radosny początek dnia pełnego słońca. Niestety, po dwóch czy trzech minutach wsiadła do swojego autobusu i odjechała, a świat znów stał się zimny, ponury i pokryty brudną śnieżną breją. Błogosławiłem urzędników za tę reorganizację ruchu.

Następnego dnia znów ją zobaczyłem. Pewnie o tej samej porze co ja dojeżdżała do pracy. Ucieszyłem się, bo znów mogłem skupić się na jej urodzie, zapominając zarówno o senności, paskudnej pogodzie, jak i kontrolerach w pracy, czyhających na każdy nasz błąd.

Ku mojemu niezadowoleniu znowu nie trwało to długo, zanim przyjechał jej autobus. Patrzyłem za nią, gdy kołyszącym się krokiem wchodziła do środka. Pewnie wyczuła mój wzrok, bo odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Wiedziałem już, że ma śliczne oczy, lecz teraz ich szafirowa głębia zupełnie mnie poraziła. Aż wstrzymałem oddech z wrażenia. W tej samej chwili drzwi zamknęły się, a czerwony smok, dymiący spalinami ze zużytego silnika, powiózł ją gdzieś…

Może to się komuś wydać głupie, nawet infantylne, lecz to była chwila, kiedy pomyślałem o miłości od pierwszego wejrzenia. A może nie tyle o miłości, co pięknym zauroczeniu. Człowiek nigdy nie wie, co w jego życiu okaże się na koniec pozytywne, a co nie. Dwa tygodnie temu przeklinałem remont torów tramwajowych, a dzisiaj błogosławiłem urzędników za ich pomysł, bo dzięki nim spotkałem tę piękną, młodą kobietę!

W pracy byłem rozkojarzony, szef to od razu zauważył i zaniepokoił się. Jednak, jak się okazało, audytorzy przyznali mi praktycznie maksymalną liczbę punktów. Może dlatego, że nie byłem spięty, bo przed oczami miałem wciąż piękną twarz dziewczyny. „Ciekawe, czy nie jest przypadkiem mężatką...” – zastanawiałem się. Nie mogłem tego stwierdzić, nosiła rękawiczki. Żałowałem tylko, że to już koniec tygodnia, bo przez weekend na pewno jej nie zobaczę.

Przypominała mi jedną z aktorek z „Aniołków Charliego”

W poniedziałek z pewnym niepokojem wysiadłem na pośrednim przystanku. „Będzie czy nie będzie?” – zastanawiałem się przez całą drogę. Była! W duchu podskoczyłem z radości. Patrzyłem teraz na nią już zupełnie otwarcie, pragnąc, żeby zwróciła na mnie uwagę. I rzeczywiście – popatrzyła w moją stroną, ale natychmiast zrobiło mi się głupio i odwróciłem wzrok. To zachowanie było zbyt nachalne.

Nigdy nie miałem większych problemów z nawiązywaniem kontaktów, nie bałem się kobiet, lecz tu chyba nieco przesadziłem. Odważyłem się na nią spojrzeć dopiero wtedy, gdy wsiadała. Znów odwróciła się i spojrzała na mnie przez szybę. Odniosłem wrażenie, że na jej ustach dostrzegłem lekki uśmiech. Była naprawdę zjawiskowa. Przypominała mi jedną z aktorek z „Aniołków Charliego”, tylko włosy miała bardziej kręcone.

Następnego ranka oczywiście znów jej wyglądałem. To był na szczęście ostatni dzień kontroli. Już miałem dość tego chaosu i – umiarkowanej, bo umiarkowanej, ale zawsze – paniki w pracy. Kiedy dotarłem na przystanek, stała w tym samym miejscu co zawsze. Wysiadając z autobusu, podchwyciłem jej spojrzenie. Czyżby również czekała, czy przyjadę? Nawet nie śmiałbym o tym marzyć! Ale przecież w życiu różne rzeczy się zdarzają, a ja podobno nie jestem zbytnio poszkodowany na urodzie…

Stanąłem kilka metrów dalej i obserwowałem ją, lecz tym razem dyskretniej. Mogłaby jeszcze pomyśleć, że trafiła na jakiegoś bezczelnego buraka, a tego na pewno nie chciałem. A w duchu podjąłem pewną decyzję.

– Mam taką sprawę... – powiedziałem do Adama po przyjeździe do pracy. – Jutro mogę się trochę spóźnić.

– Ile? – spytał natychmiast czujnie.

– Pół godziny, może godzinę. Skrzywił się, jednak skinął głową.

– No dobrze. Miej to w nagrodę za dobry wynik. Ale jeżeli to będzie dłużej, zostaniesz po pracy.

Przystanek „Oczarowanie"

O rany, czyżby ona też się mną zainteresowała?! Kolejnego dnia wyruszyłem do pracy tak samo wcześnie jak w czasie przeprowadzania audytu. Z mocno bijącym sercem pokonywałem każdy metr do przystanku, a potem czułem każdy obrót kół wiozącego mnie autobusu.

Miejscu, gdzie ją zobaczyłem po raz pierwszy nadałem już romantyczną, choć pretensjonalną nazwę: „Przystanek Oczarowanie”. Głupie? Cóż... człowiekowi w moim stanie psychicznym przychodzą do głowy właśnie takie rzeczy. Oczywiście była. Skoro jeździła do pracy, musiała być… Wysiadłem, stanąłem parę metrów od niej, nieco z tyłu, i patrzyłem. Obejrzała się raz, ale widząc, że nie odwracam wzroku, sama spuściła oczy.

Czyżbym znów ujrzał ten lekki, kuszący uśmiech? A może to tylko moja wyobraźnia? Nadjechało 122. Dziewczyna wsiadła, a ja o dwie osoby za nią. Nie zauważyła tego. Za to ja widziałem, jak patrzy w okno i rozgląda się po przystanku, wyraźnie próbując mnie dostrzec. Coś w mojej duszy zawyło triumfalnie. To znaczyło, że się mną zainteresowała!

Dopiero po dobrej minucie spojrzała w moją stronę. Widziałem, jak jej oczy rozszerzają się lekko ze zdumienia. Nie umiałem powstrzymać uśmiechu, obserwując jej zmieszanie. Ze zdziwieniem ujrzałem, że ona również się uśmiecha. Wysiadła pięć przystanków dalej, ja oczywiście za nią. Szła w stronę biurowca odległego o jakieś dwieście metrów zdecydowanym krokiem, ale na tyle wolno, żebym mógł ją dogonić.

Serce waliło mi jak młotem i czułem w sobie te charakterystyczne dwa głosy, z których jeden mnie popędzał, a drugi starał się ustawić do pionu i zniechęcić do zbyt impulsywnego działania. No bo jak to tak, zaczepiać obcą kobietę na ulicy?!

Jednak co tu dużo gadać – zignorowałem ten drugi głos. Czy ludzie w ogóle by się poznawali, gdyby nie wykazywali odrobiny odwagi pomieszanej ze sporą dozą bezczelności? Szedłem więc, doganiając ją z wolna, aż wreszcie prawie się ze sobą zrównaliśmy. Zauważyłem, że słysząc, jak się zbliżam, odrobinkę zwolniła. Widziałem już prawie jej profil. Jeszcze tylko parę kroków i odezwę się do niej…

Skamieniałem. Po prostu usłyszałem jej głos

Otworzyłem już usta, kiedy nagle rozległo się z drugiej strony ulicy: – Cześć, Ewa! Nie spieszy ci się coś! Spojrzała w bok, na kobietę mniej więcej w jej wieku, tylko o niebo mniej atrakcyjną. Rzuciła w moją stronę krótkie spojrzenie pełne zawodu, a potem znów odwróciła głowę do koleżanki.

– No cześć, Magda – odpowiedziała. – A jakoś tak nie mam dzisiaj w ogóle ochoty na pracę… Wydaje ci się, że czegoś pragniesz, a jednak – nie. Skamieniałem. To znaczy niezupełnie, bo szedłem dalej, tyle że zostałem znów z tyłu. Ale nie tylko dlatego, że nie wypadało jej teraz zaczepiać. Po prostu usłyszałem jej głos. Jakby zaskrzeczała żaba przechodząca mutację! W dodatku mówiła niedbale, niczym jakaś poroniona gwiazdka telewizyjna, paskudnie przeciągała końcówki. To brzmiało jakoś tak: „No czeeeee Maadaaa. A jakoś taa nie mam wogle ochoty na prace dzisiaj, wieeesz…”. Jednak najgorsze wrażenie robił ten wysoki, skrzekliwy głos. I jakoś od razu ta kobieta przestała mi się wydawać taka śliczna.

Przypomniałem sobie, jak w którymś z „Panów Samochodzików” Zbigniew Nienacki opisywał przygodę z piękną sąsiadką. Także był nią zachwycony aż do chwili, kiedy się odezwała. Powinienem podziękować tej koleżance, że ją zaczepiła. Inaczej nie wiem, jak bym się zachował, gdyby owa piękność przemówiła do mnie tym strasznym głosem.

Znając siebie, udawałbym, że wszystko jest okej, umówiłbym się na jakąś kawę, żeby jej nie robić przykrości, a potem wygasił znajomość. Nie mógłbym wytrzymać z tak skrzeczącą osobą, głos jest dla mnie bardzo ważny. Na szczęście mogłem się wycofać, nie narażając jej na dyskomfort. Tak w życiu bywa: człowiekowi wydaje się, że czegoś pragnie, a jednak... wcale nie. 

Czytaj także:
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Chciałem adrenaliny, przygody. Ona mi na złość zaszła w ciążę, a ja nie jestem gotowy na pieluchy”
„Nie ufam mężczyznom i ich komplementom. Nie wierzyłam, gdy przystojny prawnik mnie podrywał”

Redakcja poleca

REKLAMA