Nie wiem, dlaczego ludzie (niektórzy) ubzdurali sobie, że muszą tkwić ze sobą w związkach. Muszą znosić siebie w imię obietnicy, dobra dzieci, finansów. Choć już nawet się nie lubią. I wszystko ich w sobie złości. Facet traktuje żonę, jak upierdliwą i nieznośną matkę, ona jego, jak niegrzecznego synka (opcja odwrotna też możliwa).
Kretyn. Czy takie imię wybrałaś dla dziecka?
Taka para. Obserwuję ich na basenie. On się dąsa i coś do niej burczy, ona mówi: "i widzicie dzieci, ojciec popsuł już niedzielę". Inna sytuacja: ona z córką na zjeżdżalni, on na leżaku z nosem w telefonie. "Chodź do nas" - prosi ona. "A możesz się odczepić".
To ma być związek?! I to często dla dobra dzieci? Nie, to nie jest dla dobra dzieci (i o tym doskonale wiedzą ludzie, którzy mieli nielubiących się rodziców).
Oczywiście, bywamy ze sobą z różnych innych powodów, nie tylko z powodu wielkiej miłości. Bywa nam wygodnie, bezpiecznie, na przykład. Albo rozstanie byłoby zbyt dużym, logistycznym przedsięwzięciem. Dla jednych to będzie okej, inni będą pukać się w głowę. Ale serio, są rzeczy, na które nikt z nas nie powinien pozwalać. Bo to się ZAWSZE kończy źle. Dramatycznym rozwodem, zdradą, depresją, poczuciem totalnej samotności (wpisać właściwe).
Po pierwsze (najważniejsze). Nie pozwól, żeby ktoś ci psuł niedzielę. Ani żaden inny dzień.
Po czterdziestce, na przykład, rozumie się, że życie jest zbyt krótkie, żeby znosić ludzi, którzy psują nam dzień. No chyba, że to jest to ukochana mama w nagłym, chwilowym ataku szału. Czy inna w miarę licząca się w naszym życiu osoba. Zwróćmy uwagę na przymiotniki: nagły i chwilowy w odniesieniu do ataku szału. Ale mieszkać z kimś, kto nam psuje poranki i wieczory? Na miłość boską. Wyjątek stanowi tylko dorastające dziecko, czy w ogóle dziecko, bo nie mamy wyjścia. Ale cała reszta? Stanowcze NIE.
Mam prawo być sobą? Nie muszę się zmieniać? Dlaczego dopiero dziś to wiem?
Po drugie. Nie daj się kontrolować. No chyba, że kochasz Greya
Dopytywanie, gdzie idziesz, kiedy będziesz, po co, dlaczego i czy ta bluzka jest, na pewno w porządku, da się znieść, gdy jesteście nastolatkami i dopiero budujecie poczucie własnej wartości. W innym przypadku? Nie. Wolność osobista to podstawowe prawo człowieka. Ktoś ma problem z zazdrością? Niech idzie na terapię.
Po trzecie. Nie słuchaj frazesów: „dobra żona powinna”
Człowiek to przede wszystkim ma być szczęśliwy. Jasne, kochamy siać bratki, siejemy bratki. Z zamiłowaniem szorujemy zlew, szorujmy ten zlew. Ale że jakieś "must have"? Nie! Jeśli ktoś ma problem ze zrozumieniem, że związek to nieustanny kompromis, wspólne ustalenia i brak schematów, niech nie będzie w związku, a nie zawraca ci głowę.
Po czwarte. Nikt nie ma prawa na ciebie wciąż burczeć
Są relacje, w których czujesz się, jak na polu walki. Nieustanna gotowość do obrony, koncentracja, zastanawianie się, z której strony uderzy przeciwnik. Naprawdę? Na tym ma polegać miłość? Że ktoś jest wiecznie z ciebie niezadowolony, wiecznie ocenia, wiecznie ma żal? Życie to nie wojna. A nawet jeśli czasem - to po co mieć ją jeszcze w domu?
Po piąte. Szacunek i troska to podstawa
Dla twoich poglądów, przyjaciół, słabości, marzeń. Wszystkiego co twoje. I jego też. Nic tak nie niszczy, jak budzenie się obok kogoś, kto cię nie szanuje. Właściwie to dlaczego zatem nie sypiać z najgorszym wrogiem?
W dobrym związku nie ma miejsca na strach, kontrolowanie się, nieustanny niepokój, obrzydzenie, wstyd. Oraz inne złe emocje. A nawet jeśli te złe emocje bywają - przegadujecie to i idziecie do przodu. Dobry związek daje energię i jest twoją siłą.
Każdy inny zatruwa. Po cholerę w nim być?!
Polecamy:
Mam czterdzieści lat i dobrze mi z tym! Błagam, nie wmawiajcie mi, że jestem stara...