Kiedy byłam młodsza, punktem honoru było dla mnie noszenie ubrań w rozmiarze S (wtedy XS nie było jeszcze w modzie). Dżinsy w rozmiarze W26... maks 27. Przecież widać na naszywce te nieszczęsne liczby...a one tyle znaczą - a jak dziewczyny zobaczą? Po latach zrozumiałam, że nie tylko nic nie znaczą, co więcej - są przypadkowymi literkami, liczbami, które określają naszą kobiecość, kategoryzują nas. Dlatego nie warto w ogóle zwracać na nie uwagi.
Rozmiary ubrań to globalny spisek?
Tabela rozmiarów znana jest wszystkim. Small, medium, large... 36, 38, 44, 46, etc. Jednak w zależności od kraju czy marki oznaczenia te są inne. Nie tylko różnią się sposobem zapisu, ale i... o zgrozo, rozmiarem. Jeszcze niegdyś ubrania w małym rozmiarze były zwyczajnie małe, a duże, duże. Rozmiarówka była prosta i czytelna. Teraz? Co kraj to obyczaj, co sklep to tradycja. W River Island można było znaleźć ubrania w rozmiarze 0 (dla niewtajemniczonych to 32), a tylko w niektórych sklepach rozmiary powyżej 42. W niektórych są 8-ki, w innych ten sam rozmiar to 38...lub po prostu M. Raz widziałam na metce znaczek XXXS - nie żartuję.
Tak już na tym świecie się dzieje. Teraz S-ka już taką S-ką nie jest. Dzisiaj bardziej przypomina niegdysiejsze M-ki. Ten trend w Stanach Zjednoczonych znany jest od lat. Marki by zachęcić nas do zakupów biorą udział w kreowaniu wyidealizowanego przez media świata. W uproszczeniu: S-ki noszą atrakcyjne kobiety, M-ki noszą, te które mogłyby schudnąć... a XL, przepraszam plus size to już całkiem inna kategoria. Czy tak właśnie muszą nas szufladkować?
Rozmiarówka próżności
To niestety nie wszystko. Problem z rozmiarami damskich ubrań jest jeszcze bardziej absurdalny. Spodnie z 38 na metce z Zary są większe np. niż te 38 z Topshopu.
A co jeśli chodzi o bieliznę? Od zawsze (od maleńkości?) nosiłam rozmiar miseczki "A". Jednak marki stwierdziły, że jeśli ciuchami się odchudzamy, tak stanikami powiększamy obwody. Od niedawna mój biust zwyczajnie urósł, bo noszę "D". A jeszcze kiedyś nie marzyłabym o tym w najśmielszych snach! Kto by pomyślał?
Więc nie tylko brandy zawiązały światowy spisek, ale każda marka analizując swoje klientki tworzy własną rozmiarówkę. Po co? Żebyśmy urosły we własnych oczach? Czy naprawdę się na to łapiemy?
Po 30-tce zmienisz całkowicie myślenie o modzie
Inny punkt widzenia. Można pomyśleć - Skoro mogę poczuć się lepiej, tylko dzięki temu, że kupiłam sobie coś w przynajmniej symbolicznie mniejszym rozmiarze, czemu nie? Nikogo nie krzywdzę. - Tylko problem polega na tym, że przez takie zachowania bierzemy udział w tej globalnej zabawie, która mydli nam oczy wciąż chorym wizerunkiem atrakcyjności. Dlatego następnym razem, kiedy pójdziecie do sklepu zobaczcie na oko, co będzie pasować. W końcu znacie siebie i swoje ciało lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli na metce będzie "M" - ok! Jeśli "L" - to co z tego?!
Zatem oficjalnie, utwierdzam się w przekonaniu, że rozmiary nic nie znaczą. Jeśli coś dobrze leży - kupuję to. Dlatego w mojej szafie znajdują się ciuchy w rozmiarze 34 a nawet XXL. W końcu oversize jest jak najbardziej w modzie.