Co robić, gdy spotkasz miłość sprzed lat

Para nastolatków fot. Fotolia
Piątek wieczór. Leżę zrelaksowana w wannie i scrolluję newsfeeda na Facebooku (wiem - trzy piękne polskie słowa). Wtem… wpada informacja z jakiegoś portalu, że młodzieniec, do którego wzdychałam jako 16-latka został Bardzo Ważnym Panem Na Eksponowanym Publicznym Stanowisku. Nie wierzę. Czy to na pewno ten nieśmiały blondasek, z którym przegadałam godziny podczas wzajemnego odprowadzania się na przystanek? Tak! Imię się zgadza, nazwisko też. Z wrażenia mało nie utopiłam smartfona w tej wannie…
Redaktorki Polki.pl / 01.02.2018 13:15
Para nastolatków fot. Fotolia

Marcina (imię zmienione) poznałam na angielskim w wieku 16 lat. Chodziliśmy razem do jednej ze szkół języka angielskiego w centrum miasta, siedzieliśmy razem w ławce i potem on mnie odprowadzał na przystanek, co najczęściej kończyło się przepuszczeniem kilku autobusów. Trwało to cały semestr, czyli z pół roku. W trakcie tego odprowadzania i rozmów zdążyłam się oczywiście zakochać w Marcinie i nawet mi się wydawało, że sprawa ma szansę na ciąg dalszy, bo on też zainteresowanie wykazywał. Ale że oboje byliśmy raczej nieśmiali, nikt nie zrobił pierwszego kroku. Ale też nikt nie naciskał, bo przecież widywaliśmy się regularnie dwa razy w tygodniu na angielskim i po angielskim. Resztę robiła nastoletnia wyobraźnia. Było miło, było inspirująco, było dobrze.

Dlaczego jest tyle fajnych samotnych kobiet i tak mało równie fajnych samotnych facetów?

Miałam nadzieję, że na koniec semestru coś się jednak wydarzy i że np. wymienimy się numerami telefonów, nawet miałam to zaproponować, gdyby Marcin tego nie zrobił. Tym bardziej, że wyjeżdżałam w tym roku wcześniej na wakacje i na ostatniej lekcji miało mnie nie być (o czym mu zresztą powiedziałam). Nadeszła przedostatnia lekcja przed wakacjami i… ON NIE PRZYSZEDŁ. Rozumiecie?! Nie przyszedł na naszą ostatnią wspólną lekcję angielskiego. Oznaczało to, że nigdy się już nie spotkamy - bo miałam tylko jego imię i nazwisko, a to były czasy bez internetu, Facebooka i komórek. Rozpacz! Czarna rozpacz. I wiecie co - zamiast zostawić swój numer telefonu jakiejś koleżance z grupy z prośbą o przekazanie, zostawiłam mu mój ulubiony wiersz Haliny Poświatowskiej, bez numeru telefonu. Nawet nie wiem, czy mu przekazała. Dlaczego tak zrobiłam - nie wiem. To było ponad 20 lat temu. Miałam wtedy 16 lat i inne rzeczy w głowie.

Następnego dnia wyjechałam na wakacje, a po wakacjach na angielski zaczęłam chodzić do innej szkoły.

Czy kobieta po 40-tce może się ubierać tak, jak chce?

Oczywiście znalazłam kilka osób o tym samym nazwisku w książce telefonicznej, ale nie miałam w sobie tyle odwagi, żeby wydzwaniać pod każdy z numerów i pytać, czy zastałam Marcina. I w ten sposób moja pierwsza młodzieńcza miłość nie wyszła poza etap fascynacji.

Bardzo mnie ciekawi, jak on to postrzegał i czy w ogóle pamięta taki epizod w swoim nastoletnim życiu, ale chyba jednak do niego nie zadzwonię (choć teraz jestem w stanie go odszukać w kilka minut) ani nie napiszę maila, bo jeszcze mnie służby posądzą o stalking Bardzo Ważnego Pana Na Eksponowanym Stanowisku. A nasza sympatyczna znajomość pozostanie na etapie romantycznego niespełnienia.

Tak długo siedziałam w tej wannie i czytałam newsy o Marcinie, który już nie wygląda i nie zachowuje się jak nieśmiały blondasek z lekcji angielskiego, że woda zrobiła się zimna, a małżonek zajrzał do łazienki zaniepokojony i zapytał, czy nic mi się nie stało. A ja na to: „Nie uwierzysz w to, co ci zaraz opowiem. Podaj ręcznik i otwórz czerwone wino…”

Macie podobne doświadczenia? A może zupełnie inne? Zaczepiłybyście miłość sprzed lat po 20 latach ciszy? Piszcie! waszehistorie@polki.pl

Takiego męża życzymy każdej kobiecie. W zdrowiu i w chorobie...

Redakcja poleca

REKLAMA