Niedawno spotkałam się z dwiema koleżankami. Mądre, zadbane 40-latki. Z udanymi karierami, pasjami, interesujące. Jedna singielka bez dzieciaka, druga po trudnym rozwodzie, z kilkuletnim dzieckiem. Sączymy wino, gadamy o życiu, zeszło na facetów. Obie długo już same, podpytuję zatem o randki i mężczyzn, czy się rozgadają, czy odpuściły temat. Obie jak jeden (nomen omen) mąż powiedziały: „Daj spokój”.
Żadna z nich nie czeka już na nową miłość, na partnera, na błysk w oku drugiej osoby, na dzielenie się odpowiedzialnością, troskami i radością. Tak jak Kayah mają kochające rodziny, przyjaciół. Jeżdżą na wakacje z dzieckiem lub z koleżankami. Lub same. Tak jak Kayah buntują się przeciw presji, aby koniecznie wiązać się z kimś lub trwać w toksycznych związkach za wszelką cenę. I tak jak wiele życiowo zaradnych i doświadczonych kobiet wiedzą, że lepiej nie być z nikim niż być z byle kim. Nawet jeśli ceną za to jest samotność.
Samotność trochę z musu, trochę z wyboru. Dlaczego tak trudno kogoś poznać, gdy z przodu pojawia się „4” lub „5”? Przyczyn jest wiele. I nie chodzi wcale o to, że kobieta po 40-ce jest gorszym towarem na rynku matrymonialnym. 40-latki mają nieco inne wymagania i nieco inne potrzeby niż 20 lat wcześniej. I wiedzą, czego chcą, a na pewno - czego nie chcą. Czy to dlatego dokucza im (ale i nieco młodszym koleżankom także) permanentny brak mężczyzn w okolicy? Dojrzałych emocjonalnie, odpowiedzialnych, otwartych. „Nie mamy pojęcia, gdzie się podziali interesujący mężczyźni” - mówią moje koleżanki singielki. „I gdzie ich szukać”.
W pracy? U moich znajomych w pracy akurat same kobiety lub wszyscy młodsi o 15-20 lat (takie branże). Ewentualnie zostają obcokrajowcy - ale oni są tu przelotem i jedynie, co mogą oferować, to krótki romans. OK, zależy, co kto lubi i potrzebuje.
Sporo młodsi? Cóż… „Na kilka nocy się zwykle nadają, na stały związek niekoniecznie”. Choć oczywiście są chlubne wyjątki. Ale akurat koleżanki cenią dojrzałe piękno ;)
Wśród znajomych? Wszyscy zajęci i dzieciaci lub zajęci. A jak nie zajęci to naprawdę nieźle pokręceni i z różnymi dyskwalifikującymi wyczynami na koncie.
Tinder? „Nieeeee, odpada” - koleżanki ponownie były jednogłośne. „Strata czasu, zmarnowane popołudnia na nic nie wnoszące spotkania z facetami, którzy oczekują przede wszystkim niezobowiązującego seksu albo sponsoringu” - mówi jedna z nich. „Albo żonaci” - dodaje druga.
„No ale Kaśka i Zośka mają facetów z Tindera i jedna w ciąży, druga za mąż wychodzi, obie szczęśliwe” - wyciągam asa z rękawa! „Tak. Obaj OBCOKRAJOWCY”. Fajnych Polaków tam NIE MA” - ripostuje pierwsza. „Poza tym obcokrajowcy, którzy zostaną w Polsce to też wyjątek, a ja mam dziecko w pierwszej klasie i mieszkanie we frankach na kredyt - nie ruszę się stąd na razie”.
Portale randkowe? Ponoć jeszcze gorzej niż na Tinderze. „Tam to można dopiero zboka spotkać”.
Gdy zapytałam o tradycyjne swatanie i agencje matrymonialne zabiły mnie śmiechem. No i więcej pomysłów nie miałam.
Pięćdziesięciolatka dała ogłoszenie matrymonialne na Facebooku. Jedni hejtują, inni podziwiają!
Przygnębiające. Po tym spotkaniu wyznanie Kayah w wywiadzie dla „Urody Życia” wydaje się być jeszcze bardziej przejmujące...
Kayah kupiła dom w Rio. I nie umiała się z tego cieszyć. Zapytana przez dziennikarkę, czy ciężko cieszyć się w pojedynkę, powiedziała:
„Zawsze tak miałam, kiedy widziałam czy słyszałam coś pięknego, mój pierwszy odruch to podzielić się tym z kimś dla mnie ważnym. (...)
Pamiętam, jak kilka lat temu kupiłam dom w Brazylii. Wyszłam na taras z kieliszkiem szampana, przed sobą miałam bajeczny widok. Cudowne okoliczności, żeby świętować, tylko zamiast uśmiechu pojawiły się łzy. Bo stałam tam sama”.
Tak jak wiele, wiele kobiet. Które świetnie sobie radzą w życiu, a jak sobie same z czymś nie radzą, to znajdują rozwiązanie - jak np. te dwie koleżanki od składania szafy mają pana Jacka, złotą rączkę, który wykonuje im drobne naprawy w domach. (I do tego jest sensownym facetem. „Niestety żonaty” - koleżanka uprzedziła moje pytanie).
Czy kobieta po 40-tce może się ubierać tak, jak chce?
„Znam wiele dziewczyn, kobiet, które są szczęśliwymi singielkami. Nie dyskutuję z tym, szanuję, ludzie mają różne potrzeby - ja akurat potrzebuję się do kogoś przytulić. I wtedy, kiedy życie daje w kość, i wtedy, kiedy widok z tarasu w Rio zapiera dech w piersi. Bez tego czuję się samotna. Na szczęście mam wielu cudownych przyjaciół, chociaż oni nie są w stanie zastąpić tego wyjątkowego rodzaju relacji z drugim człowiekiem, tej bliskości, jaką daje związek między kochankami” - pod tymi słowami Kayah mogę się dziś obiema rękami podpisać. Też nie umiem się cieszyć, nie dzieląc tej radości. A najlepsza przyjaciółka czy kochająca rodzina nie zapełni luki w emocjach, tego miejsca w głowie i w życiu przeznaczonego dla ukochanego mężczyzny. Można to skutecznie wypierać, zastępować, uczucia przenosić na inne osoby, chuć wygasić, zaspokajać romansami lub sportem. Ale chyba nie tędy droga... Choć - oczywiście - co kto lubi :)
Pamiętam, gdy lata temu, zrezygnowana, po kilku nieudanych związkach miałam naprawdę dość. Kupiłam kawalerkę pogodzona z wizją, że zjedzą mnie w niej szczury i że będę już zawsze sama. I nawet było mi z tym OK. A pół roku później poznałam mojego męża.
Macie podobne doświadczenia? A może zupełnie inne? Wiecie, gdzie poznać wartościowych mężczyzn? Piszcie! waszehistorie@polki.pl
Takiego męża życzymy każdej kobiecie. W zdrowiu i w chorobie...