„Tata rzucił mamę i od tego wszyscy faceci byli wcielonym złem. Przez jej fanatyzm prawie straciłam miłość życia"

toksyczna matka fot. Adobe Stock
„Gdy poszłam do liceum, moje dylematy nieco się tylko zmieniły. Zwłaszcza że pod koniec klasy maturalnej zjawiło się trzech chętnych do zajęcia mojego serca. Wybierałam, przebierałam, marudziłam…".
/ 03.08.2022 16:01
toksyczna matka fot. Adobe Stock

Odkąd pamiętam, miałam problemy z podejmowaniem decyzji. Nawet tych najprostszych. Już jako dziecko często nie wiedziałam, czy chcę grać w piłkę, czy bawić się lalkami, która koleżanka jest fajniejsza i powinna być tą od serca, albo którą nauczycielkę bardziej lubię: tę od matematyki czy od polskiego, a zatem, który przedmiot powinien być tym ulubionym.

Gdy poszłam do liceum, moje dylematy nieco się tylko zmieniły. Zwłaszcza że pod koniec klasy maturalnej zjawiło się trzech chętnych do zajęcia mojego serca. Wybierałam, przebierałam, marudziłam…

I wcale nie dlatego, że byli idealni i najchętniej związałabym ze wszystkimi trzema. Każdy z nich miał swoje wady i zalety. Jednak największą ich wadą było to, że... są facetami. Dlaczego? Kiedy dorastałam, ciągle słyszałam od mamy: „Bądź ostrożna, mężczyźni to oszuści, nie wierz żadnemu ich słowu...”.

Mówiła, że mnie skrzywdzą

W efekcie trzech amantów pewnego dnia gdzieś się ulotniło i zostałam sama. Wtedy jednak jeszcze mi to nie przeszkadzało.

Gdy dorosłam i poszłam do pracy, moje niezdecydowanie w połączeniu z nieśmiałością nie ułatwiały mi życia. Zamiast pokazywać, co potrafię, chwalić się pomysłami, których przecież miałam pełną głowę, cichutko stałam w ostatnim rzędzie i prawdopodobnie uważano mnie za mało wartościowego pracownika. A takich, gdy nadchodzą zwolnienia, pierwszych kieruje się do odstrzału. Tak właśnie stało się ze mną.

I to nie jeden raz, w ciągu czterech lat zmieniałam pracę aż trzykrotnie. A moja niepewność i niezdecydowanie pogłębiały się z roku na rok. Nie wiem, jak daleko zabrnęłabym w tych swoich przypadłościach, gdyby nie pewne spotkanie, do którego doszło w sklepie.

Na półce stał ostatni słoik suszonych pomidorów tej firmy, którą lubię. Obok były inne, ale ja wolałam właśnie ten. Nie tylko ja. Dokładnie w tym samym momencie po słoik wyciągnęła się moja dłoń i stojącego obok mnie mężczyzny.

Od razu wpadł mi w oko

Najpierw zmierzyliśmy się wrogim wzrokiem. Sekundę później jego spojrzenie złagodniało, a ja sobie pomyślałam, że mogę te pomidory sobie odpuścić. Na wprost mnie stał przystojny chłopak. Miał ze 180 centymetrów wzrostu, ciemną czuprynę, ciemne oczy i pachniało od niego wodą Chanel. Znam ten zapach, gdyż używa go mój ojciec. Zawsze bardzo mi się podobał.

– Proszę – nieznajomy uśmiechnął się, a ja zarejestrowałam, że uśmiech też ma uroczy. – Pani była pierwsza.

– Ależ skąd. To pan pierwszy go dotknął, więc kto pierwszy ten lepszy.

– Ale kobiecie trzeba ustąpić. Tak uczono mnie w domu.

Wymienialiśmy się uprzejmościami, ale każde z nas nadal trzymało słoik, który nie stał już na półce, lecz trzymany przez nas zawisł w powietrzu. Oczywiście puściliśmy go równocześnie. Ja liczyłam, że pozostanie w ręku chłopaka, a on liczył, że w mojej dłoni. Rozległ się trzask i na podłodze pokrytej kafelkami pojawiła się duża tłusta czerwona plama.

Jak spod ziemi natychmiast wyrosła obok nas ekspedientka.

– To moja wina – zapewniłam szukającą winnego.

– Ależ skąd – zaprzeczył chłopak. – To ja strąciłem słoik, więc to moja wina.

Na zaciętej twarzy ekspedientki pojawiła się niepewność, a potem zdezorientowanie, gdy zaczęliśmy ją przekonywać do swojej winy.

– Może państwo się wreszcie zdecydują – rzuciła. – Bo ja mam jeszcze do wystawienia towar na dwa regały.

– Ja zapłacę – chłopak podjął decyzję. – A pani w zamian zaprosi mnie na kawę – zwrócił się do mnie.

Po zakupach umówiliśmy się na kawę

Umówiliśmy się, że każde z nas dokończy swoje zakupy, a potem spotkamy się w kawiarence, która znajdowała się nieopodal sklepu. Nie powiem, miałam ochotę na małą czarną i na pogawędkę z tym sympatycznym chłopakiem, ale jak zwykle, to nie była moja inicjatywa.

Rozmawiało nam się tak dobrze, że nawet nie wiem, kiedy minęły trzy godziny. Z tego wszystkiego zapomniałam, że w sklepie kupiłam lody. Rzecz jasna pod koniec naszego spotkania w pudełku wszystko już pływało.

Od szkoły średniej, odkąd swoim niezdecydowaniem zniechęciłam trzech amantów, nie miałam żadnego chłopaka. Nie, żebym była brzydka. Ale po prostu jakoś nie udało mi się do tej pory spotkać nikogo interesującego.

Nie chodziłam na dyskoteki, na studiach i w pracy miałam prawie same kobiety. W efekcie zaczęłam wpadać w panikę, że życie mija, nikt mnie nie zauważa i w końcu zostanę starą panną.

Kiedyś zwierzyłam się z tych zmartwień mojej mamie.

– Basiu, nie masz się do czego spieszyć. Zawsze jakiś drań stanie na twojej drodze... – Mama nazywała każdego faceta draniem, odkąd odszedł od nas mój ojciec.

– Tego kwiatu pół światu. Jeśli masz trafić na swojego zbója, to choćbyś uciekała i chowała się w domu pod pierzyną, to ten przeznaczony i tak cię znajdzie, jak twój tatuś, gagatek, znalazł niegdyś mnie.

Mama mnie nie rozumiała

No i proszę, sprawdziło się. Chociaż wtedy, w kawiarni, jeszcze o tym nie wiedziałam. Prawdę powiedziawszy, gdyby nasza wspólna przyszłość zależała tylko ode mnie, to na pewno nie bylibyśmy razem.

To Sławek przytrzymał mnie za rękę, gdy zamierzałam już odejść.

– Spotkamy się jeszcze? – zapytał, patrząc mi w oczy. – Może jednak warto byłoby się dowiedzieć, kto rzeczywiście wypuścił ten słoik z dłoni?

I tak to się wszystko zaczęło... Najpierw spotykaliśmy się raz w tygodniu, potem dwa, trzy razy, aż pewnego dnia Sławek zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali. No i stało się.

I chociaż z jednej strony cieszyłam się, że wreszcie kogoś sobie znalazłam, to z drugiej – stale słyszałam gdzieś z tyłu głowy głos mojej mamy, która wciąż ostrzegała mnie przed mężczyznami. Zresztą babcia też nie była lepsza. Pamiętam, jak mówiła:

– Nie ufaj im! Szałaputy jedne! Pokręci ci się taki jeden z drugim po domu jak wiatr, zrobi co swoje, i tyle go potem będziesz widziała.

Przez długi czas byłam ciekawa, co to znaczy: „zrobi co swoje”, ale babcia nie była skora wyjaśnić mi owej tajemnicy.

Zamieszkałam ze Sławkiem

Efekt tego gadania mamy i babci był taki, że choć żyłam w całkiem szczęśliwym związku, to coraz częściej dopadały mnie wątpliwości: „czy dobrze postępuję, czy Sławek rzeczywiście jest tym, na kogo czekam, tym jedynym i mi przeznaczonym? Czy będziemy razem szczęśliwi?”.

Cóż, dziś wiem, że sama tworzyłam sobie problemy. Ale wtedy pytania, na które nie potrafiłam udzielić sobie odpowiedzi, wreszcie mnie przytłoczyły i nie pozwoliły mi cieszyć się z tego, co mam. Na szczęście okazało się, że Sławek doskonale zdawał sobie sprawę, co się ze mną dzieje i co przeżywam. Mam nawet wrażenie, że on chyba znał mnie lepiej niż ja samą siebie.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam do domu z pracy, czekała na mnie kolacja. Na stole stały świece, ładnie pachnące danie i butelka czerwonego wina. Usiedliśmy do stołu. Wtedy Sławek powiedział, że w następnym tygodniu wyjeżdża do Gdańska. Firma zaproponowała mu dobre stanowisko i możliwość zbudowania filii przedsiębiorstwa od podstaw.

– To duże wyzwanie, ale opłaca się zarówno od strony finansowej, jak i satysfakcji zawodowej. Jedź ze mną – zaproponował.

Odpowiedziałam, że muszę się nad tym zastanowić. W końcu musiałabym zostawić swój dom rodzinny i najbliższych.

Nie mogłam liczyć na rodzinę

Po raz pierwszy w życiu miałam być od nich daleko, zdana jedynie na własne osądy. No i sam wyjazd jeszcze mocniej związałby mnie ze Sławkiem. Nie dałam mu po sobie poznać, jakie dręczą mnie wątpliwości.

Kiedy poszedł spać, ja pod pretekstem posprzątania po kolacji jeszcze długo siedziałam w kuchni i rozważałam wszystkie za i przeciw. Najpierw myślałam, żeby poradzić się mamy i babci. Ale przecież byłam już dorosłą osobą. Musiałam zdecydować sama, kto jest dla mnie ważniejszy – rodzina czy mężczyzna, którego kocham?

Walczyłam ze sobą całą noc. To były najtrudniejsze godziny w moim życiu. Stałam przed decyzją, która zaważy na mojej przyszłości... Nie wiem, czy będę ze Sławkiem szczęśliwa. Wiem jednak, że wreszcie pokonałam w sobie tę przestraszoną, wiecznie oglądającą się za siebie, wstydliwą i niepewną własnego zdania osobę.

Pomogła mi w tym miłość. Tak! Bo postanowiłam jechać ze Sławkiem i walczyć o swoje szczęście. Czy mi się uda? Podobno wystarczy chcieć. Ja wiem coś jeszcze – trzeba mocno wierzyć, że droga, którą idziemy, jest słuszna. A jeśli się pomylimy? To trudno. Wtedy trzeba wybrać kolejną i nie oglądając się za siebie, iść dalej przed siebie...

Czytaj także:
„Matka całkowicie zawładnęła moim życie. Cały czas mnie wykorzystywała, grała na uczuciach i szantażowała”
„Mój mąż ma karierę, a ja? Od kilku lat tylko pieluchy, obiadki i sprzątanie. Czy to coś złego, że czasem chcę uciec?”
„Mam 40 lat i żal do matki, że bardziej kochała moją siostrę. Ja za bardzo przypominałam jej zmarłego męża”

Redakcja poleca

REKLAMA