Z życia wzięte - prawdziwa historia o wieczorze kawalerskim

Z życia wzięte fot. Fotolia
Małżeństwo to przede wszystkim przyjaźń dwojga ludzi. Nie wszyscy o tym wiedzą…
/ 25.07.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Stary, koniec się zbliża! – Bartek klepnął mnie w ramię, rechocząc. – Przed tobą jeszcze tylko jedna impreza, a potem: żegnaj wolności, witajcie małżeńskie kajdany!
– Mówiłem ci już, że kocham Sylwię i ten ślub to był mój pomysł? – spytałem, nie kryjąc rozdrażnienia. – No to ci mówię po raz kolejny: jestem w szczęśliwym związku i będę szczęśliwym mężem!
– Ta, jasne! – znowu chciał mnie klepnąć, ale się odsunąłem i jego wielka niedźwiedzia łapa trafiła w próżnię, a on omal nie stracił równowagi. – W każdym razie wieczór kawalerski zorganizuję ci taki, że jeszcze długo będą o nim legendy opowiadać! Już ja tego dopilnuję! Od czego ma się świadka, nie?

Po raz kolejny przypomniałem mojemu najlepszemu (przynajmniej do tej pory) przyjacielowi, że absolutnie nie chcę żadnych striptizerek, wycieczek do klubów go-go ani popijawy, która może się skończyć nie wiadomo jak. Kto widział „Kac Vegas”, ten wie dlaczego. Na własnym ślubie chciałem być wypoczęty, przytomny i dobrze się prezentować. I w żadnym razie nie zamierzałem robić niczego, o czym nie mógłbym porozmawiać z narzeczoną. Irytowało mnie więc, że Bartek w kółko powtarzał, jakie to panienki będą się dla nas rozbierać dzień przed moim ślubem. Miałem jednak nadzieję, że w końcu do niego dotrze, że naprawdę sobie tego nie życzę.
– Stary, ale mam nowinę! – mój drugi kumpel, Maciek, był już żonaty i dlatego nie mógł być świadkiem, ale bardzo chciał współorganizować mój wieczór kawalerski. – Zdobyłem cztery bilety na pokaz MMA! Będziemy oglądali na żywo Spidera w akcji! Niezły czad, co?

Spider to według wielu najlepszy zawodnik Mixed Martial Arts, czyli tzw. wszechstylowej walki wręcz. Do tej pory oglądałem takie walki tylko w telewizji i nieraz wspominałem kumplom, że marzę o tym, by zobaczyć takie widowisko na żywo. Ucieszyłem się więc jak wariat z wiadomości, którą przyniósł Maciek.
– Zaraz – Bartek zrobił podejrzliwą minę. – Walka Spidera jest czternastego o dwudziestej pierwszej, a to przecież wieczór kawalerski Tymona!
– No wiem – Maciek popatrzył na niego jak na idiotę. – Właśnie dlatego wyprułem sobie żyły, żeby zdobyć dla nas te bilety, a wierzcie, że nie było łatwo. To będzie najlepszy wieczór na…
– Nie! Nie! Nie! – Bartek zamachał wściekle rękami. – To ja jestem świadkiem, mam pewne plany i zacząłem…
– Bartek, proszę cię – przerwałem mu z jękiem. – To moje marzenie na wieczór kawalerski, nie rób problemów!
– Niech będzie – kumpel podniósł do góry tłusty palec – ale najpierw idziemy do mnie i zrobimy sobie biforka przed wyjściem. Mam dwunastoletnią whisky i kubańskie cygara.

„Biforki” u Bartka były doskonale znane wszystkim naszym znajomym. Uwielbiał robić „imprezy przed imprezami” w swoim wielkim mieszkaniu, zawsze więc docieraliśmy na właściwe party lekko na rauszu. Uznałem, że nie mogę mu odebrać tej przyjemności, więc w mój wieczór kawalerski ja, Maciek (ciągle sprawdzający, czy bilety na walkę nadal tkwią w jego kieszeni) i jeszcze jeden kolega daliśmy się zabrać limuzyną do wypasionego mieszkania Bartka.
– Ale tylko alkohol i cygara – zaznaczyłem wyraźnie. – Żadnych striptizerek ani innych głupot, w porządku?

Zgodził się, ale oczywiście był to tylko wybieg… Bo ledwie drzwi się za nami zamknęły, gdy z łazienki wyszły, czy raczej wyłoniły się dwie królowe nocy w przebraniu seksownych policjantek. Rzuciłem Bartkowi ciężkie spojrzenie, ale dziewczyny już nastawiły muzykę i zaczęły się wyginać w jej rytm. Teraz mogłem albo urządzić scenę i wyjść z własnego wieczoru kawalerskiego, albo przetrwać ten żenujący pokaz i jakoś wytrzymać do walki. Usiadłem na krześle.
– Dajcie czadu, dziewczyny! – już podpity Bartek wskazał na mnie palcem i zaczął robić obleśne gesty. – Ten biedak jutro się żeni! Pokażcie mu, co traci!
– Sorry, nie chcę… – po chwili próbowałem wywinąć się z namiętnego uścisku jednej z dziewczyn, teraz już w stroju pielęgniarki. – Naprawdę nie trzeba, tylko popatrzę… NIE, POWIEDZIAŁEM!
Naprawdę nie miałem zamiaru użyć siły wobec tej dziewczyny, ale po prostu nie było wyjścia. Bo co miałem zrobić, kiedy jedna ze striptizerek stanęła za mną i majtała nienaturalnie wielkimi piersiami nad moją głową, a druga próbowała mi usiąść na kolanach? Ja tego nie chciałem, przecież mówiłem im to od początku!
– Wychodzę! – krzyknąłem wkurzony i podniosłem się gwałtownie z miejsca, strząsając z siebie ręce dziewczyny. Odsunęła się, a ja poczułem mocne uderzenie w głowę, które na chwilę mnie zamroczyło, i natychmiast opadłem z powrotem na krzesło.
– Ałaaa! – wydarł się ktoś za mną i zobaczyłem drugą „policjantkę”, trzymającą się za rozbity nos. – Aaaaau! Boli mnie! – wyła, rzucając się na klęczki. Wtedy zrozumiałem, że wstając gwałtownie, musiałem uderzyć ją głową prosto w nachyloną tuż nade mną twarz, i zrobiło mi się potwornie głupio.
– Złamałeś jej nos! – ta, która przed chwilą usiłowała opleść mnie ramionami i udami, nagle przestała być miła. – Zawieźcie ją do szpitala! Na ostry dyżur!

Dziewczyna rzeczywiście miała spuchnięty nos i przez cały czas jęczała z bólu. Bartek wyglądał na przerażonego, Maciek zbladł na widok krwi, a Arek oświadczył, że skoro wszyscy piliśmy alkohol, to powinniśmy wezwać taksówkę. Nazywała się Kasia i na szczęście nie miała złamanego nosa, a tylko naruszoną chrząstkę. Lekarz na pogotowiu na jej widok chciał wezwać policję, sądząc pewnie, że została pobita, ale jakoś mu to wyperswadowaliśmy, przy czym najgłośniej protestowała sama poszkodowana.
– Nic mi nie jest – mówiła przez nos jak Kaczor Donald. – To był zwykły wypadek… Chcę do domu…

Bartek zapłacił dziewczynom za niedokończony występ, ja dałem tej z nosem wielki napiwek w ramach rekompensaty za straty moralne – i wsadziliśmy je do taksówki. Wtedy Maciek przypomniał sobie o głównej atrakcji wieczoru.
– Kurde, walka zaczyna się za dziesięć minut, a to jest na drugim końcu miasta! Za nic w świecie już nie zdążymy…
– No nie… – załamałem się. – Wielkie dzięki, Bartek! To wszystko twoja wina! – zdenerwowałem się. – Sto razy ci mówiłem, że nie chcę żadnego striptizu! Chciałem tylko napić się drinka, wypalić cygaro i iść na walkę, na którą czekam całe życie! Ale ty musiałeś postawić na swoim i wszystko zepsułeś!
– Stary, przestań, wiem, że jesteś wściekły, bo jutro się żenisz, ale… – znowu zaczął tę swoją gadkę, jednak tym razem nie pozwoliłem mu skończyć.
– Wiesz co? – uspokoiłem się nagle. – Jestem cholernie szczęśliwy, że jutro żenię się z kobietą mojego życia i chcę świętować ten fakt w towarzystwie przyjaciół. Ale najwyraźniej ty nie chcesz się do nich zaliczać. Więc sorry, Bartek, ale tu się rozstajemy. Chłopaki, chodźcie, postawię wam piwo. Jutro się żenię!

Zawróciłem, a Maciek i Arek poszli za mną. Bartek został, wołając coś o tym, żebym nie zapomniał napisać do niego z więzienia zwanego małżeństwem. Nie zwracaliśmy na niego uwagi. Nie poszliśmy na walkę, ale Maciek powiedział, że zdobędzie bilety na pojedynek Damiana Grabowskiego z mistrzem amerykańskim. Wieczór kawalerski spędziłem więc, pijąc piwo i planując wypad.

Gdzieś koło północy zadzwoniła Sylwia i powiedziała, że w hotelu spa, do którego pojechała z dziewczynami, jest strasznie nudno i bardzo za mną tęskni.
– A jak walka? – zapytała. – Kurczę, wolałabym tam być z wami, niż siedzieć tutaj w pokoju hotelowym i zmywać resztki błota zza uszu…
– Nie poszliśmy na tę walkę, długa historia – odparłem. – Ale idziemy za miesiąc na Grabowskiego, najlepszego polskiego zawodnika.
– Wiem, kto to jest Damian Grabowski! – roześmiała się. – Mogę iść z wami?
– Jasne! – naprawdę się ucieszyłem. – Chłopaki – zwróciłem się do kumpli. – Moja narzeczona idzie z nami na walkę.

Bartek się obraził i nie przyszedł na mój ślub, więc drużbą z marszu został Arek. Wygłosił fantastyczny toast o miłości, zaufaniu i o tym, że małżeństwo to przede wszystkim wielka przyjaźń dwojga ludzi. Kiwałem głową z ulgą, że ostatecznie to nie Bartkowi przypadł zaszczyt wygłaszania toastu. Zimny pot mnie oblewał na myśl, o czym mógłby bredzić.

Tymon

Redakcja poleca

REKLAMA