Z życia wzięte - prawdziwa historia o spotkaniu z idolem

Z życia wzięte fot. Fotolia
Chyba każda młoda dziewczyna ma swojego idola. I każda wyobraża sobie spotkanie z nim…
/ 04.07.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia

Pamiętam narodziny mojej miłości do niego. Byłam jeszcze na studiach. Trwała właśnie sesja egzaminacyjna. Zostałam na cały weekend sama w pokoju, który dzieliłam z dwiema koleżankami. One zaliczyły wszystko we wcześniejszym podejściu, ja niestety miałam poprawkę.

Dziewczyny pojechały do domu, a ja siedziałam i zakuwałam. W sobotę wieczorem postanowiłam jednak wyrwać się na chwilę do kina. Nie miałam pomysłu, na co się wybrać, ale potem zobaczyłam plakat z filmem, w którym główną rolę grał on, wschodząca gwiazda polskiego kina. Zdecydowanie typ amanta. Zobaczyłam go na srebrnym ekranie i… straciłam głowę. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Ciągle wyobrażałam sobie, że spotykam go gdzieś przypadkiem. Potem wywiązuje się między nami rozmowa i on ujęty moją inteligencją (i urodą, ma się rozumieć!) zakochuje się we mnie. Przez jakiś czas nosiłam nawet w portfelu jego zdjęcie wycięte z jakiegoś kolorowego pisma.

Po pewnym czasie nieco ochłonęłam. Jestem w końcu normalną kobietą, więc zaczęłam marzyć o własnym domu, założeniu rodziny. Wkrótce poznałam cudownego faceta i za niego wyszłam. Od czasu do czasu (zwykle przy okazji jakiejś kolejnej premiery z udziałem mojego idola, nazwę go „panem X”) powracała ta moja fascynacji nim i wtedy przypominałam sobie o swoich fantazjach. Nawet mój mąż wiedział, że pan X bardzo mi się podoba, ale traktował to „uczucie” z pobłażaniem. Sam też zresztą miał swoje „sympatie” wśród aktorek. Z czasem moja „miłość” do pana X stała się tylko wspomnieniem, chociaż kiedy widziałam jego zdjęcia w gazetach, nadal przykuwał moją uwagę.

Mój synek miał mniej więcej tyle lat co córeczka pana X. Widziałam sesję zdjęciową z okazji pierwszych urodzin jego córki. Sesja była zorganizowana w przepięknym egzotycznym miejscu na bajkowej plaży, z turkusowym morzem w tle. Mój idol, jego żona i dziecko spoglądali z kolorowych zdjęć niczym bohaterowie bajki o idealnej rodzinie: pięknej, zdrowej i szczęśliwej. Jak się okazało, bajka trwała krótko. Dwa lata później kolorowe magazyny rozpisywały się o rozstaniu tej pięknej pary. Córeczka miała odtąd spotykać się z tatusiem tylko co drugi weekend.

Kiedy mój synek miał pięć lat, zaczął mieć regularne problemy z uszami. Pojawiały się gorączka i bóle, nieraz trzeba go było poddawać dość nieprzyjemnym zabiegom czyszczenia ucha. Brał też antybiotyki. Rozważaliśmy wycięcie migdałka. Martwiłam się o niego bardzo. Któregoś popołudnia Maciuś zaczął gorączkować, płakał, że „uszko boli”. Przez cały dzień był jakiś markotny; widziałam, że coś się dzieje. Był piątek po południu, więc wizyta u lekarza rodzinnego w naszej przychodni nie wchodziła w grę. Nie chciałam jechać na dyżur do szpitala. Pomyślałam, że pojedziemy do kliniki laryngologicznej, która ma dyżury 24 godziny na dobę.

To prywatna klinika. Wiedziałam, że nie będzie tanio, ale za to zajmą się Maciusiem szybko i skutecznie. Bez przesiadywania godzinami na zatłoczonym korytarzu z kilkunastoma chorymi dziećmi. Zostałam sama z problemem, bo mój mąż był akurat na dłuższym wyjeździe służbowym. W klinice pani z recepcji skierowała mnie od razu pod konkretny gabinet.
– Jeszcze jeden pacjent czeka do pani doktor – zaznaczyła jednak od razu. Maciuś trochę pociągał noskiem. Tak strasznie było mi go żal! I tak bardzo się o niego bałam, bo oczywiście naczytałam się w internecie o powikłaniach zapalenia ucha, o zapaleniu opon mózgowych i innych strasznych rzeczach. Ponadto obawiałam się, że dziecko się nacierpi i że pewnie skończy się to kolejnym antybiotykiem.

Kiedy dotarliśmy z Maciusiem pod wskazany gabinet, siedział tam już mężczyzna i mała dziewczynka w wieku mojego synka. Miała siniaka na czole, na brodzie i ustach świeże otarcia, a w oczkach łzy. Tuliła się przy tym do taty i ściskała go za rękę. Spojrzałam na faceta i zrobiło mi się przez chwilę gorąco. To był on – pan X! Mój idol i mężczyzna z moich snów! Nie zdążyłam ochłonąć, bo drzwi się otworzyły, wyszła pielęgniarka i poprosiła go z dzieckiem do gabinetu. Po chwili jednak pan X wyszedł, a jego córeczka poszła z pielęgniarką do innego pokoju. Na jego twarzy malowała się udręka. Przyjrzałam mu się uważnie, korzystając z tego, że patrzył w innym kierunku.

Wyglądał jakoś tak normalnie... Zupełnie inaczej niż na zdjęciach w gazetach. Właściwie w ogóle nie przypominał tamtego gwiazdora. Ubrany był w powyciąganą bluzę od dresu z kapturem i dżinsy. I wcale nie był aż tak wysoki, jak mi się zawsze wydawało. Miał też niewielką bliznę na twarzy w okolicach ust. Na żadnym zdjęciu ani w filmach nie była widoczna. Spuściłam wzrok. Jedyne, co teraz czułam, to współczucie. Nie mogłam go podziwiać. Po prostu myślałam, że to bardzo przykre, że jego dziecko cierpi. A jednak moje marzenie z czasów młodości spełniło się. Spotkałam na żywo pana X… na szpitalnym korytarzu. Los okazał się dość złośliwy.

W pewnym momencie zadźwięczała jego komórka. SMS. Przeczytał i zaczął szybko odpisywać. Potem kolejna wiadomość i jeszcze jedna. Widziałam, że nasłuchuje, czy badanie w gabinecie już się skończyło. Raz po raz niecierpliwie spoglądał na zegarek. Bezwiednie wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Po chwili jednak znowu ją schował. Przestałam myśleć o tym, że to ktoś, o kim śniłam po nocach, i powiedziałam:
– Proszę się nie martwić. Oni tu mają naprawdę świetną opiekę. My jesteśmy, niestety, stałymi pacjentami.
Mój idol spojrzał na mnie, a potem na Maciusia, i smutno się uśmiechnął.
– Mała spadła z roweru. Nie miała kasku. To moja wina, nie zdążyłem… Teraz sprawdzają czy nie ma krwiaka w nosku.

Po chwili przyszła lekarka. Bez dziecka. Pan X wszedł z nią do gabinetu. Kiedy wyszedł, jego twarz byłą już spokojna.
– Jest nieźle – powiedział, jakbyśmy byli znajomymi. – Jeszcze zrobią jej jakieś dodatkowe badania i zaraz stąd zmykamy. Teraz pani kolej. Powodzenia…
W gabinecie okazało się, że trzeba wyczyścić ucho. Zazwyczaj Maciuś strasznie się wtedy denerwuje i trzeba go przytrzymać, co udaje się tylko mojemu mężowi. Tym razem byłam jednak sama.
– Poproszę pielęgniarkę – powiedziała pani doktor, ale kiedy zadzwoniła do dyżurki, okazało się że ta jest zajęta.
– Proszę poczekać – powiedziała lekarka i wyszła, po czym wróciła z… panem X.

Spojrzał na mnie i z uśmiechem.
– Pani doktor prosiła o wsparcie – odparł. – Trzeba przytrzymać tego młodego człowieka, tak? – zapytał mnie. – Czy mogę? I tak czekam na córkę.
Czyszczenie ucha przedłużało się, bo Maciuś wierzgał i wił się jak piskorz. Pan X trzymał go mocno, zgodnie z instrukcją lekarki. Pomagałam, jak umiałam, i na kilka chwil moja dłoń splotła się nawet z dłonią pana X. W innej sytuacji byłby to powód do romantycznych uniesień, teraz jednak cierpiało moje dziecko!
– I gotowe – powiedziała doktor.
– Dziękuję pani – uśmiechnęłam się i spojrzałam na jej pomocnika. – I panu także – dodałam, a on skinął mi głową, mrugnął do Maciusia i wyszedł.
Maciuś dostał antybiotyk, ale lekarka mnie uspokoiła, że po kilku dniach wszystko powinno wrócić do normy.

Mój idol nie zachwycił się moją urodą ani intelektem. Nie przeżyłam z nim płomiennego romansu ani nawet nie wypiliśmy wspólnie kawy. Był jedynie chwilowym towarzyszem niedoli. Rodzicem zatroskanym o swoje dziecko, takim samym ja jak.

Justyna

Redakcja poleca

REKLAMA