„Był moim ideałem, miał zostać na dobre i na złe. Ale odszedł, gdy ja straciłam dobrze płatną pracę”

związek z utrzymankiem fot. Adobe Stock
Jestem kobietą niezależną. Nie lubię, gdy facet dominuje. Może więc powinnam sama dominować?
/ 29.10.2020 04:55
związek z utrzymankiem fot. Adobe Stock

Pamiętam, że gdy byłam jeszcze podlotkiem, wpadła mi w ręce pewna książka historyczna. Nosiła tytuł: „Mikael Karvajalka”, a jej autorem był fiński pisarz Mika Waltari. Akcja tej powieści rozgrywa się w Europie w burzliwych czasach reformacji i wojen chłopskich XVI wieku oraz w malowniczej scenerii muzułmańskiego Bliskiego Wschodu. Szczególnie urzekł mnie tom opowiadający o imperium Osmanów. Kobiety pełniły tam rolę błyskotek, których jedynym zadaniem było umilanie mężczyznom trudów ich codziennego życia.

Od tamtych czasów minęło 700 lat i wiele się zmieniło. Dziś niekiedy to kobieta jest w związku stroną dominującą. Przynajmniej w krajach cywilizacji zachodniej. Coraz częściej się u nas zdarza, że mężczyzna jest ozdobą życia kobiety i to on umila jej czas, gdy zmęczona wraca po pracy w domowe pielesze. Czy to dobrze, czy źle, nie mnie oceniać. Jednak fakty pozostają faktami – kobiety się wyemancypowały. Jaki ma to związek ze mną? Otóż należę właśnie do opisanej grupy.

W hierarchii służbowej wdrapałam się dość wysoko i prawdę mówiąc, kompletnie nie miałam przez to czasu, żeby zadbać o życie rodzinne. Poza tym nigdy nie pociągało mnie robienie dla kogoś zakupów, gotowanie, sprzątanie i budowanie tak zwanego rodzinnego ciepła. Miałam trzydzieści parę lat, ładny dom, eleganckie meble, dwie sypialnie, salon, gabinet, pokój gościnny i olbrzymi taras, nie wspominając o jeszcze większej kuchni. I to mi wystarczało. Do czasu.

Powinnaś znaleźć sobie utrzymanka!

Gdy przekroczyłam czterdziestkę, niespodziewanie zaczęłam się w swoim wielkim domu czuć coraz bardziej samotna. Nie spędzałam w nim zbyt wiele czasu, bo wracałam koło 21.00 lub później, zmęczona brałam kąpiel, oglądałam jakiś film, chwilę czytałam i zasypiałam, żeby następnego dnia znowu biec do pracy. Ale bywały chwile, choćby w soboty i niedziele, kiedy odczuwałam brak towarzystwa. Zawsze uważałam, że fajnie jest być sobie sterem, okrętem i żeglarzem, jednak, jak widać, chyba to nie wystarczy człowiekowi do szczęścia. Dwa lata temu uświadomiłam sobie, że muszę coś z tym zrobić, bo zwariuję. Nie chciałam wracać do pustego domu ani jeść posiłków samotnie. Nie chciałam sama wyjeżdżać na wakacje ani sama chodzić na imprezy firmowe. Ale też nie zamierzałam się nikomu podporządkowywać, a z tym właśnie kojarzył mi się stały związek. Czego zatem oczekiwałam od życia? No właśnie – nie byłam w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Weź sobie utrzymanka – taką radę na mój problem znalazła Zuzanna, moja koleżanka. – Masz stanowisko, pieniądze, ale nie masz z kim przyjść na przyjęcie, nie wspominając o łóżku. Znajdź sobie kogoś.
– Miałabym płacić mężczyźnie za jego towarzystwo? – oburzyłam się.
– Oj tam, zaraz płacić – Zuzka machnęła ręką. – Będzie na ciebie czekał w domu, wypoczęty, na wszystko gotowy, zadbany i wychuchany. Nic, tylko nadgryzać takie świeżutkie ciacho – roześmiała się niedwuznacznie i puściła do mnie oko.

Nie powiem, w pracy potrafię być przebojowa i osiągać zamierzony cel. Jednak w życiu osobistym… No właśnie, ze znalezieniem partnera zawsze miałam kłopoty. Raz był dla mnie za mały, a ja lubię tylko wysokich. Nie miał włosów, a ja nie cierpię łysych. Jak się ładnie uśmiechał, to okazywało się, że ma lufty w uzębieniu. A jeśli już mieścił się w przyzwoitych normach, to nie potrafił się ubrać i wyglądał jak jakiś obrzępoł. No i, oczywiście, zawsze próbował rządzić. Byłam pewna, że faceta, o jakim marzyłam, zwyczajnie nie ma.
– Jesteś w błędzie – stwierdziła Zuzka. – Po prostu nie potrafisz go wyłowić z tłumu. Wkrótce stwierdziła, że choć bywam na różnych bankietach, to zamiast zwracać uwagę na interesujących mężczyzn, gadam o sprawach służbowych.
– Dlatego tym razem – podsumowała mnie przyjaciółka, gdy przygotowywałyśmy się na imprezę – zero pracy, tylko zabawa.
– I co dalej? – spytałam bezradnie.
– Już intuicja ci podpowie, nie martw się.

Zuzka miała rację. Na przyjęciu zauważyłam, że przygląda mi się pewien przystojniak. Był młodszy ode mnie, i to sporo. Uśmiechnęłam się zdawkowo i poszłam po coś do baru. Gdy wracałam, stanął mi na drodze. Wysoki, przystojny i bardzo dobrze ubrany. Miał nonszalancki styl bycia, a jeśli chodzi o strój, to nawet skarpetki miał dobrane kolorystycznie do garnituru. Przegadaliśmy cały wieczór. A po dwóch dniach spotkaliśmy się u mnie na kolacji.

Nie ukrywam, że Marek mnie zauroczył. Nie było tematu, na który nie miałby czegoś do powiedzenia. Poza tym – artysta… Malował. A gdy powiedział, że jest także niezłym muzykiem, pobiegłam do drugiego pokoju i przyniosłam gitarę. Zagrał na niej tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Nawet się nie obejrzałam, jak wylądowaliśmy w łóżku.

Tydzień później spotkałam się z Zuzanną, bo koniecznie chciała się wszystkiego dowiedzieć o moim nowym facecie.
– Chyba trafiło się ślepej kurze ziarno – uznałam na początku rozmowy. – Marek jest po prostu cudowny! Wreszcie czuję się szczęśliwa. Zamieszkał u mnie. Pokój gościnny przerobiłam na pracownię malarską. Lubię patrzeć, jak siedzi i maluje.
– Może zamówię u niego portret?
– Nic z tego – pokręciłam głową. – On uprawia abstrakcję. Takie tam dziwne kreski i plamki, które podobno coś znaczą, chociaż ja chyba nie mam do tego oka.

Na żądanie przyjaciółki urządziłam u siebie małe przyjęcie towarzyskie, żeby znajomi poznali Marka. Przyznaję, byłam dumna, że mam przy sobie faceta, którego każda może mi pozazdrościć. Kiedy goście pytali mnie, czym Marek się zajmuje, odpowiadałam, że właśnie przygotowuje obrazy na jedną ze swoich wystaw. Trwało to mniej więcej rok. Marek cały czas obiecywał, że już wkrótce będę mogła otworzyć szampana na wernisażu. I wreszcie, w środku lata, tak się stało.

Artysta bez grosza przy duszy

Moi znajomi przyszli tłumnie. Chodzili, kiwali głowami i mówili mądre rzeczy na temat malarstwa Marka. Ja byłam wniebowzięta i nie chciałam pamiętać faktu, że wystawa została urządzona za… moje pieniądze. Okazało się bowiem, że marszand Marka oszukał go i zniknął z kasą przeznaczoną na wynajęcie sali. Na wystawie Zuzka przyglądała mi się z podejrzliwym wyrazem twarzy.
– Czy ty się przypadkiem nie zakochałaś w tym chłopcu? – wypaliła w końcu.
– Uważasz, że na niego nie zasługuję? – spytałam lekko urażona jej tonem.
– Ależ zupełnie nie o to chodzi, moja droga – westchnęła, wywracając oczami. – Mareczek jest słodki i w ogóle, tylko chyba zapomniałaś, że wzięłaś sobie…hmm… utrzymanka. Ja cię wpuściłam w te maliny, więc chyba muszę cię z nich wyciągnąć.

Pewnie bym się na nią obraziła, gdyby nie to, że miała rację. Mój facet nie był moim prawdziwym facetem. Był utrzymankiem. Płaciłam mu za towarzystwo. Z jednej strony wiedziałam to wszystko, ale z drugiej – wolałam o tym nie myśleć. Zignorowałam jej słowa. Chciałam uczucia! Prawdziwego, a nie opłacanego. I pewnie dlatego, wbrew wszystkim faktom, zaczęłam sobie wyobrażać, że między mną a Markiem pojawiło się coś więcej.

Po tygodniu Zuzka znowu mnie odwiedziła. Dowiedziałam się od niej, że mój piękniś był już w kilku związkach. Zuzanna znalazła jego poprzednie partnerki, które miały o nim jednoznaczną opinię: drań, naciągacz, samolub, który dba tylko o własną wygodę. No i każda naiwna urządzała mu wystawę obrazów, gdyż każdorazowo rzekomo okradał go jego marszand. Najpierw w ogóle nie słuchałam jej rewelacji, bo bardzo chciałam wierzyć, że wreszcie znalazłam tego jedynego i wyśnionego, który również mnie kocha… Tymczasem Zuzanna uparła się, że dotrzymała słowa, i zaczęła otwierać mi oczy.

Pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy zastałam Marka nad walizkami – właśnie się pakował. Jak się okazało, Zuzanna doniosła mu, że w mojej firmie właśnie doszło do roszady kadrowej. W rezultacie straciłam swoje wysokie stanowisko, i po miesięcznym wypowiedzeniu, jeśli niczego nie znajdę – przejdę na zasiłek dla bezrobotnych.
– Myślałam, że mnie kochasz! – krzyknęłam z żalem.
– Ja też tak myślałem – odparł Marek z niewinną minką – ale znalazłaś się w trudnej sytuacji finansowej i zdecydowałem, że nie powinienem być dla ciebie ciężarem.

Chciałam Zuzce wydrapać oczy. Jak śmiała zburzyć mój związek! W końcu jednak niechętnie przyznałam, że tak naprawdę nie miała czego burzyć, bo ten związek nigdy nie istniał – Marek był tylko moim utrzymankiem. Gdy skończyła się kasa – skończyły się też uśmiechy i czułe słówka. A ja byłam naiwna i dałam się ponieść namiętności…To, że sobie wyobrażałam coś więcej, było tylko moim problemem. Przez pewien czas nie odbierałam telefonów od Zuzki, ale po pewnym czasie pogodziłyśmy się. Musiałam po prostu wszystko przetrawić, a kiedy już to zrobiłam, byłam jej wdzięczna zarówno za to, że poradziła mi „wziąć sobie utrzymanka”, jak i za to, że „wyciągnęła mnie z tych malin”.

Dzięki niej zrozumiałam, że osobistego szczęścia nie da się zbudować na pieniądzach. Zaufanie, miłość, wiara i wierność wynikają z nas samych, z chęci bycia z drugim człowiekiem. I nie ma tu miejsca na dominację którejkolwiek ze stron.

To też może cię zainteresować: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”

Redakcja poleca

REKLAMA