Z życia wzięte - prawdziwe historie

Z życia wzięte fot. Fotolia
Znajomi nadużywali mojej uprzejmości, miałam dość. Teraz już wiem, że ludzie powinni cenić mnie za to, jaka jestem.
/ 15.01.2013 06:59
Z życia wzięte fot. Fotolia
Zawsze zależało mi na uznaniu ludzi. Bałam się, że gdy odmówię, kiedy o coś poproszą, przestaną mnie lubić. Ale zrozumiałam, że dla nich moja pomoc też mogła być trudna.

Z zawodu jestem projektantką wnętrz, więc znajomi prosili mnie często o pomoc przy urządzaniu mieszkania. Zgadzałam się i nawet nie brałam za to pieniędzy. Czas mijał, znajomych przybywało, a ja miałam coraz mniej ochoty na tego typu przysługi. Byłam ustawicznie zajęta, ale zarabiałam niewiele.

Tłumaczyłam sobie, iż ludzie nie zdają sobie sprawy ze swojego postępowania. Spełnianie próśb typu „Gabrysiu, możesz zerknąć na moją łazienkę” lub „pojedź z nami do sklepu wybrać kafelki, dobrze?” pociągało za sobą określone konsekwencje. W łazience musiałam zmierzyć ściany i dokładnie wszystko zaprojektować. Później robiłam rysunki i nagle miałam mnóstwo darmowej pracy, często dla kilku osób. Pomagałam znajomym także podczas weekendów. Złościłam się z tego powodu na siebie, lecz nie umiałam nikomu odmówić. Od dziecka byłam bardzo lubiana i obawiałam się, że jeśli zaprotestuję, ludzie się ode mnie odwrócą. Nie chciałam też nikogo urazić.

Czułam, że mam dość swojego ukochanego zawodu. „Pewnie dlatego, że nic więcej nie robię. To jak z jedzeniem. Lubię na przykład czekoladę, ale jakbym musiała jeść ją na śniadanie, obiad, i kolację, a jeszcze zaproponowano by mi ją na deser – brr” – myślałam. Kiedy spotkałam w mieście dawno niewidzianą koleżankę, ucieszyłam się. Poszłyśmy do pobliskiej kawiarenki i zamówiłyśmy po ciastku. Nie zdążyłam nawet zapytać Oli, co u niej słychać, gdy ona sama zaczęła trzepać jak najęta.

– Gaba, mamy nareszcie swoje mieszkanie. Przeprowadzamy się do domu po zmarłym dziadku. Chcemy zaadaptować poddasze, ale nie wiemy, gdzie dać schody, bo ogólnie jest mało miejsca. Może byś przyszła i coś wymyśliła? Poza tym nie wiemy, co z łazienką, jest malutka, ale marzymy o wannie i prysznicu.
Nie wiedziałam, jak zareagować i siedziałam cicho. Na końcu języka miałam odpowiedź, że nie mam czasu, lecz Ola patrzyła z nadzieją.
– W małej łazience sprawdzają się jasne powierzchnie… – wydusiłam w końcu. Ola natychmiast złapała mnie za rękę.
– Wiedziałam, że od razu wpadniesz na jakiś pomysł. Jedziemy!
Spędziłam parę miłych chwil w ogrodzie koleżanki i jej męża, a potem dużo czasu zajęły mi obliczenia, pomiary i plany. Musiałam odłożyć na później inne projekty, lecz czego nie robi się dla przyjaciół. Dziękowali wylewnie za pomoc i zaprosili mnie na parapetówkę. Kiwałam głową i jednocześnie myślałam, że mam dosyć towarzystwa i najchętniej wyjechałabym na bezludną wyspę… Wkrótce brałam ślub, ale miałam coraz mniej czasu na spotkania z narzeczonym. Krzysztof nie był tym zachwycony i nie rozumiał, co się dzieje.
– Gabrysiu, dawniej byłaś świetnie zorganizowana. Co jest grane? Widzę, że jakiś mól cię gryzie. Pomóc ci w czymś?

Opowiedziałam mu o wszystkim. Wysłuchał uważnie, a gdy podzieliłam się z nim obawami przed utratą sympatii znajomych, nie mógł uwierzyć.
– Zdumiewające. Dlaczego ja nie mam takich problemów?
– Bo jesteś prawnikiem. Twoja praca kojarzy się z czymś poważnym, więc nikomu do głowy nie przyjdzie prosić o podobne przysługi, a rysowanie czy grzebanie w tapetach to tylko zabawa, może nie? – odrzekłam z wisielczym humorem.
– Mylisz się. Znajomi często zwracali się do mnie z prośbami w stylu „mam pewien kłopot, zaraz ci opowiem” i wysłuchiwałem mnóstwa zawiłych historii.
– Sam widzisz! Co robiłeś?
– Tłumaczyłem i tłumaczę, że zajmuję się dość wąską dziedziną prawa i nie mogę pomóc. Nie idzie się przecież do okulisty z bolącym zębem, prawda? Potem dodawałem, że mogę coś powiedzieć, jeśli zobaczę dokumenty dotyczące sprawy. I zapraszałem do swojego biura.
– Wszystko wydaje się proste, jak o tym mówisz. Nikt się na ciebie nie obraził?
– Nie zauważyłem. Gaba, musisz nauczyć się cenić i odmawiać. Ciężko ci przychodzi powiedzenie „nie”, ale bez tego zabrniesz. Nie można żyć tylko po to, by spełniać życzenia innych. Westchnęłam w duchu.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Na razie postanowiłam działać delikatnie i dyplomatycznie. W najbliższą sobotę wybierałam się z koleżanką na babskie zakupy, a wieczór miałam spędzić z Krzysztofem na imieninach u naszego kolegi. W piątek po południu zadzwoniła koleżanka.
– Umówiłyśmy się w galerii handlowej, prawda? Chcesz kupić coś konkretnego?
– Marzę o fajnej spódnicy, ale mogę od biedy poczekać. Dlaczego pytasz?
– Nie miałam odwagi, lecz skoro to nic pilnego, chciałam cię prosić o zmianę planów. Odpuśćmy sobie galerię i jedźmy do hurtowni materiałów budowlanych, dobrze? Wpadły nam dodatkowe pieniądze i chcemy zrobić remont. Pomożesz wybrać materiały?
Byłam wściekła, jednak spędziłam sobotnie przedpołudnie w hurtowni. Nie miałam dobrego nastroju, lecz zachwycona koleżanka nie zwróciła na to uwagi. Na imieninową imprezę przyjechałam zirytowana i zmęczona. Krzyś popatrzył pytająco, po czym przytulił mnie i zaprowadził do kolegów.
– Nie poznałaś jeszcze wszystkich. Pozwól, to jest Tomek. Pracuje jako instruktor w klubie fitness. Tomku, to Gabrysia, moja dziewczyna. Projektuje wnętrza.
– Super! Właśnie urządzam nowe mieszkanie i nie daję sobie rady z łazienką. Może ty wymyślisz coś fajnego?

Oniemiałam. Mój narzeczony zorientowawszy się w moim stanie ducha, klepnął kumpla przyjacielsko po ramieniu.
– Stary, Gaba w weekend musi odpocząć. Jak chcesz, to przyjdź do jej biura… kiedy ci pasuje, kochanie?
– Może być we wtorek po dwunastej?
– Jasne! Będę na bank. Słyszałem, że jesteś dobrym fachowcem, więc od razu wpłacę we wtorek zaliczkę, dobrze?

Przez resztę wieczoru byłam w świetnym humorze. Więc to było takie łatwe? Za jakiś czas sąsiadka rodziców postanowiła wybudować letni domek na działce i poprosiła mnie o pomoc.
– Nie wypada brać pieniędzy od pani Zosi – powiedziała karcąco moja mama, gdy delikatnie poruszyłam ten temat.
Pewnie nadal nie odmawiałabym bezpłatnych przysług, gdyby nie przypadek. W przychodni usłyszałam rozmowę prowadzoną przez dwie kobiety.
– Ma pani piękny dom.
– Jestem innego zdania. Córka sąsiadów jest projektantką wnętrz, więc po znajomości zajęła się wszystkim. Nie powinnam się zgodzić. Wolałabym komuś zapłacić i mieć tak, jak mi się podoba – odpowiedziała kwaśno kobieta, w której poznałam panią Zosię.

Zrozumiałam, że w układzie, na jaki się godziłam, nie tylko ja mogę mieć żal do innych. Ludzie też mieli różne uwagi, ale tak jak ja obawiali się o nich mówić. Gdyby zapłacili za moją pracę, mieliby prawo do zmian i reklamacji. Gdy dwa dni później zadzwonił kolega z liceum, postanowiłam być stanowcza. Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam:
– Przez najbliższy miesiąc nie mam czasu. Pracuję nawet w weekendy.
– Oszalałaś, Gaba, czy rozmówcy ci się pomylili? Chciałem cię zaprosić na ślub – powiedział rozweselony kolega. Parsknęłam śmiechem. Od tego momentu nie mam problemów z mówieniem „nie”. I nie straciłam przez to niczyjej sympatii.

Redakcja poleca

REKLAMA