„Codziennie rano zakładam garsonkę i idę do pracy. Tam zmieniam ją na dresy. Ja nie pracuję w biurze, ja w nim sprzątam”

kobieta pracująca jako sprzątaczka fot. Adobe Stock
Los bywa przewrotny. Raz człowiek jest na wozie, a chwilę później pod. Ale moje problemy to moja sprawa. Sama muszę sobie z nimi jakoś poradzić.
/ 09.11.2020 16:59
kobieta pracująca jako sprzątaczka fot. Adobe Stock

Czy wstydzę się tego, co robię? Nie, to nie tak. Mam inny, całkiem poważny powód, dla którego nie mówię o tym nikomu, nawet moim najbliższym.

Witam, pani Ewo – szefowa otwiera drzwi i obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. – Pani, jak zwykle, elegancka. Podziwiam panią, zawsze w świetnym kostiumie, umalowana, uczesana. Jakby pani szła na spotkanie biznesowe – śmieje się, ale wyczuwam nutkę złośliwości i ukryty podtekst: „Jakby pani szła na spotkanie, a nie do sprzątania”.

– Przygotowałam listę rzeczy do zrobienia, ja muszę już lecieć. Środki czystości tam gdzie zwykle. A tu są klucze, gdyby pani musiała po coś wyjść. Kończy się płyn do podłóg. Pieniądze oczywiście zwrócę. No, to do zobaczenia. Zamknęłam za nią drzwi i poszłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze – nie mam co narzekać. Figura jeszcze całkiem, całkiem, makijaż umiem robić, czesać się też potrafię. Lata wprawy. Nic dziwnego, że ta cała Wika mi zazdrości, ma czego. Ona ma pieniądze, ale klasy to nie za bardzo. A mnie tylko forsy brakuje. I właśnie dlatego robię, co robię.

Sprzątaczka z doświadczeniem w biznesie

Wyciągnęłam z torby dresy i t-shirt. Do szorowania zapuszczonych okien i brudnych podłóg ten strój jest dużo lepszy niż moje eleganckie kostiumy, w których chodzę do „pracy”. Któraś z moich zleceniodawczyń kiedyś nawet zapytała, czemu tak dbam o wygląd. Pewnie myślą, że staram się tym zrekompensować wstyd, że jestem sprzątaczką. Ale to akurat nieprawda. Ja żadnej pracy się nie boję. To chodzi o coś zupełnie innego.

Rok temu pracowałam w dużej firmie na stanowisku menedżera. Studia mam, nawet podyplomowe, znam dobrze dwa języki. W branży byłam już kilka lat, więc i braku doświadczenia nie można mi było zarzucić. Byłam ceniona i w pracy dawałam z siebie wszystko. Co więc się stało? Normalnie – firma podupadła, zaczęły się zwolnienia. Ja i tak długo się trzymałam, prawie do końca. Ale potem – likwidacja stanowiska, odprawa i do widzenia

Sądziłam, że z moim CV znajdę szybko coś nowego. Ale czasy się zmieniły. Teraz mało kto szuka ludzi z doświadczeniem – liczy się wiek, prezencja i bezczelność. Prezencja jeszcze by uszła, ale reszta – mam skończone 40 lat, a chamstwa nigdy nie tolerowałam. Przegrywałam więc w przedbiegach z wyszczekanymi laleczkami. I co z tego, że się nie sprawdzały, że po trzech miesiącach znowu szukano kogoś na to stanowisko? Mnie nie brano pod uwagę. A poza tym, tyle się mówi o walce z nepotyzmem. Bzdura! W naszym kraju nic się nie zmieniło od 50 lat – nadal zatrudnia się albo krewnych i znajomych, albo tych, którzy mają poparcie w aktualnie rządzącej partii.

Może to moja wina, że się tym brzydzę? Że tak nie potrafię? Dla mnie liczy się uczciwość, rzetelność, pracowitość. Nigdy nie korzystałam z żadnych układów. Sądziłam, że jeżeli ktoś umie pracować, to da sobie radę. Ale okazuje się, że dzisiejszy świat nie jest dla mnie.

Gdy rok temu straciłam pracę, nie powiedziałam o tym mężowi. Dlaczego? Chciałam go chronić. To na mnie spoczywają główne koszty utrzymania domu. On jest wykładowcą na uniwersytecie. Pensja przyzwoita, ale żadne kokosy. Jednak za nic by jej nie zmienił, a i mnie do głowy nie przychodziło, żeby go do tego namawiać. To jest jego pasja, sens życia. Nie ma go całymi dniami w domu – albo ma wykłady, albo siedzi w bibliotece. A gdy przychodzi, to też zazwyczaj wsadza nos w te swoje papierzyska. Czasem tylko prosi o pomoc, gdy potrzebuje tłumaczenia z francuskiego – chyba jedynego języka, którego mój mąż nie zna. Jest cudowny, ale żyje w innym świecie. Nieobecny, wrażliwy, nieodporny na niepowodzenia.

Kiedyś próbowałam ustalać z nim domowy budżet, dzielić się kłopotami w sprawie rosnących rachunków czy raty kredytu. Ale on wpadał w panikę, albo przeciwnie – nie słuchał mnie pogrążony w myślach na temat swoich odkryć ze starożytnego świata. Dlatego z czasem przestałam obarczać go tymi problemami. I tak mi nie pomagał, a jeszcze musiałam go uspokajać, że jakoś sobie poradzimy.

W dodatku rok temu jego wydział dostał dotację na badania. Mojego męża mianowano opiekunem projektu, chociaż na katedrze jest jednym z młodszych wykładowców. Bardzo był z tego dumny.

– Widzisz, Ewuś, nie spodziewałem się – powiedział mi, wyciągając z teczki butelkę wina. – Naprawdę nie sądziłem, że mnie spotka taki zaszczyt.
– Jesteś zbyt skromny – mówiłam.

– Może i jesteś młody, ale już masz tytuł profesorski. No i chyba nikt nie zna tylu języków, co ty!
– Ale praktycznie żadnego perfekt – powiedział mój perfekcjonista.
– Ale za to masz doświadczenie w tych, no jak im tam – foliałach?
– Nie, to zwoje, foliały to księgi – odruchowo poprawił mnie Bogdan. – No niby mam. To jest mój konik.
– I teraz to docenili – postawiłam na stole skleconą naprędce sałatkę, pokrojone sery i miseczkę z oliwkami. – To opowiedz, jak to będzie wyglądało i w ogóle o co chodzi.

Niewiele zrozumiałam z tego, co mój mąż mi opowiadał, ale patrzyłam na niego z przyjemnością. Gdy opowiadał, zapalał mu się w oczach taki ognik, jak przed laty. Tryskał energią i właściwie wyglądał jak wtedy, gdy go poznałam. A potem Boguś rzucił się w wir pracy i praktycznie go nie widywałam. Wiedziałam, że mają mało czasu, muszą się wyrobić w terminie, żeby nie stracić pieniędzy, a jeszcze na nim spoczywała cała odpowiedzialność. Starałam się nie zawracać mu niczym głowy. Co prawda, utrata pracy to nie było nic. Ale w czym by mi pomogło moje wyznanie? W niczym, a jemu mogłoby zaszkodzić.

Sprzątam u obcych w tajemnicy przed rodziną

Więc utrzymałam to w tajemnicy przed nim i przed dziećmi. Aby nic się nie wydało, wychodziłam codziennie rano z domu, ubrana jak do firmy. Potem jechałam do kawiarni i tu przeglądałam portale internetowe i gazety, wysyłałam CV. Nie panikowałam – przez pół roku mieli mi jeszcze wypłacać pensję, więc tragedii nie było. Na początku starannie wybierałam oferty, odrzucając mniej ciekawe, mniej atrakcyjne. Byłam nawet na kilku spotkaniach, ale potem już nikt się do mnie nie odezwał.

Czas mijał, a ja nic nie mogłam znaleźć. Zaczęła do mnie docierać smutna prawda. Z pensji mojego męża, owszem, przeżyjemy, ale o spłacie kredytu już nie ma mowy. Decyzję podjęłam nagle, właściwie przez przypadek. Siedziałam w kafejce, przeglądając oferty i jakoś tak bezwiednie zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie dwóch siedzących obok kobiet.
– Ale Iwona, co ci szkodzi spróbować – blondynka przekonywała swoją koleżankę. – Ty wiesz, ile można zarobić? Ja wyciągam trzy tysiące. Cztery to też nie problem. A jak się wysilisz, to i pięć się uda. Fakt, to ciężka praca, ale opłacalna.
– Ale sprzątaczka? – szatynka wydęła wargi. – To chyba nie dla mnie...
Zmieniłam hasło w wyszukiwarce. Hm… Wyglądało to ciekawie. Za dwie godziny pracy – podłogi, kurze, kuchnia – 50 zł. Za umycie okien – 15, 20 za jedno. A ja sprzątać lubię.

Zadzwoniłam. Najpierw dostałam zaledwie dwa zlecenia, ale potem, gdy się sprawdziłam, byłam polecana koleżankom i znajomym. Teraz pracuję 8-10 godzin dziennie. Jak na etacie. Zarabiam mniej niż w firmie, ale i tak więcej niż mój mąż. Codziennie rano w eleganckich ciuchach wychodzę do pracy i w takich samych wracam. Nikt się niczego nie domyśla. Mój mąż kończy swój projekt. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Może wtedy mu powiem…

Więcej prawdziwych historii, które mogą cię zainteresować:
„Mój pijany mąż prawie zabił dziecko mojej siostry. Czy ona mi to kiedyś wybaczy?”
„Stanęłam na rzęsach, by pomóc matce chłopca z porażeniem mózgowych. A ona zrobiła ze mnie i połowy miasta idiotów”
„Odbiłam narzeczonego niepełnosprawnej przyjaciółce. Miała wyrzuty sumienia, ale wygrało z nimi uczucie”

Redakcja poleca

REKLAMA