Sylwia, gdzieś ty miała rozum?! Jak mogłaś na to pozwolić? Wynoś się! Wynoście się oboje! Nie chcę was więcej widzieć… Moje dziecko leży nieprzytomne i to jest wasza wina! Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, co zrobiliście?!
Tych słów wykrzyczanych na szpitalnym korytarzu przez moją siostrę nie zapomnę chyba do końca życia. Podobnie jak nie wybaczę sobie, że tamtego wieczoru pozwoliłam Adrianowi usiąść za kierownicą naszego samochodu. To miała być wspaniała sobota. Dostaliśmy od Elki i Czarka zaproszenie do ich domku na wsi. Po zimie nie pozostał nawet ślad, zapowiadał się piękny wiosenny dzień. Znajomi jechali z dwójką swoich pociech, więc i my postanowiliśmy zabrać ze sobą Kubę, mojego pięcioletniego siostrzeńca.
Kuba był moim oczkiem w głowie
Uwielbialiśmy go. Sami nie mieliśmy jeszcze dzieci, więc Kubuś był naszym oczkiem w głowie. Rozpieszczaliśmy go na wszelkie możliwe sposoby.
– Będzie mnóstwo atrakcji. Topienie marzanny, grill, kiełbaski. No i mały pobiega z dzieciakami na świeżym powietrzu, złapie trochę słońca. Po zimie jest taki blady… – przekonywałam siostrę.
Szybko się zgodziła. Okazało się, że może wziąć jakieś pilne, dobrze płatne zlecenie i wyjazd dziecka jest jej na rękę.
– Tylko błagam, uważajcie – krzyknęła, gdy pakowałam Kubusia do samochodu.
– O matko, do kogo ta mowa! – odpowiedziałam trochę zniecierpliwiona. – Przecież wiesz, że nam można zaufać.
– Przepraszam, że tak marudzę. Ale wiesz, jak jest… – tłumaczyła się siostra.
Rozumiałam ją. Kubuś był jej jedynym synem. Kinga sama go wychowywała. Po porodzie lekarze powiedzieli, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Chuchała więc na niego i dmuchała czasem aż do przesady. Gdyby coś mu się stało…
– Nie martw się, odstawimy go do domu całego i zdrowego – zapewniłam ją.
Pogoda była piękna, więc na działce bawiliśmy się świetnie. Wszystko szło zgodnie z planem. Dzieciaki bezpiecznie wrzuciły marzannę do pobliskiej rzeczki i nawet się przy tym nie zamoczyły. Teraz grały w piłkę, a my rozłożeni na leżakach grzaliśmy się w promieniach słońca, i racząc się karkówką i kiełbaskami z grilla.
Przy mojej wadze mógłbym wypić nawet pół litra
Chyba muszę wypić kielonek wódeczki – westchnął nagle mój mąż, łapiąc się za brzuch. – Inaczej nie strawię tego całego mięsiwa… Chyba za dużo tego w siebie wrzuciłem. Będę chorował ze trzy dni – dodał, patrząc na mnie błagalnie. Spojrzałam na zegarek: zbliżało się dopiero południe. Do odjazdu zostało nam jeszcze dobrych kilka godzin.
– Ale tylko jeden. Pamiętaj, że dziś wieczorem wracamy do domu – przypomniałam mu na wszelki wypadek.
– Spokojnie, przy mojej wadze mógłbym wypić nawet pół litra, alkomat i tak niczego by nie wykazał – przechwalał się mąż, otwierając butelkę. – A zresztą… Gdybym przeholował, ty poprowadzisz. Przecież udało ci się ostatnio zrobić prawo jazdy. Będziesz miała wreszcie okazję sprawdzić swoje umiejętności.
Mijały kolejne godziny. Z jednego kieliszka zrobiły się dwa, potem trzy i cztery. Panowie wytrąbili całą półlitrówkę. Nawet nie protestowałam. Byłam pewna, że w drodze powrotnej to ja usiądę za kierownicą. Tak jak to ustaliliśmy.
Wreszcie około osiemnastej zaczęliśmy zbierać się do domu.
– Może zostańcie na noc, Adrian przecież trochę wypił. Nie ma co ryzykować. Wyśpicie się i rano pojedziecie do domu – namawiała mnie Elka, lecz choć pomysł wydawał się dobry, odmówiłam.
– Dzięki, ale nie zostaniemy. Musimy jeszcze dzisiaj odwieźć Kubusia, siostra pewnie już od zmysłów odchodzi. Zresztą, to ja poprowadzę, nie wypiłam przecież ani kropli – uspokoiłam ją.
I wtedy nagle wtrącił się mój mąż.
– Nie ma mowy, ja pojadę – powiedział. – Jesteśmy daleko od domu, a ty masz prawo jazdy od miesiąca. Znasz tylko drogę
z domu do pracy, nie jeździłaś nigdy poza miastem. Jeszcze nas pozabijasz.
– Oszalałeś, przecież wypiłeś ze cztery kieliszki wódki! – zaprotestowałam.
Zdziwiłam się jego zachowaniem. Do tej pory nigdy mu nawet do głowy nie przyszło, żeby prowadzić po alkoholu. Z zakrapianych imprez zawsze wracaliśmy taksówką, choć rzadko wychodził z nich pijany. Jednak tym razem był nieugięty.
– Nie marudź… Ostatni kieliszek wypiłem ze trzy godziny temu. Naprawdę nic mi nie jest. Po takim obżarstwie alkohol nawet nie zdążył dotrzeć do krwi. Wsiąkł w karkówkę i kiełbaski! – zaśmiał się.
– Adrian, nie ma mowy, to niebezpieczne! – stanowczo zaprotestowałam.
Słyszałam, że człowiek nawet po wypiciu niewielkiej ilości alkoholu gorzej widzi, ma słabszy refleks, trudniej mu się skoncentrować. I może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Ale mąż się uparł.
– Przestań dramatyzować, jedziemy! – uciął. – Zobacz, Kuba już prawie usypia na stojąco. Twoja siostra nas pozabija, jak go za chwilę nie odstawimy do domu. A przecież taksówki na wieś wzywać nie będziemy. Kto za to zapłaci?
Dałam się przekonać. Wtedy wydało mi się, że Adrian ma rację. Rzeczywiście, byłam świeżo upieczonym kierowcą i nigdy nie jeździłam w dalsze trasy poza miasto.
Za kierownicą nawet na znajomej drodze ciągle czułam się niepewnie. A mój mąż miał prawo jazdy od 12 lat. W samochodzie był jak ryba w wodzie. Uznałam, że bez problemu dowiezie nas do domu. Nie wyglądał na pijanego. Nie bełkotał, nie zataczał się. „Wódka już na pewno wyparowała. Zresztą to tylko niecałe 40 kilometrów, dojedziemy” – pomyślałam, wsiadając do samochodu. Elka jeszcze próbowała nas zatrzymać, jednak Czarek szybko ją uciszył.
– Daj spokój, jakoś przemkną – stwierdził, machając nam na pożegnanie.
Myślałam już, że dojedziemy cali i zdrowi
Przez 30 kilometrów nic się nie działo. Wydawało mi się, że mąż prowadzi pewnie i spokojnie. Nabrałam przekonania, że za kwadrans oddamy Kubę w ręce stęsknionej mamy. Odprężyłam się, zamknęłam oczy. Poczułam, jak wchodzimy w zakręt i… nagle Adrian stracił panowanie nad kierownicą. Auto wypadło z drogi, zakręciło się, tyłem przebiło barierkę i bokiem zatrzymało się w rowie. Akurat tą stroną, gdzie siedział Kubuś. Zareagowałam dopiero, gdy samochód znieruchomiał. Wcześniej nie byłam w stanie – sparaliżował mnie strach.
W pierwszej chwili sądziłam, że nic się nikomu nie stało. Lecz gdy spojrzałam do tyłu, zobaczyłam, że mój siostrzeniec jest nieprzytomny, a z czoła płynie mu krew. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Przyjechała karetka pogotowia, po chwili policja. Bezradnie patrzyłam, jak ratownicy zakładają Kubusiowi kołnierz, wyciągają go z samochodu i niosą do erki. Kątem oka zauważyłam męża. Siedział obok samochodu. Twarz miał schowaną w dłoniach. Płakał.
– Co my teraz powiemy Kindze? Jak to wytłumaczymy? – zapytałam go. Usłyszałam tylko szlochanie.
Mąż został zatrzymany. Okazało się, że miał we krwi 0,6 promila alkoholu. Mnie po przesłuchaniu pozwolono wrócić do domu. Natychmiast pojechałam do szpitala. Moja siostra czuwała już przy Kubusiu. O wypadku dowiedziała się od policjantów. Oni także powiedzieli jej, że Adrian był pijany. Kiedy tylko weszłam, spojrzała na mnie z nienawiścią.
Od wypadku minęły dwa tygodnie. Na szczęście Kubuś czuje się już dobrze, jutro wypiszą go ze szpitala. Wiem to od mamy, bo siostra się do mnie nie odzywa. Adrian stanie przed sądem. Być może pójdzie do więzienia. Ale to nie ma znaczenia. Największą karą i dla niego, i dla mnie jest świadomość, że przez naszą głupotę Kubuś mógł zginąć.
Te prawdziwe historie też mogą cię zainteresować:
„Ukradłam życie swojej świetnie wykształconej, ale chorej siostry. Nie mam wyrzutów sumienia - zrobiłam to też dla niej”
„Odbiłam narzeczonego niepełnosprawnej przyjaciółce. Czułam się źle, ale wygrało uczucie...”
„Moja żona myśli, że wychowałem się w domu dziecka. Naprawdę byłem w więzieniu za zabicie własnego ojca”