Zaraz po skończeniu studiów podjęłam pracę w liceum. Cieszyłam się z tego, bo wcale nie było tak łatwo o etat w zawodzie, i lubiłam swoją pracę, choć uczyłam matematyki, przedmiotu, którego większość młodzieży nie znosi. Pierwsze dwa lata przeleciały jak z bicza strzelił. W tym czasie zdążyłam poznać moich podopiecznych, a nawet – co uważam za mój nauczycielski sukces – sprawić, by przynajmniej część z nich polubiła matematykę.
– Pani Ado, dyrektor prosi do siebie – poinformowała mnie po przerwie świąteczno-noworocznej sekretarka.
Poszłam bez lęku
Nie miałam sobie nic do zarzucenia.
– Proszę usiąść – przełożony wskazał mi ręką fotel.
Usiadłam i czekałam.
– Otóż – zaczął – pani Janina jest na zwolnieniu lekarskim…
Kiwnęłam głową. Starsza koleżanka złamała nogę.
– Początkowo miało jej nie być parę tygodni, jednak coś źle się zrasta i zwolnienie zostało przedłużone. Więc pojawił się problem. Mamy zastępstwo, pan Marian i pani Edyta podzielą się klasami pani Janki, ale ktoś musi przejąć opiekę nad uczniami, którzy przygotowują się do matury z rozszerzonej matematyki. Pani Edyta weźmie zajęcia w najstarszych klasach, tylko… Nie jest już najmłodsza, właściwie mogłaby pójść na emeryturę, ale bardzo kocha pracę w naszej szkole i naszych uczniów. Niemniej nie możemy jej obarczać ponad miarę, zatem…
Zatem musiałam się zgodzić, by dowieść, że ja także bardzo kocham naszą szkołę i naszych uczniów. I właśnie w tym kochaniu był problem… Ale jako młoda kadra, wciąż na cenzurowanym, nie miałam wyboru.
– Oczywiście, może pan na mnie liczyć, panie dyrektorze.
No i tak zostałam opiekunką grupy maturzystów. Gdy przyszłam na pierwsze zajęcia, nie wydawali się zaskoczeni – musieli widzieć o wypadku Janiny – ale kilka osób wyglądało na zawiedzionych, że to ja.
Pewnie woleliby Mariana
Słynął z surowości, zwykli uczniowie bledli na jego widok, ale ja tu miałam przed sobą matematyczną elitę. Ambitną młodzież, która lubiła matematykę, a przynajmniej potrzebowała dobrego wyniku na maturze, by dostać się na takie studia, jakie sobie wymarzyli. Surowy, wymagający nauczyciel w takiej sytuacji nie był przekleństwem, lecz dobrodziejstwem. Ale nie ich rozczarowaniem się przejmowałam, wiedziałam, że sobie poradzę.
Bałam się konfrontacji z Pawłem. Bo czułam przez skórę, że przyjdzie na te konsultacje, by mnie dręczyć… Nie pomyliłam się. Był. Z dreadami, wysoki, o uroku młodego rockmana, z kolczykami, choć bez tatuaży, przynajmniej w widocznych miejscach. Siedział na końcu sali i wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Pewnie dlatego wybrał ostatnią ławkę, by lepiej mnie widzieć, w całej okazałości… Momentalnie przypomniało mi się, od czego zaczęło się to „coś” między nami, i oblał mnie rumieniec.
To było w dzień rozpoczęcia szkoły. Piękny, słoneczny, radosny, więc włożyłam sukienkę. Letnią, ale stosowną do szkoły, białą, ze spódnicą za kolano, z granatowym kołnierzykiem i paskiem. Schodziłam ze schodów, on stał na dole. I gapił się na mnie. Sunął wzrokiem po moim ciele, od stóp aż do głowy. Gdy nasze oczy się spotkały, uśmiechnął się i skłonił. Do pasa. Rozbawił mnie tym gestem – tym bardziej że nawet nie był moim uczniem – i unieważnił wcześniejsze, niemal intymne spojrzenie. Odkłoniłam się nieznacznie. On odszedł do kolegów, ja zeszłam na dół, bezwiednie obejrzałam się za siebie… i wtedy zrozumiałam, czemu się tak gapił. Słońce hojnie wpadające przez duże okno na półpiętrze nie tylko opromieniało schodzące osoby świetlistą aureolą, przeświecało też przez lżejsze materiały, jak na przykład przez jasny kreton mojej sukienki. Boże święty! Musiał widzieć moje nogi aż po spojenie ud! Aż się spociłam z zażenowania.
Co za głupi błąd
Odtąd wkładałam do pracy wyłącznie spodnie, żadnych spódnic ani sukienek, malowałam się też symbolicznie, a włosy spinałam w koński ogon, ale mleko już się rozlało. Nie byłam już dla niego jedną z wielu nauczycielek, a on nie był dla mnie anonimowym uczniem. Dostrzegł we mnie kobietę. Co gorsza, ja dostrzegłam w nim mężczyznę. I nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie wyglądał na dużo starszego, nie miał bujnego zarostu czy mięśni sportowca. Był osiemnastoletnim chłopakiem.
Miał szczupłą, bladą twarz, która wydawała się jeszcze szczuplejsza i niepokojąco przystojna, gdy kilka dni z rzędu się nie golił. Miał długie nogi i palce pianisty. Ubierał się w dżinsy i swetry. A wiedziałam to wszystko, bo go obserwowałam. Nie mogłam się powstrzymać, zwłaszcza że na przerwach wciąż pojawiał się na mojej drodze. Dowiedziałam się, jak się nazywa, do której chodzi klasy. Nawet sprawdziłam w dzienniku III B jego stopnie. Z przedmiotów ścisłych dobry albo bardzo dobry, z angielskiego wybitny, z reszty trójkowo-czwórkowy. I tak lepiej niż szkolna większość. Zakładałam, że dalszą naukę będzie chciał kontynuować na politechnice. A jeśli tak, to siłą rzeczy musiał pojawić się na zajęciach przygotowawczych. Rany, jeszcze tego brakuje, żeby w szkole zaczęli plotkować!
– Dobrze, skoro sprawy powitalno-formalne mamy za sobą – zaczęłam – zabierajmy się do pracy. Rozmawiałam z panią Janiną. Mówiła, że skończyliście na powtórce materiału z drugiej klasy.
– Nie przerobiliśmy jeszcze całego – odezwała się jedna z uczennic. – Zostało sporo trudniejszych zadań.
– Więc bierzmy się za nie – uśmiechnęłam się dziarsko.
Muszę przyznać, że różnica między nimi a typową klasą była spora. Nie ociągali się, nie nudzili, nie spali, nie bawili komórkami. Pracowało mi się z nimi sprawnie i przyjemnie. Widać było, że uczą się, bo chcą, bo im zależy. Interesująca odmiana. Szkoda tylko, że ja nie mogłam się w pełni skupić. Cały czas czułam na sobie wzrok Pawła. To było niemal jak fizyczne dotknięcia. Nie wiedziałam, czy naprawdę się gapi, bo starałam się na niego nie patrzeć, by go nie prowokować, by samej się nie zdradzić… I miałam rację, bo gdy przypadkiem musnęłam go spojrzeniem, utknęłam jak mucha w sieci.
Gapił się prosto w moje oczy
Tak się gapił, że aż mi się gorąco zrobiło. A potem uniósł rękę.
– Nie wiem, jak wyprowadzić ten wzór – powiedział. – To znaczy wiem, ale coś mi się nie zgadza.
Podeszłam do niego, mając wrażenie, że każda moja noga waży tonę. Pochyliłam się i zerknęłam w jego notatki. Reszta grupy pracowała w milczeniu.
– Tu masz błąd – wskazałam palcem.
– Tak? A reszta okej? – zapytał.
Niby nic, a zabrzmiało dwuznacznie. Jakby wcale nie pytał o zadanie. Odparłam w tym samym stylu:
– Jak może być okej, skoro wcześniej pomyliłeś się w założeniach?
– Naprawdę?
Miałam dosyć tej zabawy.
– Tak, zobacz – wyjęłam z kieszeni koszuli długopis i zaczęłam wyprowadzać wzór.
Skupiłam się na problemie. Matematycznym. A przynajmniej próbowałam, mając nadzieję, że nie słychać, jak mocno wali mi serce.
– Nie rozumiem…
– Nie rozumiesz, bo patrzysz, gdzie nie trzeba – zirytowałam się.
– Cóż poradzę, że wolę patrzeć na panią niż w zeszyt…
Chryste! Rozejrzałam się czujnie. Tego brakowało, by ktoś to usłyszał. Niewiele potrzeba, by po szkole poszły ploty. Nie chciałam kłopotów. Lubiłam swoją pracę i miałam swoje zasady. Wszelkie niestosowności były wykluczone. Musiałam je zdusić w zarodku.
– Zacznij od początku – nakazałam surowo. – I tym razem skup się na wzorze. Wyłącznie.
Westchnął ciężko, a potem pokiwał głową. Odetchnęłam z ulgą, gdy zajęcia się skończyły. Jeszcze nigdy nie czułam się tak spięta podczas lekcji. Pilnowanie, by zachowywać się normalnie, a Pawła traktować jak każdego innego ucznia, było strasznie męczące. Muszę coś wymyślić, bo inaczej się wykończę, nim dotrwamy do matur. Pozbierałam materiały, podręczniki, starłam tablicę i zamierzałam wyjść z klasy, gdy w jej drzwiach stanął Paweł.
– Pomogę, pani profesor – nie pytał, tylko wziął ode mnie podręczniki.
Przecież nie będę się z nim szarpać.
– Gdzie je zanieść?
– Do pokoju nauczycielskiego.
Szliśmy w milczeniu.
– Dziękuję – powiedziałam, gdy położył książki na stole. – I do widzenia.
– Już nie mogę się doczekać – odparł, patrząc mi w oczy.
Uciekłam wzrokiem. Stał tak blisko, że czułam jego zapach. Guma do żucia. I jakaś woda toaletowa, zapach typu unisex. Pasował do niego. Wydawał się seksowny i niewinny zarazem…
Chryste, o czym ja myślę?
Guma do żucia. Guma do żucia też do niego pasuje! Bo jest dzieciakiem. Zaczerwieniłam się jak piwonia i spuściłam głowę. Paweł, jakby świadom moich myśli, zaśmiał się cicho, po czym wyszedł. On poszedł, a ja zaczęłam się bać, bo wciąż czułam jego zapach, słyszałam jego śmiech i „dotyk” jego spojrzenia… Cholera, niedobrze. Potrzebowałam drinka i rady. Nie wiem, kogo bardziej chroniłam – jego czy siebie…
– Czyli czego ty się właściwie boisz? – Kaśka zdawała się nie rozumieć mojego dylematu. – Że on ma osiemnaście lat, a ty, staruszko z grudnia, dwadzieścia sześć? Że on się tobą bawi, bo się założył albo coś, a ty się zakochujesz? Czy że on się zakochał i cię podrywa, a ty nie masz nic przeciwko?
– Mam bardzo dużo przeciwko!
– Hm… odniosłam wrażenie, że powstrzymują cię konwenanse i obawa, co ludzie powiedzą.
– On jest moim uczniem, przypominam.
– Ale jest pełnoletni… i chyba ci się podoba.
– Co nie zmienia faktu, że jestem jego nauczycielką. Naprawdę nie rozumiesz czy udajesz? – zirytowałam się.
Zawsze uważałam romanse na linii student-wykładowca, szef-podwładny za niemoralne, niestosowne i rodzące duże wątpliwości co do intencji. Różnica wieku między mną a Pawłem nie była może duża, ale dzieliła nas przepaść, jeśli chodzi o status i pozycję.
– On jest licealistą, nabuzowanym hormonami nastolatkiem, smarkaczem u progu ważnych wyborów, a ja jestem dorosłą kobietą, z obraną drogą życiową, z kredytem do spłacania i z pracą, na której mi zależy. I w której jestem jego nauczycielką! Jasne?
Kaśka westchnęła.
– Jak słońce. Tylko skoro to takie oczywiste, czemu aż tak się denerwujesz? Czemu się na mnie drzesz? Przecież nic się nie stało. Tylko się na ciebie gapi, z łapami nie startuje, awansów wprost nie czyni. Nie powiesz mi, że pierwszy raz jakiś uczeń robi do ciebie maślane oczy. Jak świat światem, a szkoła szkołą uczniowie durzyli się w swoich nauczycielach. Sama flirtowałam z naszym anglistą. Nie pamiętasz? A on ze mną, byle po angielsku – zachichotała do wspomnień. – I nikomu się krzywda nie stała. A jak zyskał mój angielski! Twój adorator zyska matematycznie. Więc kurde, o co to całe halo?
Właśnie. Miała rację
Można by uznać, że robię z igły widły, że problem leży we mnie… I leżał! To o mnie tu chodziło. To siebie się bałam. Tego, że postrzegam Pawła inaczej, w zakazany sposób. Właśnie to mnie autentycznie przerażało.
– I co ja mam teraz zrobić? – spojrzałam na Kaśkę bezradnie.
– Trzymaj smarkacza na dystans.
Fakt, nie miałam innego wyjścia. Zaczęłam go ignorować. Przynajmniej na tyle, na ile mogłam, by nie wzbudzało to podejrzeń u pozostałych nauczycieli czy uczniów. Unikałam kontaktu wzrokowego. Pilnowałam się, by nie było żadnego, nawet przypadkowego kontaktu cielesnego. Poprosiłam też wiele razy, by nie czekał na mnie po zajęciach, nie pomagał mi z podręcznikami, nie wystawał pod szkołą, nie odprowadzał mnie do domu. Bo robił to, mimo moich próśb i zakazów. Więc się do niego ostentacyjnie nie odzywałam, traktowałam jak niewidzialnego. Poza szkołą już mogłam. Zdawało się, że nic sobie z tego mojego ostentacyjnego chłodu nie robi. Stałam się dla niego jakimś młodzieńczym wyzwaniem czy co? Zadaniem, misją, jak w grze? A jeśli faktycznie się założył z kolegami, że mnie poderwie albo pocałuje?
Może jak mu pozwolę, wreszcie się odczepi? Nie! Wykluczone! To by było jak dolanie oliwy do ognia. Mojego ognia, nie jego. Tak, ze wstydem przyznaję, że to siebie chroniłam bardziej niż jego. On też się pilnował. By mnie nie sprowokować. Do czego? Choćby do zgłoszenia sprawy u dyrektora albo poskarżenia się jego rodzicom. Przecież to snucie się za mną podpadało niemal pod stalking! Niby nie był nachalny, nie posuwał się dalej. Skoro go ignorowałam, nie próbował zagadywać, naruszać mojej strefy osobistej czy nie daj Boże dotykać mnie, po prostu szedł metr obok albo kilka kroków za mną. W autobusie czy tramwaju też stał stosownie daleko. Niemniej cały czas czułam na sobie jego wzrok. To było niemal intymne doznanie. Jak wtedy na schodach, w słońcu…
Byłam u kresu wytrzymałości, na granicy zrobienia czegoś szalonego. I zrobiłam. Pewnego dnia strasznie lało. Ja miałam parasol, on tylko kurtkę z kapturem, ale znowu towarzyszył mi aż pod kamienicę, gdzie mieszkałam. Spojrzałam na niego. Wyglądał żałośnie.
– Wejdź – powiedziałam, nim pomyślałam.
Ożywił się.
– Mogę? Naprawdę?
Wzruszyłam ramionami.
– Musimy na spokojnie porozmawiać. Bez świadków. I nie chcę cię mieć na sumienia, jak ten twój miłosny wirus skończy się zapaleniem płuc.
Weszliśmy po schodach, potem do mieszkania, które odziedziczyłam po babci.
– Dam ci jakiś ręcznik i coś ciepłego do picia, może znajdę jakieś ciuchy na… – nie dokończyłam, bo złapał mnie w pasie, przygarnął i przytulił się z całej siły do moich pleców.
Choć cały mokry, był rozpalony. Buchało od niego jak z pieca. Serce załomotało mi w piersi, a w żołądku poczułam coś dziwnego, jakby muśnięcie skrzydełek… Nie, tylko nie to, tylko nie motyle w brzuchu!
– Paweł, błagam cię, nie rób mi tego…
– Też to czujesz, prawda? Od tamtego dnia marzę, by cię objąć, pocałować…
– Nie po to cię tu zaprosiłam! – wyrwałam mu się i umknęłam do kuchni.
Tam nie było łóżka ani kanapy. Poszedł za mną. Staliśmy naprzeciw siebie jak bokserzy szykujący się do sparingu, a nie jak potencjalni kochankowie.
– Wiem. Doskonale wiem, co mi powiesz. Nie jestem idiotą, ja też wszystko to wiem. Różnica wieku, etapu w życiu, doświadczenia, pozycji. Ty jesteś nauczycielką, ja namolnym gówniarzem, który się zauroczył i za tobą łazi. W końcu mi przejdzie, bo dzieciaki tak mają, ale jeśli wcześniej wymknie się spod kontroli, konsekwencje poniesiesz głównie ty.
– Skoro wiesz…
– Wiem też, że się zakochałem! Nigdy wcześniej tak się nie czułem. Nieważne, ile mam lat. Muszę sprawdzić, co to jest. Bo jak nie, będę żałował do końca życia. Jesteś starsza, więc powinnaś wiedzieć, że najbardziej żałuje się straconych okazji, niepopełnionych szaleństw, które wcale nie musiały być błędem.
Patrzyłam, jak stoi na wyciągnięcie ręki, a jednak oddalony o lata świetlne. Bardzo chciałam dać mu tę szansę, ale nie mogłam, nie miałam prawa, sama nie bardzo wiedziałam, co ja właściwie do niego czuję, bo ciągle temu zaprzeczałam, zbyt się bałam, by w ogóle brać to pod uwagę…
– O co ty mnie właściwe prosisz?
– Poczekaj na mnie.
Zaskoczył mnie
– W jakim sensie?
– Dosłownym. Poczekaj, aż zdam maturę i przestanę być twoim uczniem. Poczekaj, aż dostanę się na informatykę, co da mi dobrą bazę na przyszłość. Nie chcę być dla ciebie ciężarem ani powodem do wstydu. Poczekaj i nie umawiaj się z nikim innym, póki nie będę mógł oficjalnie z tobą chodzić. Może to faktycznie tylko zauroczenie albo żądza. Zróbmy więc sobie taki… – uśmiechnął się nieśmiało. – …test miłości. Próbę czasu.
Parsknęłam obronnym śmiechem, bo jego chłopięcy urok zmieszany z arogancją rozkładał mnie na łopatki.
– Test miłości? Czy to sobie aby za dużo nie wyobrażasz? To, że się we mnie zadurzyłeś, nie znaczy, że ja…
Pokonał dzielącą nas odległość dwoma krokami i zaczął mnie całować. Nie pytał, nie prosił; brał i dawał. Przytulał mnie łapczywie, całował zachłannie, jak napalony młody samiec. Skąd wiedział, że to podziała? Gdyby spróbował zrobić to delikatnie, dając mi czas do namysłu, odepchnęłabym go, może nawet uderzyła w twarz. A tak wrzucił zapałkę do kanistra z benzyną i płomień buchnął pod niebo. Gdy oderwaliśmy się od siebie, oboje dyszeliśmy ciężko. Byłam mu wdzięczna, że nic nie powiedział, nic samczo chełpliwego, co zniszczyłoby tę chwilę.
Zresztą nie musiał. Właśnie dowiódł, że pragnienie było obopólne, że nie pomylił się w założeniach. Co nie znaczy, że to już była miłość.
– I na czym miałby polegać ten test? – spytałam.
Paweł przestał czekać na mnie pod szkołą. Przestał mnie odprowadzać. Przestał sprawiać, że czułam się niekomfortowo. Skończył ze wszystkim, co mogło rodzić plotki i mi zaszkodzić. Skupił się na nauce, na jak najlepszym zdaniu matury. A ja zaczęłam tęsknić… Nie sądziłam, że ten test będzie taki trudny. Czy go zdaliśmy? Wciąż go zdajemy, nawet pięć lat po ślubie. Zdajemy test z miłości każdego dnia wspólnego życia.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”