Pochodzę ze wsi, a właściwie z osady; sześć domów na krzyż, młodzi pouciekali do miast, starzy ledwo wiążą koniec z końcem… Moi rodzice jakoś sobie radzili. Robili, co mogli, żeby mi pomóc finansowo, bo studia kosztują. Uparli się, żebym zdobyła wykształcenie i uciekła z tej dziury.
W naszej rodzinie nie ma tradycji uczenia się; mama i tata skończyli tylko podstawówkę, a prababcia podobno wręcz była analfabetką! Nie wiadomo, po kim ja odziedziczyłam zdolności, ale skoro już tak dobrze szło mi w szkole, postanowili, że nauka to moja droga.
Studiuję w dużym mieście. Do domu rzadko przyjeżdżam. Nic mnie tam nie ciągnie… Na początku było mi ciężko. Miałam kompleksy, czułam się gorsza niż moje koleżanki. Akademik stał się dla mnie szkołą życia! Na własnej skórze się nauczyłam, że ludzie nie są aniołami. Dostałam w kość, zanim przestałam się odróżniać od pewnych siebie, wygadanych, cwanych i gotowych na wszystko dziewczyn z mojego roku. Upodobnienie się do nich zajęło mi prawie dwa lata…
Zmieniłam się czy po prostu kogoś udaję?
Przed licencjatem przeniosłam się do wynajętego mieszkania. Potrzebowałam spokoju, ale najważniejsze, że już był ze mną Filip, moja pierwsza miłość i pierwszy mężczyzna. Zakochałam się w nim do szaleństwa, obłędu wręcz i dla niego byłam gotowa na wszystko. Ponieważ on wolał, żeby nas nic nie krępowało, a akademik jednak był kołchozem, niemal komuną, poprosiłam rodziców o zwiększenie miesięcznej pensji i znalazłam fajną kawalerkę…
Wytłumaczyłam im, że piszę pracę dyplomową i muszę mieć trochę luzu. O nic więcej nie pytali. Przysyłali kasę, a ja się nie zastanawiałam, skąd ją mają. Na półce w łazience stał kubek ze szczoteczką Filipa, w szafie leżały jego ubrania – tylko to mnie obchodziło. Byłam szczęśliwa. Filip nie dokładał się do czynszu.
Czasami kupował wino i piwo, zamawiał pizzę albo fundował kino. Pieniądze się go nie trzymały, miał gest, lubił markowe ciuchy i dobre kosmetyki. Jego rodzice świetnie zarabiali; ojciec był architektem, mama dentystką z własnym gabinetem, więc Filip przyzwyczaił się do życia na poziomie. Często marudził, że muszę znaleźć inną chatę, bo on lubi przestrzeń i dużo powietrza… Zwodziłam go, że właśnie szukam czegoś odpowiedniego i niezbyt drogiego.
– Przestań się oglądać na okazje! – mówił. – Za grosze wynajmiesz dwanaście metrów z karaluchami! Przyciśnij starych, w końcu mają jedynaczkę na studiach. Dla kogo tak ciułają te tysiące? Sama mówisz, że są zamożni, niech więc dają kasę!
Tak, okłamałam Filipa…
Przedstawiłam się jako córka właścicieli wielkiego tartaku. Nazmyślałam, że do mojego ojca należy wielki sklep meblowy, a mama zajmuje się wikliniarstwem.
– To dopiero początki – opowiadałam. – Ale obiecujące… Będzie z tego biznes!
Drętwiałam ze strachu na myśl, że Filip kiedyś będzie chciał to wszystko zobaczyć. Dlatego bujałam, że moi rodzice postawili warunek: „Będziemy pomagać, jeśli będzie wysoka średnia. Żadnych chłopaków i romansów do magisterki!”.
– Rozumiesz – tłumaczyłam mojemu chłopakowi – gdyby się dowiedzieli, że mieszkamy razem, odcięliby mnie od kasy.
Wszystko, co gadałam, na kilometr śmierdziało oszustwem, ale Filip nie był dociekliwy. W ogóle średnio go interesowało, co ja mówię, bo najważniejsze zawsze było to, co mówi i robi on. Jestem atrakcyjna, namiętna, tolerancyjna, umiem gotować – to go przy mnie trzymało.
– Kocham cię, kocham, nie marudź… Gdybym nie kochał, tobym odszedł! Mało dziewczyn na świecie? – odpowiadał, gdy wymuszałam na nim jakieś czulsze słowa. – Nie bądź nudna. Nienawidzę nudnych kobiet!
Mrużył te swoje obłędne kocie oczy, uśmiechał się, a potem… Potem lądowaliśmy w łóżku i już słowa nie były potrzebne.
Zaraz moje łgarstwa wyjdą na jaw
Pod koniec października Filip dostał od rodziców wypasioną terenówkę. Na pierwszą wycieczkę zaprosił swojego kumpla z dziewczyną. Sto kilometrów za miastem Filip postanowił sprawdzić, co potrafi jego nowe auto w terenie. Skręcił w leśny dukt i rozpoczął szaloną podróż w nieznane.
Nieznane dla nich, bo dla mnie okolica była bliska aż do bólu! Jechaliśmy prosto do mojej wioski… Modliłam się, żeby zdarzył się jakiś cud: żeby drogę zasnuła gęsta mgła albo żeby rzeka wylała… Nic z tego – jechaliśmy dalej, a ja przymykałam oczy, bo wiedziałam, że za chwilę miniemy brzozowy zagajnik, potem będzie dąb z przybitą kapliczką i szutrówka do pierwszej chaty. Nasz dom był ostatni. Wtedy Filip zatrąbił… Zobaczyłam tatę. Szedł skrajem drogi w kufajce i gumofilcach. Nie wyglądał dobrze.
– Ale menel – usłyszałam, jak Filip ocenia nieznajomego. – Ciekawe, czy rozumie ludzką mowę.
Przyhamował ostro i opuścił szybę…
– Dziadku – zaczął. – Którędy na szosę? Dam na piwo, jak poprowadzicie.
Mój ojciec natychmiast mnie zauważył. Przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy, ale ja… nie dałam poznać, że wiem, kim on jest! Siedziałam sztywno, a po chwili odwróciłam wzrok. Nie spojrzałam już na tatę – ani gdy tłumaczył Filipowi, którędy wyjechać z lasu, ani kiedy dostawał pięć złotych za fatygę. Słowa nie powiedziałam, kiedy Filip żartował:
– Jak tu nową Polskę budować z takimi typami? Co on rozumie? Żyje w tej głuszy jak dzik, nachla się, nażre, wyśpi i niczego więcej mu nie trzeba! Takie społeczeństwo!
„Może mnie nie poznał? – myślałam. – Mam inny kolor włosów, noszę grzywkę, byłam umalowana…”.
Jednak wiedziałam, że tylko tak się łudzę, bo oczy mojego taty, kiedy tak przez chwilę na siebie patrzyliśmy, powiedziały mi wszystko. Wiedział, że w tym wypasionym aucie siedzi jego córunia – i że się go wstydzi! Zrozumiał to. Musiał sobie z tym poradzić.
Przyjechałam do domu dopiero na Wigilię. Filip z rodzicami wyjechali w tropiki, więc nie musiałam ściemniać. Tak cyrklowałam, żeby pojawić się tuż przed kolacją, żeby nie było czasu na rozmowy. Mój tata zachowywał się zwyczajnie. Jak zwykle mówił niewiele, ale uśmiechał się i mocno mnie przytulił na powitanie. Starałam się, żebyśmy nie byli sami. Dopiero tuż przed wyjazdem zaczęłam:
– Tato, wiesz, ja wtedy… – ale ojciec mi przerwał:
– Widocznie miałaś swoje powody. Nie wnikam jakie.
Wszystko bym dała, żeby cofnąć czas
Niczego mu nie wytłumaczyłam. Bałam się. Nie wiedziałam, jak go przeprosić. Nigdy sobie tego nie wybaczę… Ojciec zmarł dwa miesiące później. Dostał wylewu. Ledwo zdążyłam na pogrzeb. Mama była w szoku, sąsiedzi mnie szukali przez dziekanat, bo nikt nie wiedział, gdzie mieszkam.
Gdyby Filip chciał ze mną jechać, zgodziłabym się. Poznałby całą rodzinę, zobaczyłby, jak i gdzie naprawdę mieszkam. To byłby taki mój spóźniony gest, taki prezent dla taty! Jednak Filip nie miał ochoty mi towarzyszyć. Powiedział, że nie lubi żałobnych okazji.
Stojąc nad grobem mojego ojca, w głowie miałam jedną myśl, którą w kółko sobie powtarzałam: „Za późno… Na wszystko już za późno!”. Czemu nie zdążyłam mu po prostu powiedzieć: przepraszam?! Zrozumiałby. Myślałam, że mam czas, że samo się jakoś ułoży…
Czytaj także:
„Kiedyś mąż był romantykiem, a dziś ma serce z kamienia. Jedyny wyraz miłości, na jaki zasługuję to kanapka z salcesonem”
„Nietrzeźwa spowodowałam wypadek. Córka przyjaciółki nie będzie chodzić. Nikt nie wie że to ja, ale wyrzuty mnie zżerają”
„Całe życie darliśmy koty, ale po drugim rozwodzie mój brat zamieszkał z nami. Było mi żal bezdzietnego straceńca”