„Całe życie darliśmy koty, ale po drugim rozwodzie mój brat zamieszkał z nami. Było mi żal bezdzietnego straceńca”

nieszczęśliwy mężczyzna po 2 rozwodach fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Nigdy nawet ze sobą szczerze nie rozmawialiśmy. Widywaliśmy się 2-3 razy do roku i świeciliśmy nieszczerymi uśmiechami, rozmawiając tylko o swoich sukcesach. To dlatego przez tyle lat nie zauważyłem, że mój brat przegrał życie - mimo zawrotnej kariery”.
/ 20.11.2022 10:30
nieszczęśliwy mężczyzna po 2 rozwodach fot. Adobe Stock, leszekglasner

Na święta miał przyjechać do nas mój starszy brat. A że nigdy nie był specjalnie przywiązany do tradycji, zjawił się pod koniec stycznia. Stwierdził, że wcześniej nie mógł, bo praca i tak dalej. Zbyłem jego tłumaczenia wzruszeniem ramion. Odkąd przeprowadziłem się na wieś dziesięć lat temu, także moje poczucie czasu uległo zmianie. Kompletnie przestało mi się spieszyć. O wieczerzy wigilijnej nie było oczywiście mowy, ale moja żona wyczarowała z zapasów wystawną kolację. Siedliśmy do stołu we czwórkę, bo towarzyszył nam Marcin, mój sześcioletni syn.

Dostał od stryjka spóźniony prezent pod choinkę: zestaw klocków Lego. Ale nawet go nie rozpakował, tylko popatrywał nieufnie na wielki karton, ozdobiony kolorowymi obrazkami, który leżał na krześle obok niego. Po kolacji zaproponowałem, żebyśmy przeszli do garażu, gdzie miałem warsztat i gdzie Majka pozwalała mi palić. Nabiłem fajkę, mój brat wyciągnął papierosy i postawił na blacie dużą butelkę whisky. Wyglądała na drogą. Kiedy wypiliśmy po jednym i popaliliśmy chwilę w milczeniu, Wojtek zapytał niezobowiązująco:

– No i co tam u ciebie nowego? Uśmiechnąłem się.

– Na szczęście nic nowego, wszystko po staremu – powiedziałem.

– Czyli stagnacja…

– Stabilizacja – poprawiłem go. – Żadnych zmian na gorsze w każdym razie. A u ciebie jak? – odwróciłem pytanie, licząc na podobnie zdawkową odpowiedź.

– Do dupy – odpowiedział krótko.

I tu mnie zaskoczył

Słyszałem, że piął się powoli, acz wytrwale po szczeblach kariery w jakiejś korporacji, zarabiał niesamowite pieniądze, robiąc to, co kocha. Widywaliśmy się dwa, trzy razy w roku i zawsze tryskał entuzjazmem. Skąd ta nagła zmiana?

– Możesz rozwinąć?

– A co tu rozwijać? Jestem korporacyjnym szczurem, który doszedł do ściany. Skończyłem czterdzieści lat, perspektyw dalszego awansu brak, więc utknąłem. I to w miejscu, z którego lada moment wysiuda mnie jakiś młodszy korpoludek. Zarabiam prawie dziesięć tysięcy miesięcznie, trochę udało mi się odłożyć, ale na emeryturę wciąż mi jeszcze nie wystarczy. Nie lubię ani wyścigów, ani zagadek, więc lepiej daruj sobie, stary…

– Na to chyba jeszcze za wcześnie – zaoponowałem. – No i nie grzesz. My z Majką nie zarabiamy nawet połowy tego co ty, a starcza nam praktycznie na wszystko. Wojtek wzruszył ramionami.

– Życie na wsi jest tanie.

– No to się przeprowadź. Choćby do nas, miejsca jest dość, cała chałupa ma ponad trzysta metrów kwadratowych, a dwa pokoje i tak stoją puste – powiedziałem.

– I co ja tu będę robił, żeby nie umrzeć z nudów? – zapytał zamyślony.

Wziął z blatu kilka drewnianych klocków, jeszcze nie do końca gotowych, i bezmyślnie zaczął je ustawiać jeden na drugim.

– Swoją drogą to ciekawe – zauważył, nadal bawiąc się klockami – jak mało o sobie wiemy. Ty wiesz tylko, że pracuję w dużej korporacji w stolicy. Ja wiem, że mieszkasz na wsi. Czy to nie dziwne, że nigdy do tej pory nie rozmawialiśmy jak brat z bratem?

– Nasze drogi dość wcześnie się rozeszły – przypomniałem mu. – Ja poszedłem na politechnikę, a ty na prawo. Mnie interesowała technologia drewna, a ciebie zarabianie pieniędzy. Wyprowadziłem się z miasta zaraz po ślubie, bo kocham ciszę i spokój, a ty zawsze wolałeś miasto z jego gwarem i wieczną krzątaniną. Majka jest nauczycielką plastyki, trochę projektuje i rzeźbi, ja robię meble i inne rzeczy z drewna. Ty z kolei robisz coś, o czym nie mam bladego pojęcia. Ja mam żonę i syna, a ty… – i tu taktownie zamilkłem.

Ja mam dwa rozwody na koncie, za to żadnych dzieci – dokończył za mnie.

I znowu nalał nam po szklaneczce. Wypiliśmy, posiedzieliśmy w milczeniu, powzdychaliśmy ciężko. On z powodu zmartwień, ja z powodu whisky, która smakowała i pachniała zupełnie jak bejca do drewna, której używałem przy renowacji. Kiedy chciał nalać po raz trzeci, powstrzymałem go ruchem ręki i poczłapałem do kuchni. Wróciłem z litrową butelką.

Wiedziałem, że u niego źle się dzieje

– Spróbuj tego – powiedziałem i nalałem nam po kolejce. – Nalewka z derenia, na spirytusie wytworzonym sposobem gospodarczym. Jest tu taki jeden producent w okolicy – znacząco poruszyłem brwiami. Wypił i aż go zatkało.

– Mocne, ale dobre – wykrztusił.

– A jakie zdrowe! – zaśmiałem się.

– Ty, ale Marcinowi prezent chyba nie przypadł do gustu? – zmienił temat. – Dzieciaki wszystkich znajomych szaleją za tymi klockami, więc myślałem…

– Podejrzewam, że on nie za bardzo wie, do czego to jest – powiedziałem.

– Nie żartuj sobie ze mnie – obruszył się. – Dziecko nie wie, do czego są klocki?

– To dorośli nie wiedzą, do czego są klocki – zażartowałem. – Chociaż ciągle się nimi bawią, tak jak ty w tej chwili. Ze zdziwieniem spojrzał na sześciany, którymi od dłuższego czasu manewrował.

– To są klocki? – zdziwił się.

– Jeszcze nie całkiem gotowe, ale tak, to są klocki. Prawdziwe. Z buku, jeszcze nie bejcowane, ale już z grubsza wyszlifowane.

– I Marcin się bawi takimi?

– Wyłącznie. Do tego kilka samochodzików i żołnierzyki. Cały jego pokój zajmują bazy księżycowe i konstrukcje, których przeznaczenia nawet się nie domyślam.

– Ty mu zrobiłeś te klocki?

– Tak, z resztek, które mi zostały po stole robionym na zamówienie. Mały ma już kilkanaście kompletów, bo zawsze coś mi zostaje po każdej robocie. A dostęp do drewna mam praktycznie nieograniczony, więc… – wzruszyłem ramionami, a potem, żeby być uczciwym, dodałem: – Majka to wymyśliła, na zajęcia z plastyki, więc jej zrobiłem ze trzy lata temu pierwszy zestaw, takich trochę większych klocków. Dzieciakom w szkole bardzo się spodobały, więc na kolejną gwiazdkę zrobiłem kilkanaście kompletów. Za jeden w podzięce dostaliśmy nawet całą gęś – zaśmiałem się na samo wspomnienie.

Ale po chwili umilkłem zmieszany, bo brat patrzył na mnie jakoś dziwnie. Podniósł jeden klocek w górę i zapytał:

– Wiesz, co trzymam w ręku? Westchnąłem.

– Nie lubię wyścigów ani zagadek, stary, więc sobie daruj… – odparłem.

– Nie daruję sobie, ponieważ trzymam w ręce odpowiedź na moje pytanie, które nurtuje mnie od prawie roku.

– W takim razie to nie musiało być jakieś szczególnie trudne pytanie, skoro odpowiedź na nie zawiera się w małym kawałku drewna – zażartowałem.

Jak mój brat zabierze się za biznes, to zarobimy na nim

Marcin zagapił się na surowy klocek.

– Wiesz, kiedy szukałem prezentu dla Marcina, widziałem w sklepie podobne. Uniósł klocek jeszcze wyżej i obracał w palcach, oglądając dokładnie. – Nie były tak ładnie zrobione, prawdopodobnie wyprodukowano je w Chinach, ale że występowały pod nazwą „ekologiczne”, to były drogie jak jasna cholera.

Drewniane klocki? – zdziwiłem się. Pokiwał głową. A potem zapytał:

– Czy twoja propozycja, żebym się do was przeprowadził, była na poważnie czy tylko tak, wiesz, z grzeczności?

– Nie jestem aż tak grzeczny – mruknąłem. – Zaproponowałem i się nie wycofuję. Tylko – że cię zacytuję – co ty tu będziesz robił, żeby nie umrzeć z nudów?

– Zostanę twoim wspólnikiem – odparł. – Taki jest plan, ale potrzebuję kilku dni na zastanowienie się i obmyślenie szczegółów. I nalej mi jeszcze tej nalewki, ponieważ podejrzewam, że ma szczególną właściwość rozjaśniania umysłu… – uśmiechnął się.

Z tym rozjaśnianiem mocno się zagalopował, bo kiedy skończyliśmy, z trudem zawlokłem go do łóżka. Następnego dnia spał do południa, a kiedy pojawił się w kuchni, wyglądał na lekko sponiewieranego.

– Mogę u was zostać przez kilka dni? – zapytał, popijając gorącą kawę.

– Aż tak źle się czujesz po wczorajszym? – Majka spojrzała na mojego brata z troską, a zaraz potem przeniosła wzrok na mnie i popatrzyła karcąco. Jak to belferka.

– Wręcz przeciwnie, czuję się świetnie, ale chciałbym w spokoju popracować.

– Ty to nigdy nie masz dość tej swojej roboty – skwitowałem.

– I znów się pomyliłeś – uśmiechnął się. – Mam jej serdecznie dość – wyznał.

– No to zostań tak długo, jak chcesz – powiedziałem, a moja żona pokiwała głową, zgadzając się ze mną.

Rodzince pomysł bardzo się spodobał

Po trzech dniach w naszej kuchni odbyła się prezentacja. Wojtek zaprosił całą naszą trójkę i na laptopie pokazał nam mnóstwo obrazków z kolorowymi wykresami, arkusze kalkulacyjne z wyliczeniami i plany rozwoju nowej firmy… produkującej drewniane klocki.

Majka miała zająć się projektami, mając do pomocy konsultanta w osobie Marcinka, ja produkcją, a Wojtek marketingiem i prowadzeniem sklepu internetowego. Rodzince pomysł bardzo się spodobał. Majce aż się oczy zaświeciły na myśl o robieniu czegoś ekologicznego, artystycznego i dla dzieci. Synek cieszył się na bycie klockowym ekspertem i pracę-zabawę z mamą. Co do mnie też byłem zainteresowany. Po pierwsze, zarobimy trochę dodatkowych pieniędzy. Bo jak mój brat się za to weźmie, to zarobimy na bank.

Jasne, kasa nie jest najważniejsza, nadal tak uważałem, ale jednak martwiło mnie, że nie mamy oszczędności i gdyby coś się wydarzyło, remont choroba, cokolwiek, byłby problem. Po drugie, by zdobyć pieniądze, robiłbym to, co lubię. Po trzecie, miałem idealny powód, by kupić nową szlifierkę. A po czwarte, mój brat zamieszka z nami. Przestanie gonić nie wiadomo za czym, uwolni się od mielących go żaren korporacji, a gdy się uspokoi i trochę zwolni, może znajdzie szczęście i dzięki temu nie skończy z zawałem jak nasz ojciec.

Czytaj także:
Opiekowałam się mężem po udarze. Gdy doszedł do siebie, znalazł kochankę
Odwiedzałem ojca w więzieniu, dopóki nie dowiedziałem się, że to wcale nie mój tata
Kuzynka bez żenady wprosiła się do nas na weekend. Jest samotną matką

Redakcja poleca

REKLAMA