W większości rodzin jest miło, życzliwie, spokojnie, czyli normalnie, jak być powinno. U nas normalnie jest tylko wtedy, gdy mój mąż jest trzeźwy. Wtedy nie nasłuchuję, czy winda trzasnęła na naszym piętrze, nie stoję w ciemnym oknie z czołem przy szybie i nie patrzę, czy na dole ktoś idzie prosto czy zygzakiem.
Dzieci są spokojniejsze, mogą oglądać swoje bajki, kładą się spać umyte i nie budzą się co chwila z pytaniem, czy tata wrócił. Nie muszą w piżamach łapać kurtek i butów, prześlizgiwać się do drzwi wejściowych i uciekać przed szalejącym ojcem.
W domu jest cicho, pali się górna lampa, ja nie odpalam jednego papierosa od drugiego i nie zasmradzam mieszkania dymem. Trudno uwierzyć, ale wszystko wygląda tak, jakby w zwyczajnym M3 mieszkała zwyczajna rodzina.
Niestety, to się zdarza coraz rzadziej…
Od pół roku mój mąż znika na parę dni, ostatnio go nie było od poniedziałku do piątku, ale to nie znaczy, że odpoczęłam, bo kiedy go nie ma, zawsze śpię w ubraniu, a właściwie drzemię skulona na fotelu i gotowa się zerwać na najmniejszy szelest.
Tuż obok mam wtedy klucze, torebkę z dokumentami i jakimiś pieniędzmi, choć tych pieniędzy jest skąpo, bo mąż mnie wylicza z każdego grosza i nigdy nie oddaje mi całej pensji. Ja nie pracuję zawodowo.
Nie mam wykształcenia i zawodu, jestem po niepełnym liceum ogólnokształcącym, bo wyszłam za mąż, mając niecałe osiemnaście lat. Przerwałam naukę ze względu na ciążę.
Nie dlatego, że ktoś mi kazał albo uniemożliwiał chodzenie do szkoły, tylko dlatego, że posłuchałam mojego męża, który obiecywał: „Odchowasz dzieciaka i wrócisz… Może nawet pójdziesz na studia? Ja ci pomogę”. Boże, jaka byłam głupia!
Wszyscy mnie ostrzegali, tłumaczyli, że nie mogę wisieć na mężu, bo on to wykorzysta. Znali Adama lepiej niż ja. Był panem dzielnicy, otaczali go kumple i dziewczyny, zawsze miał kasę na zbyciu, choć nie wiadomo, gdzie pracował.
Już wówczas dużo pił, ale to nie było nic wyjątkowego, bo w jego towarzystwie pili wszyscy i wszyscy po wódce byli agresywni. Panny też!
Co mi się w nim spodobało?
Nie wiem. Chyba nic, ale byłam nieśmiała, wychowana w domu, gdzie facet miał zawsze rację, i gotowa do podporządkowania się wszystkim, którzy mówią głośniej ode mnie i są fizycznie silniejsi. Poza tym mój mąż był przystojny, miał gest, wszyscy się go bali i to mi chyba zaimponowało.
Naiwnie myślałam, że powolutku zmienię w nim to, co mi się nie podoba, tym bardziej, że on powtarzał: „Ty jedna możesz ze mną zrobić wszystko, co chcesz!”. Sama sobie wydawałam się wyjątkowa. Miałam poczucie misji, zupełnie jak ktoś, kto wyciąga innych z przepaści.
Muszę dodać, że pochodzę z katolickiej rodziny, sama jestem wierząca i praktykująca, chociaż ostatnio coraz częściej zastanawiam się, czemu właśnie mnie Bóg zesłał taki krzyż? Za co? Dlaczego?
Im częściej tak pytam, tym bardziej się buntuję, ale o dziwo nie przeciwko mężowi, który jest przyczyną i sprawcą mojego nieszczęścia, tylko przeciwko Stwórcy – za to, że nie przeszkodził mi wyjść za mąż i nadal w niczym nie pomaga.
W ogóle dużo jest we mnie złości. Na moją mamę, że mi nie zabroniła robienia głupstw, na ojca, że jest słaby i stary, więc nie może zagrozić mojemu mężowi i ten się niczego nie boi, na wszystkich, którym jest lepiej niż mnie. Czasami złoszczę się też na nasze dzieci, bo gdyby nie one, byłabym wolna i mogłabym robić, co bym chciała, na przykład uciec i nigdy nie wrócić.
Niekiedy przychodzą mi do głowy naprawdę straszne myśli. Odganiam je, jak mogę, ale wracają. Może dlatego, że czuję się coraz bardziej zmęczona i bezradna.
Czy ja cię biję? O co masz pretensje?
Oczywiście, zagroziłam rozwodem, ale tylko raz, bo mój mąż wskoczył wtedy na parapet (mieszkamy na siódmym piętrze) i zagroził, że skoczy, jeśli nie obiecam, że nigdy od niego nie odejdę.
Dzieci płakały wniebogłosy, ja się przestraszyłam. W końcu doszło do tego, że sama go błagałam i przepraszałam za to, że gadam głupoty. Nie on mnie przepraszał, tylko ja jego. Tak mną potrafił manipulować! Mówił na przykład:
– Czy ja cię biję? O co masz pretensje? Wiecznie narzekasz, święty by nie wytrzymał, nic dziwnego że i mnie czasami puszczają nerwy.
– A to, że mnie popychasz, szarpiesz, wyzywasz najgorszymi słowami, grozisz mi, to nic? – pytałam. – To ty miałeś szytą głowę czy ja?
– Poleciałaś na róg szafy, to nic dziwnego. Zresztą jestem pewny, że to było specjalnie, żeby ze mnie zrobić bandytę. Masz w tym swój cel, ale nikt się nie nabierze na te twoje gierki. I uważaj, bo w końcu się mogę naprawdę wkurzyć!
Moje dzieci Adaś i Karolinka są mądre i dobrze wiedzą, że kiedy ich tata jest pijany, powinny siedzieć cicho jak myszki i udawać, że ich nie ma. Adaś jest starszy i kiedy musimy w nocy uciekać, wybiega z mieszkania pierwszy, zostawiając za sobą otwarte drzwi, żebym miała wolną drogę, bo trzymając na rękach rozespaną Karolinkę, nie mogłabym się mocować z kluczem i zamkami.
Starsza kobieta nas przygarnęła
Nigdy nie pyta, czemu tak u nas jest. Wiem, że się boi, ale tego nie okazuje, choć ma dopiero dziewięć lat. Strasznie mi go żal, bo jest wyjątkowym chłopcem: mądrym, dobrym, zdolnym i posłusznym. Przy innym ojcu mógłby być naprawdę szczęśliwy.
Cztery miesiące temu nasza sytuacja się zmieniła. Mój mąż wrócił po północy i zachowywał się wyjątkowo agresywnie. Ledwo go zobaczyłam, wiedziałam, że trzeba zabrać dzieci i wiać, więc gdy tylko zniknął na chwilę w łazience, wybiegliśmy do windy. Na szczęście stała wolna piętro wyżej, więc zjechała natychmiast.
Była wtedy koszmarna pogoda; lał ulewny deszcz, wiatr chciał nas poprzewracać, dlatego schowaliśmy się w klatce obok, licząc na to, że kiedy wichura się uspokoi, pójdziemy na postój taxi i pojedziemy do mojej koleżanki z pracy.
Staliśmy, dygocąc z zimna, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe, a ja o mało nie umarłam z przerażenia, że znalazł nas mój mąż. Na szczęście to nie był on. Zobaczyłam starszą kobietę.
– Potrzebuje pani pomocy? – zapytała. – Zapraszam do siebie… Szkoda dzieci, poprzeziębiają się! Pani się też ledwo trzyma na nogach!
Opowiedziałam jej o moim życiu i o tym, że nie wiem, co dalej robić. Powiedziała, że rano się nad tym zastanowimy, i kazała mi iść spać. O dziwo, zasnęłam i spałam spokojnie, jak nigdy od wielu, wielu lat.
Tak się zaczęła nasza znajomość i przyjaźń
Rano zjedliśmy śniadanie, dzieciaki zaczęły oglądać bajki w telewizorze, a myśmy rozmawiały o tym, co się u mnie dzieje. Z nikim jeszcze nie byłam taka szczera jak z tą nieznajomą kobietą, o której nic przecież nie wiedziałam.
Zapytała mnie, w czym widzę mój największy problem. Odpowiedziałam, że w piciu mojego męża, a ona zapytała:
– Naprawdę w to wierzysz, że wasz główny problem to jego picie?
Wtedy sobie przypomniałam coś, o czym nie chciałam myśleć… Kiedyś Karolinka siedziała na dywanie i ubierała lalkę. Była tak pochłonięta tym zajęciem, że nie od razu zareagowała na słowa:
– Córcia, podaj tatusiowi pilota!
Ten pilot leżał na podłodze obok niego, wystarczyło wyciągnąć rękę… Ale on wolał oderwać dziecko od zabawy.
– Słyszysz? – to było już głośniej powiedziane. – Tatuś o coś prosił.
Nie słyszała. Wkładała lalce sukienkę. Była w swoim świecie. Wtedy się zerwał; lalka przeleciała przez pokój i odbiła się od ściany. Karolinka nie wiedziała, co się dzieje, stała bledziutka, z otwartą buzią, a w jej wielkich, przerażonych oczach pojawiały się pierwsze łzy. Wtedy zasłonił ją Adaś…
– Nie rycz – powiedział twardo. – Jak dorosnę, to cię przed NIM obronię!
Wtedy mój mąż wpadł w szał. Uciekliśmy we trójkę, a on zdemolował dzieciom pokój, wszystko zniszczył i połamał. Kiedy wróciliśmy, już go nie było…
Potem oczywiście przepraszał. Tłumaczył, że Adaś go tak rozwścieczył, że teraz żałuje i że nigdy więcej… Kupił nowe meble, tapczaniki, zabawki, ale dzieciaki jakoś się wcale nie cieszyły.
O wszystko miał pretensje do mnie
– To wszystko dlatego, że ty tak głupio te bachory chowasz – mówił. – Co to jest, żeby dziewucha nie była na każde zawołanie ojca! Smark taki nieusłuchany z niej rośnie! Adamowi też się kiedyś nazbiera! Powiedz mu, niech się pilnuje, bo moja cierpliwość się kończy!
Nagle jakby mi ktoś zdjął klapki z oczu, zobaczyłam swoją głupotę i winę. Pojęłam, że z tchórzostwa, lenistwa albo nie wiem czego jeszcze krzywdzę swoje dzieci, że pozwalam się nad nimi znęcać, że mój bezwład to największy grzech.
Znacznie gorszy od złamania sakramentu małżeństwa, od rozwodu, zdrady i nie wiadomo czego jeszcze. I że jeśli Bóg istnieje, to tej winy mi nie odpuści!
I zrozumiałam, że po to dostałam rozum i wolną wolę, abym nie była marionetką w rękach złego człowieka, żeby się przed nim broniła, ale przede wszystkim żebym broniła dzieci powierzonych mojej opiece.
I że nie ma tolerancji dla przemocy, krzywdzenia słabszych, maltretowania tych, którzy nie mogą albo nie umieją się bronić. Poczułam, że nadszedł koniec tego horroru i że znajdę ludzi, sposoby, metody żeby się wyrwać z tej matni. Postanowiłam, że po pierwsze i najważniejsze przestanę milczeć i ukrywać, co się u nas dzieje, bo to nie ja powinnam się wstydzić, tylko ten, który nas prześladuje.
Pierwszą osobą wtajemniczoną we wszystko stała się kobieta, która nam pomogła. Wysłuchała mnie uważnie, na razie niczego nie komentując i nie oceniając, i co ważne, nie udzielając natychmiastowych rad. Powiedziała tylko, że mogę liczyć na jej pomoc i że się nad wszystkim zastanowi. Zapytała też, jakie mam plany, czy chcę wrócić z dziećmi do domu i po raz kolejny zaryzykować awanturę.
Odpowiedziałam, że najpierw zadzwonię na policję i poproszę o pomoc. Poparła mnie i zapewniła, że poświadczy, co się działo w nocy, i że mogę się u niej zatrzymać przez najbliższe dni.
Tak się zaczął mój powrót do normalności…
Założyłam niebieską kartę. Zawiadomiłam sąsiadów o tym, co się u nas dzieje, i poprosiłam, żeby wzywali policję, gdyby usłyszeli, że mój mąż zachowuje się agresywnie i że grozi nam niebezpieczeństwo.
Nie wszyscy obiecali pomoc, byli i tacy, którzy oświadczyli, że nie będą się wtrącać w sprawy rodzinne, ale już miałam pewność, że wiedzą i że być może nie pozostaną obojętni.
Poprosiłam policjantów, żeby przychodzili do nas jak najczęściej po to, aby mój mąż miał świadomość, że nie jestem już sama i że on nie jest bezkarny. Wystąpiłam o rozwód i powiedziałam o tym mężowi, patrząc mu prosto w oczy.
Oczywiście, że się bałam. Tyle lat mnie szantażował i groził, że w razie oporu da mi popalić, że trzęsły mi się kolana, ale dałam radę. Mam nadzieję, że mój lęk przed mężem minie. Moja znajoma radzi, żebym się zapisała na kurs samoobrony, tak na wszelki wypadek. To mi da trochę pewności, że w razie czego nie będę bezradna.
Powiedziałam dzieciom, że chcę się rozstać z ich tatą i że to jest szansa także dla niego. Wytłumaczyłam, że dalej tak nie możemy żyć i zapytałam, czy one myślą tak samo. Odpowiedziały, że tak, że nie chcą dłużej mieć takiej rodziny, której się muszą wstydzić.
Karolinka płakała, ale zapytana, czy płacze z żalu za tatą, stwierdziła, że nie. Żal jej tylko, że jej tata nie jest dobry tak jak inni ojcowie. To mnie ostatecznie przekonało, że mam rację i że nie ma na co czekać.
Chciałam jakoś rozwiać swoje rozterki duchowe, bo oczywiste jest, że je miałam, skoro jestem wierząca i przysięgałam mężowi przed ołtarzem. Poszłam więc porozmawiać z księdzem, ale on chyba niczego nie zrozumiał, bo potrafił mi tylko radzić, żebym się za męża modliła.
Powiedział też, że jeśli go zostawię, to chłop się do końca zmarnuje, i że widocznie taką mam życiową rolę, aby przy nim trwać, że powinnam nieść ten krzyż.
To on powinien się wstydzić, nie ja!
Bardzo mnie to zirytowało i oburzyło. Nie chciało mi się dyskutować o tym, czy na pewno kobieta i dzieci mają brać na barki brutala i pijaka po to, aby nie stała mu się krzywda. Czułam, że ten ksiądz tak właśnie uważa, i dlatego postanowiłam, że już nigdy nie poproszę go o radę.
Teraz, w okresie pandemii, z wszystkim jest trudniej, ale o dziwo, ja daję sobie radę, jakby wstąpiły we mnie nowe siły. Znalazłam pracę, wprawdzie dorywczą i nie najlepiej płatną, ale mam własne pieniądze. Mój mąż płaci na dzieci, co prawda też niedużo, jednak jestem przyzwyczajona do oglądania każdej złotówki, więc na razie mi wystarcza.
Moi rodzice zaproponowali, żebym się do nich przeniosła. Dzieciaki miałyby opiekę, w czasie gdy ja pracuję, a i rodzicom byłoby raźniej z nami. Zastanawiam się nad tym. Kto wie, może to jest dobre rozwiązanie?
Postanowiłam, że podczas rozwodu będę walczyła o swoje. Zależy mi na godnych alimentach na dzieci i na mieszkaniu. Robię się coraz pewniejsza siebie. Zaczynam się szanować. To jest naprawdę ogromna zmiana.
Uważam, że powrót do normalności zaczyna się od tego, że kobieta postanawia się cenić i nie pozwala na to, aby ktoś ją bezkarnie upokarzał i krzywdził. To jest dopiero początek drogi, ale warto zrobić na niej pierwszy krok. Później już będzie łatwiej…
Czytaj także:
„Szef okropnie traktował kobiety. Rubasznie kpił, że powinny już mieć dzieci, bo zaraz będą na to za stare”
„Kolega ze szkolnej ławki okazał się psychopatą. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że uniknęłam strasznego losu...”
„Z powodu stłuczki, młody kierowca tak mnie zwymyślał, że aż się popłakałam. Ten cham okazał się... synem mojego faceta”