„Sąsiadka żebrze o cukier, a w salonie ma nowy telewizor. Takiej to dobrze, narodziła dzieci i myśli, że wszystko jej wolno”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Jedna myśl nie dawała mi spokoju: dlaczego ja i mąż musimy tyrać jak woły, podczas gdy Monika nie robi nic, a żyła jak pączek w maśle. Przecież te jej dzieci już całkiem duże były, mogłaby pójść do pracy, zamiast żebrać od innych".
/ 21.09.2022 06:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

– Pani Jadziu, może mi pani pożyczyć trochę cukru? – właśnie wychodziłam z mieszkania, gdy na klatce schodowej otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich ciemna głowa sąsiadki. – Zapomniałam kupić, a kawę sobie zrobiłam…– patrzyła prosząco.

– Mogę – westchnęłam ciężko.

– Szklanka wystarczy? – spytałam, zawracając do przedpokoju.

– Pewnie! – odparła radośnie.

Wiedziałam, że jej „może pani pożyczyć?” oznacza: „da mi pani?”. Najczęściej „pożyczała” podstawowe artykuły spożywcze. Co wcale nie znaczy, że u nich w domu taka bieda panowała. Chociaż Monika nie pracowała i wychowywała – rzekomo samotnie – trójkę dzieci, to na biedę nie mogła narzekać.

Tyle, ile ona wyciągała z pomocy społecznej, ile dostawała darów od ludzi, od rodziców innych dzieci, no i wreszcie od kolejnego konkubenta pracującego w Szkocji – nikt by tego nie zliczył. Wiem, bo tydzień temu się tym wszystkim chwaliła. Wystarczyło jej na nowy telewizor (w promocji kosztował niecałe trzy tysiące), na spore zakupy (niech pani zobaczy tę bluzkę, prawda, że śliczna, przeceniona z dwustu złotych na sto pięćdziesiąt, żal nie wziąć!) i na alkohol, którym niemal dzień w dzień raczyła się Monika i jej dość hałaśliwi goście.

Poszłam po ten cholerny cukier. Inne sąsiadki umiały jej odmówić, ja nie potrafiłam. Szkoda mi było jej dzieci, które chodziły niedomyte, w poplamionych ubraniach, za to z najnowszymi gadżetami. Wysłowić się porządnie po polsku nie umiały, za to przekleństwami sypały jak z rękawa.

– Proszę – podałam szklankę cukru.

– Cudownie! A ma pani może mleczko do kawy albo śmietankę w proszku? Zabielana jest znacznie lepsza.

Zaprzeczyłam zgodnie z prawdą.

– A nie idzie pani przypadkiem do sklepu? – uśmiechnęła się przymilnie. – To kupiłaby mi pani? Zaraz dam pani pieniądze. – Zniknęła w mieszkaniu, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

– Coś najtańszego – po chwili z uśmiechem podała mi bilon. – Dziękuję bardzo. Jak pani wróci, to proszę zapukać, bo dzwonek znowu nie działa – zanim zdążyłam zareagować, zamknęła za sobą drzwi.

Normalna rodzina? To żaden biznes!

Bezczelne babsko, pomyślałam, chowając pieniądze do portfela. Zamierzałam zrobić zakupy, ale sobie, a nie jej, potem musiałam zrobić obiad, zanim wyjdę do pracy. Chciałam, by był gotowy, kiedy Marcel wróci ze szkoły. Odgrzeje sobie i zje, nie będzie musiał czekać do wieczora na mój powrót.

Zrobiłam zakupy, zaniosłam sąsiadce śmietankę w proszku, oddałam resztę i zabrałam się za gotowanie. Jedna myśl nie dawała mi spokoju: dlaczego ja i mąż musimy tyrać jak woły, podczas gdy Monika nie robi nic, a żyła jak pączek w maśle. Przecież te jej dzieci już całkiem duże były, mogłaby pójść do pracy, zamiast żebrać od innych. Kiedyś wracałam wieczorem z pracy i spotkałam ją na klatce schodowej.

– O, pani Jadzia – uśmiechnęła się szeroko. – Co tak późno?

– Niektórzy ludzie muszą pracować, by mieć za co żyć – nie kryłam rozdrażnienia, bo miałam kiepski dzień.

Monika w ogóle tego nie zauważyła i roześmiała się wesoło.

– Też tak kiedyś myślałam – sięgnęła do kieszeni po papierosa. – Jak urodziła się Olcia, pracowałam. Ale trudno było pogodzić pracę i opiekę nad małą. Zrezygnowałam z roboty. W końcu dziecko powinno mieć matkę, nie? Poszłam do opieki po zasiłki. Jako samotnej matce należało mi się więcej niż innym. Dają, to głupi by nie brał.

– Inni potrafią pogodzić pracę i wychowanie dziecka – mruknęłam.

– Co też pani opowiada! – żachnęła się. – Mam się zaharowywać, bo jestem matką? Zasuwać na dwóch etatach?

– Niektórzy muszą.

– Muszą, bo nie wiedzą, że mogą inaczej – upierała się.

– Jak inaczej? Za darmo nic nie dają. Na wszystko trzeba zapracować.

– Akurat! – roześmiała się. – Ludzie chętnie oddają różne rzeczy za darmo. Oni się cieszą, że komuś pomagają, a ktoś się cieszy, że może podarunek zużyć albo odsprzedać. Jak urodziłam drugie dziecko, to już wiedziałam, że od razu trzeba pisać w internecie, że nic nie mam i prosić, żeby dobrzy ludzie pomogli. Wie pani, ile rzeczy dostałam? A ile na nich zarobiłam?

Zniesmaczona pokręciłam głową.

Ona nie miała cienia godności…

– Sama byłam zdziwiona. Potem poznałam Jurka, urodziłam trzecie dziecko. Mieliśmy brać ślub, ale to się nie opłaca. Teraz kobitki specjalnie się rozwodzą, żeby dostać te wszystkie zasiłki, alimenty z funduszu i pięćset plus. Normalna rodzina to nie biznes.

Patrzyłam na Monikę palącą papierosa i nie wierzyłam własnym uszom.

– Tyle że za te wszystkie zasiłki i dodatki płacą inni podatnicy!

– A czy ja im każę pracować? – parsknęła. – Jakbyście się rozwiedli, to i kasy byście mieli więcej, i na wycieczki Marcel by jeździł. W lecie opieka zorganizowała wyjazd nad morze dla dzieci z biednych rodzin. Moje pojechały na trzy tygodnie. Wszystko im zapewnili. Dzieciaki radochę miały, a ja trzy tygodnie spokoju, bo wychowywanie dzieci to ciężka praca.

– Trojga na pewno… – zadrwiłam.

– Im więcej, tym lepiej. Za jedno prawie nic nie chcą płacić. Za dwoje tak średnio, a troje to już rodzina wielodzietna, więc o wiele więcej dają.

– Niektórzy mają jedno, bo wiedzą, że na więcej ich nie stać – tłumaczyłam. –  Przecież to i ubrać trzeba, i wyżywić, i wykształcić.

Roześmiała się tak głośno, że chyba w całym bloku było ją słychać.

– Z jakiej choinki się pani urwała? Bóg dał dzieci, da i na dzieci! – pogładziła się po brzuchu. – My spodziewamy się czwartego. Potem może o piąte się postaramy? Ale rodzić pojadę do Jurka, do Szkocji. Tam rodzinne jest wyższe, nie takie grosze, jak tutaj.

– Muszę już iść.

Miałam dosyć rozmowy z sąsiadką. Byłam zła i… zazdrosna. Niektórzy naprawdę umieli się w życiu ustawić – nic nie robili, a żyli jak pączki w maśle. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, przewracałam z boku na bok, dręczyło mnie poczucie krzywdy. Przypomniałam sobie, jak kiedyś poszłam zapytać o te pięćset plus. Okazało się, że moje dochody i męża przekraczają kwotę, którą pomoc społeczna uznała za próg dochodowy.

– Przecież oboje pracujemy, to chyba logiczne – zdziwiłam się.

– To jest pomoc dla tych, którzy rozwijają rodziny. Jeśli dorobicie się państwo drugiego, trzeciego dziecka, wtedy otrzymacie ten dodatek bez względu na to, jaki osiągacie dochód.

– Ale nas nie stać na więcej dzieci!

– A kogo stać? – mruknęła filozoficznie urzędniczka. – Wiadomo, że dziecko kosztuje. A te zasiłki i dodatki nie są na tyle wysokie, żeby pokryły koszt utrzymania dziecka.

Tak więc jako rodzinie z jednym dzieckiem i z dwójką pracujących rodziców nic nam się nie należało. No, może poza rodzinnym, ale to akurat mąż dostawał w pracy. Wtedy, po rozmowie z urzędniczką od pięćset plus, wróciłam do domu zbulwersowana. Czułam się oszukana, wystrychnięta na dudka. Jak ostatnia frajerka.

Nieroby jedne napłodzą dzieci i…

I teraz czułam się tak samo.

– I to ma być równość? I to ma być sprawiedliwość? – szturchnęłam śpiącego męża w bok. – Jedni są odpowiedzialni, dbają o rodzinę, myślą przyszłościowo, a inni, takie patologiczne nieroby, napłodzą dzieci, którymi potem wcale się nie interesują, i tylko ciągną kasę z zasiłków, a jakby tego było mało, wyciągają do dobrych ludzi ręce po pomoc. No i jeszcze żerują na sąsiadach! – nakręcałam się coraz bardziej.

– Co mówiłaś? – mąż spojrzał na mnie półprzytomnie, najwyraźniej nawet moja tyrada go nie rozbudziła.

– Nic, nic, śpij – pocałowałam go delikatnie w czoło.

Egoistka ze mnie. Biedak wstaje wcześnie do roboty, a ja go budzę, bo zebrało mi się na żale. Sama jeszcze długo nie mogłam zasnąć, dręczona poczuciem niesprawiedliwości, zawiścią i rozgoryczeniem. Nazajutrz, jeszcze przed pracą, zrobiłam coś, o co wcześniej bym siebie nie podejrzewała – zadzwoniłam do opieki społecznej i poinformowałam urzędniczkę, że Monika nie jest samotną matką, bo ma faceta.

Donoszenie to nie jest powód do dumy, nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale teraz… nie wytrzymałam. I jak to powiedziałam, zrobiło mi się lżej na sercu. Niestety efekt był… żaden, o czym dowiedziałam się wkrótce, bo znowu spotkałam sąsiadkę na klatce.

– Niech pani patrzy! – pomachała mi przed nosem jakimś papierem.

– Ktoś nas podkablował do urzędu, że ja z Jurkiem w konkubinacie jestem i że on w Szkocji pracuje.

Na złodzieju czapka gore

Zaczęły mnie palić policzki. Rany, jak Monika się dowie, że to ja na nią doniosłam, to zyskam wroga na śmierć i życie.

– I tak mi niczego nie udowodnią! – prychnęła. – Ale ludzie są jednak podli, co? Jak dorwę tego kabla, nogi z dupy mu powyrywam! – odgrażała się. – Nie będzie mi rodziny rozwalał.

Pokiwałam tylko głową, bo wolałam się nie odzywać. Mimo niechęci do konfrontacji twarzą w twarz byłam bliska wygarnięcia tej bezczelnej, pazernej babie, co o niej myślę. I niech się na mnie śmiertelnie obrazi, proszę bardzo, może wtedy wreszcie przestanie mnie nagabywać o bezzwrotne pożyczki tego czy tamtego.

– Nie ma pani może trochę kawy, pani Jadziu? – spytała z tym co zwykle przymilnym uśmiechem.

– Mam – westchnęłam ciężko, bo znów nie umiałam jej odmówić. – Zaraz pani przyniosę.

– Super! – ucieszyła się. – Nawet pani nie wie, jak trudno jest samotnie wychowywać dzieci.

Wiem, do cholery, wiem! Tyle że z mojego punktu widzenia to my z mężem samotnie wychowujemy syna i samotnie zmagamy się ze światem, podczas gdy państwo ochoczo wspiera cwaniaków pokroju Moniki.

Czytaj także:
„Po 20 latach małżeństwa okazało się, że mąż mnie zdradził i ma córkę. Najgorsze jest to, że zmajstrował ją, gdy ja poroniłam"
„Mąż odszedł, bo nie potrafił trzymać zapiętego rozporka i zaliczył wpadkę. Porzucił naszą córkę dla innego dziecka”
„Myślałam, że mąż po raz kolejny zapomniał o moich urodzinach i odstawia jakąś szopkę. Cwaniak przeszedł samego siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA