Prawdziwe historie - z życia wzięte sekrety rodzinne

Z życia wzięte fot. Fotolia
Wiedziałem, że mam stryja, którego pamiętam jak przez mgłę, a o którym nikt z rodziny nie chciał mówić. I nie rozumiałem, co takiego mogło się wydarzyć, żeby aż tak bardzo chcieli zapomnieć o jego istnieniu!
/ 28.01.2013 15:03
Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie zgadniesz, kogo chyba widziałem? – ekscytował się stryj Roman, potrząsając na powitanie rękę mojego ojca. – Antka! Nie mam pewności, no ale idę ulicą, a tu po drugiej stronie…
– Później mi powiesz – przerwał mu mój tata i skrzywił się, jakby właśnie przed chwilą wypił szklankę soku z cytryny. Następnie, wciąż patrząc na stryja Romana, zrobił delikatny ruch głową w moim kierunku, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie jestem pożądanym słuchaczem tej historii.
– Przestańcie – zdenerwowałem się. – Jestem dorosły, już mi chyba możecie to wszystko opowiedzieć!
– Tu nie ma nic do opowiadania – uciął stanowczo stryj Roman.
– Dokładnie tak! – potwierdził mój ojciec, kiwając energicznie głową.
– I tak się w końcu dowiem. Jeśli wy mi nie chcecie powiedzieć, to pójdę do stryja Antka i się go zapytam…
– Ani mi się waż, Janek! – oburzył się tata, jakby zapominając, że mam już dwadzieścia pięć lat. – Zabraniam ci się spotykać z tym łobuzem!
– Ten łobuz to twój brat…
– On przestał być moim bratem dwadzieścia lat temu!

Wiedziałem, że od taty i stryja Romana nie dowiem się niczego więcej. Na spotkanie ze stryjem Antkiem też nie miałem co liczyć, bo nawet nie wiedziałem, gdzie go szukać. Ale miałem przeczucie, że znienawidzony przez resztę rodziny stryj nie pojawił się przypadkowo. I wkrótce wreszcie poznam tajemnicę, która od dwudziestu lat jest jednym z najpilniej strzeżonych rodzinnych sekretów, znanych tylko kilku osobom. Samego stryja Antka ledwie pamiętam. Kiedy widziałem go po raz ostatni, miałem pięć lat. W okresie poprzedzającym jego zniknięcie w rodzinie panował radosny nastrój. Pamiętam to dokładnie, był początek lat 90-ych, w naszym mieście zaczynało panować bezrobocie. Upadła fabryka, mój tata i stryj Roman stracili pracę. A mimo to mieli świetne humory, dużo kupowali, głównie na kredyt. I głośno cmokali z zachwytu: „Ten Antek to ma łeb”.

A potem nagle wszystko się urwało. Z dnia na dzień rodzice i cała nasza najbliższa rodzina zaczęła być dużo bardziej przerażona niż wszyscy bezrobotni w naszym mieście razem wzięci. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak się stało. Ale w jednej chwili stryj Antek stał się w naszej rodzinie tematem tabu i nawet nie można było się nikogo o niego spytać. Strasznie ciekawiło to mnie i moje stryjeczne rodzeństwo, starsze nieco ode mnie. Za wszelką cenę staraliśmy się dowiedzieć czegoś więcej, ale dorośli milczeli jak zaklęci. Z czasem trochę się uspokoili, znaleźli sobie pracę. Ale wciąż na wspomnienie stryja Antka robili się na twarzy cali czerwoni. I nawet kiedy byliśmy już starsi, nie chcieli o tym mówić.
Niedługo po odwiedzinach stryja Romana wracałem wieczorem z pracy, z drugiej zmiany. Przez większość drogi miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie należę do strachliwych, ale było już ciemno, a ja szedłem przez niezbyt przyjemną okolicę. Mogłem albo przyspieszyć kroku, czy wręcz zacząć biec albo zaczaić się za jakimś drzewem i sprawdzić, kto mnie śledzi. Wybrałem to drugie wyjście. Czekałem niecałą minutę. Minął mnie niewysoki mężczyzna, który zatrzymał się i zaczął się bezradnie rozglądać.
– Cholera, gdzie on się podział – zamruczał mężczyzna i kilka razy gniewnie sapnął. – Janek! – krzyknął dość rozpaczliwie. Wtedy pomyślałem, że to może być stryj i wyszedłem zza drzewa.
– Pan mnie szuka? – zapytałem.
– Nie poznajesz mnie? – mężczyzna spojrzał na mnie z nadzieją.
– Nie, chociaż domyślam się, kim pan może być. Ojciec ze stryjem ostatnio o panu rozmawiali…
– I co mówili? Wciąż mi nie mogą darować tej starej historii?
– Raczej tak…
– A możesz im powiedzieć, że chcę ich bardzo przeprosić i odkupić stare winy?
– Jakie winy?
– Jak to? – zdziwił się – To nic ci nie powiedzieli? Nie opowiadali?
– Nie. Ale zawsze może to zrobić stryj.
– Nie, jeśli oni sobie tego nie życzą, to nie mogę. Powiedz im tylko, proszę, że wszystko im wynagrodzę. Żeby tylko chcieli mi wybaczyć.

Zgodziłem się, bo ta misja i tak przybliżała mnie do poznania rodzinnej tajemnicy. Opowiedziałem o tym spotkaniu z ojcem. Ale on tylko się bardzo zdenerwował, że stryj Antek mnie śledził. Strasznie na niego klął. Zabronił mi z nim rozmawiać. Za wszelką cenę chciałem pogodzić braci. Oczywiście nie miałem zamiaru go słuchać. Spotkałem się w umówionym miejscu ze stryjem Antkiem i przekazałem mu stanowisko taty. Zasugerowałem, że może gdy będę wiedział, w czym rzecz, łatwiej uda mi się przekonać ojca.

Ale stryj uważał, że ma lepszy pomysł. Wyjął książeczkę czekową i długopis.
– Dam ci, Janku, dwa czeki. Każdy na pięćdziesiąt tysięcy dolarów – gdy wymienił te kwotę, zrobiło mi się na przemian zimno i gorąco. – Jeden dasz tacie, drugi Romkowi. Jeśli je porwą, wrócę do siebie, do Stanów. Jeśli zdecydują się je zatrzymać, domagam się od nich rozmowy. Niczego więcej. Uważam, że daję za nią dobrą cenę. Tu masz telefon do mnie, daj im – wręczył mi wizytówkę, na której był jego numer telefonu.
Zarówno stryj, jak i tata, gdy wręczyłem im jednocześnie czeki, bardzo się zdenerwowali. Aż poczerwienieli ze złości. Złorzeczyli bratu, że chce ich kupić. A tego, co zrobił, nie da się zmazać pieniędzmi. Czeków jednak nie porwali. Uważałem więc, że prędzej czy później dojdzie między braćmi do spotkania.
Tak też się stało. Nie spodziewałem się jednak tego, co nastąpi potem. Nie minął tydzień, a moja mama zaprosiła na obiad wszystkich najbliższych krewnych. Honorowym gościem był tu stryj… Antoni! Cała rodzina jadła mu z ręki i nikt nawet nie zająknął się, że przez dwadzieścia lat był banitą i „persona non grata”. A kiedy chciałem wraz ze stryjecznym rodzeństwem wyciągnąć w końcu, o co w tym wszystkim chodziło, zbywany byłem tylko, że „nie ma co wspominać starych dziejów”. Stryj Roman, wznosząc kolejny toast, powiedział nawet coś takiego: „Niech ugory przeszłości porosną chwasty”. Stwierdzenie to wzbudziło ogólną wesołość starszych członków naszej familii. Jakby był w nim jakiś ukryty klucz do przeszłości…

Wyglądało na to, że od tej pory zacznie się rodzinna idylla. Stryj Antek, jak się okazało, dwadzieścia lat wcześniej wyemigrował do Stanów. Tam założył i rozwinął firmę. Jednak, jak mówi, zmęczyło go prowadzenie interesów, sprzedał je i postanowił wrócić do kraju. Kapitał w większości włożył na lokaty i miał zamiar być rentierem żyjącym z odsetek. Resztę pieniędzy przeznaczył na wynagrodzenie rodzinnych krzywd.

Prawie już pogodziłem się z myślą, że nigdy nie poznam tego sekretu, kiedy nagle odwiedziła nas policja. Byłem akurat w domu, więc słyszałem, jak wypytują o stryja. Co robi po powrocie do kraju? Z kim się spotyka? Gdzie przebywa? Tata na prawie wszystkie pytania odpowiadał przerażony, że nie wie, że właściwie nie utrzymuje z nim kontaktu. Dopiero kiedy przesłuchujący go policjant wspomniał, że stryjem Antkiem interesuje się FBI, ojcu wyrwało się to pytanie:
– Chodzi o narkotyki?
– Tego nie mogę powiedzieć – odpowiedział chłodno policjant. – Ale jeśli wie pan coś o bracie i narkotykach…
– Nic nie wiem! – zaprzeczył tata.
– To jakby pan sobie przypomniał, proszę nam dać znać.

To był bardzo nerwowy wieczór w naszym domu. Rodzice starali się mówić jak najciszej, ale i tak usłyszałem całkiem sporo. Mama namawiała tatę, żeby spróbowali oddać stryjowi te pieniądze, bo to na pewno „znowu z narkotyków”. Tata dość trzeźwo przypominał jej, że już niewiele się z tego zostało, bo spłacili nimi głównie stare długi i wykupili na własność swoje mieszkanie w spółdzielni. I najlepiej byłoby jakby stryj po prostu zniknął, to może policja wtedy już by nie nachodziła rodziny. Rodzice uznali w końcu, że to ja poinformuję stryja o tym, że interesuje się nim policja. Tata przecież powiedział, że nie wie, gdzie jest stryj i jakby go policjanci złapali na kłamstwie, mógł mieć problemy. A mnie nikt o nic nie pytał.

Zgodziłem się wypełnić tę misję, lecz postawiłem warunek: mają mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Tata się w pierwszej chwili wzbraniał, mama zaś powiedziała.
– Daj spokój, Janek jest już dorosły...
– No dobrze… Widzisz, dwadzieścia lat temu było straszne bezrobocie, bez perspektyw. A stryj Antoni zaproponował nam, że jak będziemy hodować taką roślinkę na leki, to on nam za to bardzo dobrze zapłaci. Kazał tylko zachować tajemnicę, żeby niby konkurencja się nie dowiedziała i sama tej rośliny z Indii nie sprowadziła…
– To była marihuana? – domyśliłem się.
– Tak. Teraz się tyle o tym mówi, pokazuje w telewizji. Ale wtedy kto o tym wiedział, myśleliśmy, że on po prostu wpadł na dobry pomysł interesu. I pewnie chciwość nas zaślepiła. Potem się sprawa rypła, stryj uciekł, my całe to ziele zniszczyliśmy i nic wam nie mówiliśmy. Sam rozumiesz…

Pojechałem tego samego dnia do hotelu, w którym mieszkał stryj Antoni. Od obsługi dowiedziałem się, że wyjechał dwa dni wcześniej. Od tej pory wszelki słuch po nim zaginął. Policja odwiedzała nas jeszcze kilka razy i zadawała mnóstwo dziwnych pytań. Nie sposób z nich było wywnioskować, czy stryj jest o coś podejrzany, czy też policjanci sprawdzali jego wersję. Rodzina uspokoiła się dopiero, kiedy wynajęty adwokat powiedział, że sprawa nielegalnej uprawy konopi już się przedawniła. Ale i tak stryj Antoni znów stał się w naszej rodzinie tematem tabu.

Redakcja poleca

REKLAMA