„Mój mąż to nudny frustrat. Wiecznie narzeka, kisi pieniądze i oczekuje, że będę go obsługiwać. A ja chciałabym pożyć”

Mój mąż to nudny frustrat fot. Adobe Stock, fizkes
„Dałam się stłamsić mężowi. I jak przychodzi co do czego, siedzę cicho, grzeczna i potulna. Niektóre koleżanki już dawno temu rozwiodły się i sobie chwalą. Nikt im nie gdera nad głową, nie gotują codziennie dwudaniowych obiadów, chodzą do kina… >>Mało ci telewizji? Te same filmy w kinach pokazują!<<. Jaką trzeba mieć wrażliwość, żeby tak sądzić?”.
/ 30.08.2022 13:15
Mój mąż to nudny frustrat fot. Adobe Stock, fizkes

– Zobacz, co się stało. Podarły się. Rozlazły. Na tyłku… – stanął w progu kuchni na swych cienkich nóżkach, w samych tylko slipach, chudy, ale z okrągłym brzuchem, przygarbiony, przykurczony, żałosny.

W rękach trzymał swoje szare spodnie, kupione chyba jeszcze za czasów Gierka.

– A ty myślałeś, że co? – mruknęłam. – Do śmierci je będziesz nosił?

– No tak…

– To się ciesz, że je przeżyłeś. Masz powód do radości!

– Dowcipna się znalazła, a ja nie mam co na tyłek włożyć. Cholera jasna!

Jest naprawdę wściekły

Wymachuje nieszczęsnymi portkami ze złością godną szlachetniejszej przyczyny. Za chwilę zacznie się miotać, rzucać przekleństwa, demonstrować swój zły nastrój przed jednoosobową widownią, którą stanowię ja, jego żona od… od pięćdziesięciu sześciu lat. Rany, kiedy to zleciało?!

– Zacerujesz mi je, Maryśka?

– Niedoczekanie. W szafie masz jeszcze kilka par. Wybierz jakieś.

– Ale co z tymi?

– Wyrzuć. Ile lat chcesz je nosić?

– Wiele. Nie każdy pasjonuje się chodzeniem po sklepach i kupowaniem łachów, które zalegają potem w szafach. Ja mam lepsze rzeczy do roboty.

– No pewnie. Ty jesteś stworzony do wyższych celów!

– A i owszem, jestem. A ciebie po to mam, żebyś cerowała.

Najgorsze, że to prawda. Może nie wtedy, gdy się żenił, ale w ostatnich latach, i to nie kilku, a raczej dobrych kilkunastu, jeśli nie więcej – na pewno. Jestem mu potrzebna jedynie do tego typu rzeczy: mam cerować, prać, prasować, gotować, podawać do stołu. I tak wywalczyłam sobie, że to on zmywa naczynia i sprząta całe mieszkanie, raz w tygodniu, przynajmniej tak, na ile potrafi, bo i tak potem po nim poprawiam. Cała reszta jest na mojej głowie.

Czym mi się rewanżuje?

Głównie swoimi nasączonymi trującymi emocjami spektaklami, z których wychodzę poharatana psychicznie i uczuciowo. Tyle że nie wychodzę. To nie jest teatr, z którego się wychodzi, wsiada do samochodu albo autobusu i wraca do miłego domu, swojskiej rzeczywistości. To jest teatr życia codziennego. Nie sposób go opuścić, chyba że raz na zawsze. A ja, szczerze mówiąc, wolałabym jeszcze trochę wytrzymać. Pożyć.

– No nie, następne. I te też na tyłku! Niewiarygodne. Wszystkie podarły się naraz?! No szlag by to… W czym mam pojechać do lekarza?

– Szukaj dalej. Na pewno jakieś się znajdą. Całe.

– Cholera jasna! Niech to szlag trafi! Szlag najjaśniejszy!

Cholera, szlag. Dobrze, że nie używa gorszych przekleństw – w końcu jesteśmy kulturalnymi ludźmi – ale od tego zdławionego, ciągnącego się w nieskończoność „ch” albo „sz” dostaję gęsiej skórki. Chodzi o emocje, nie o słowa. Chwilami nie mogę tego znieść. Mam ochotę walić na oślep. Mam ochotę krzyczeć, wyć, rzucić się na ziemię i płakać bez końca. Tak to wygląda. Dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia. I jutro, i pojutrze… Pojechał wreszcie. Czyli widać coś znalazł, coś, co jeszcze nie rozlazło się na tyłku. Aż dziw bierze.

Ma naprawdę wysoką emeryturę

Gdybym ja taką miała, a nie te moje marne grosze, chodziłabym ubrana jak gwiazda filmowa albo inna celebrytka. I co z tego, że nie jestem już młoda? Za dwa lata stuknie mi osiemdziesiątka, lecz nadal lubię pięknie się ubrać, ciekawie, interesująco wyglądać. Przyciągać spojrzenia. Zabawne. Kobiecość w pewnym sensie jest bez wieku. Tylko że, aby być modną i na czasie, muszę oglądać wyłącznie nastoletnie modelki, teraz to właściwie dziewczynki. Tak jakby dojrzałych kobiet moda nie dotyczyła. A przecież dotyczy! Co w tym dziwnego? To niby dlatego, że mam osiemdziesiąt lat (no, dopiero będę miała), mam nosić ubrania sprzed pół wieku? Co ci projektanci sobie wyobrażają?

No więc, gdybym miała emeryturę mojego męża, to hej ho! Przede wszystkim trochę porozbijałabym się po świecie, poleciała tu i tam, na jakąś Teneryfę, Sycylię czy inną Ibizę. Teraz wszyscy tam latają, a ja nigdy nawet nie leciałam samolotem. Trudno w to uwierzyć, ale z moim mężem  nie jeździmy nawet nad Bałtyk, nawet w góry czy choćby na jakąś mazowiecką wieś. Każde lato spędzamy w domu, czyli w trzypokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze bloku, który w lipcu czy sierpniu zamienia się w rozżarzoną konserwę mięsną. Ale ja i tak prawie jej wtedy nie opuszczam, bo na zewnątrz jest jeszcze gorzej; smród asfaltu, duchota, zanim dojdę do jakiegoś parku, niemal umieram. Jestem chora na astmę. Więc siedzę tak w sztucznym przeciągu i książki czytam.

Ciągle tylko w czterech ścianach

A przecież stać by nas było na wakacje, choćby krótkie, dwutygodniowe, w porze największych upałów… Ale przecież pieniędzy szkoda. Trzeba mieć oszczędności na czarną godzinę.

– Kto może wiedzieć, co się nam przytrafi? – powtarza mąż. – Wszyscy dookoła mają udary, wylewy, leżą sparaliżowani w jakichś ośrodkach – kto będzie za to płacił? Przecież nie twoja córka bzdurka ani synek maminsynek!

No tak, „moja córka”, „mój synek”. Jakby nie były też jego i nie miały w sobie jego genów. Tak, właśnie jego. To przecież po nim ta ich życiowa niezaradność. Tak samo do niczego nie doszli, jak i on nie doszedł. Owszem, ma wysoką emeryturę, bo był państwowym urzędnikiem, stłamszonym, zakompleksionym i chyba dość nieudolnym, tamte czasy takich hołubiły. A oni żyją już w nowych czasach i nikt im za kompleksy i niską samoocenę nie płaci. Pozostają śmieciowe umowy. Ale skąd u nich ta niska samoocena? Skąd poczucie niemocy, wyimaginowane problemy, dzielenie włosa na czworo, rozpamiętywanie porażek? To wszystko po nim, po nim, po nim.

Ja jestem inna

Jestem inna, ale co z tego, skoro i tak dałam się stłamsić mężowi? I jak przychodzi co do czego, siedzę cicho, grzeczna i potulna. Nie można wszystkiego zwalać na ciężkie czasy. Niektóre koleżanki już dawno temu rozwiodły się i sobie chwalą. Szczególnie te, które nie dały się okiełznąć drugi raz. Nikt im nie gdera nad głową, nie gotują codziennie dwudaniowych obiadów, nie cerują starych portek. Po swojemu gospodarują swoimi pieniędzmi i stać je na skromne wakacje. Albo na kino. Kiedy ja ostatni raz byłam w kinie?

„Mało ci telewizji? Te same filmy w kinach pokazują!”. Jaką trzeba mieć wrażliwość, żeby tak sądzić? Żadną! Całe szczęście, że biblioteki teraz ładne pobudowali, ja mam swoją całkiem niedaleko, więc chodzę tam ciągle, przy okazji z babkami pogadam, o książkach i nie tylko. Trochę mało nowości, ale one zawsze dają mi znać, jak coś kupują, więc już pierwsza czekam w kolejce. Zawsze kochałam czytać, ale to się też mojemu panu nie podoba.

Wzrok tracisz, kobieto, nie rozumiesz tego? Ciągle tylko książki albo telewizja, będziesz ślepa w końcu, zobaczysz.

Jakoś do cerowania mu mojego wzroku nie szkoda. Ostatnio często są też jakieś koncerty w tej mojej bibliotece, skromne przedstawienia, monodramy – biegam na wszystkie. Przychodzą głównie panie w moim wieku, ale młodsze też, nawet dziewczyny. Coś jest na rzeczy. Myślę, że kobiety jakieś bardziej wrażliwe są, ambitniejsze, czegoś więcej od życia oczekują. To przecież widać nawet po tych pismach kobiecych. Nie kupuję, oczywiście, bo drogie, ale czasem poczytam w poczekalni u lekarza czy gdzieś. Są tam różne fajne artykuły. A dla facetów to przecież tylko gołe baby i samochody. No, sport jeszcze, najlepiej piłka nożna. I tyle. Mój to nawet sportem się nie interesuje, dzięki temu mam telewizor niemal wyłącznie do własnej dyspozycji. Bo przecież filmami i serialami gardzi. Za głupie dla niego. Tylko wiadomości są święte. Ja wieczorem to już wszystko wiem, co się tego dnia wydarzyło, z internetu. A on nawet nie otwiera naszego laptopa. Boi się, że coś zepsuje. Nawet komórki nie ma. Chyba ostatni człowiek w Polsce, słowo daję, nie licząc noworodków.

Ale nie można go namówić

– Od tych telefonów się choruje potem, to udowodnione. I nie będę paradować po ulicy jak ci wszyscy durnie wpatrzeni w swoje maszynki. Czemu się dziwić, że giną pod kołami. Albo za kierownicą.

A ja mam smartfona! Śliczny jest, srebrny. I tak, to moja ulubiona zabawka! Popatrzyłam wreszcie na te spodnie. Rzeczywiście, i jedne, i drugie mają dziury na tyłku. Muszę też przejrzeć pozostałe. Zaceruję je, no bo co? Przecież sobie nowych nie kupi. Wiem o tym. Na co to walczyć z wiatrakami? Zrobione. Zawsze byłam artystką w tej dziedzinie. Szyłam, haftowałam, dziergałam na drutach bajeczne swetry, nawet kostiumy kąpielowe dla córki, gdy była jeszcze kozą. W kuchni wiszą firanki, na których wyszyłam kolorowe koguty, wszystkie serwety, obrusy też sama zrobiłam. Hafty, mereżki, aplikacje – trenuję cierpliwość. I lubię myśleć o sobie, że jestem kreatywna.

Ech, zmarnowałam życie w tym głupim biurze, za marne pieniądze, pomiatana przez szefów, upokarzana peerelowskimi regułami życia, pracy, wypoczynku. Żeby chociaż dzieci miały lepiej, a tu… No ale przecież mogłoby być i gorzej. Lepiej wezmę się za kolację, zrobię jakieś fajne kanapki. Mąż pewnie zaraz wróci, znowu będzie gderał. Ledwo dosłyszałam, kiedy przyszedł. Tak jakoś cichutko wszedł, w ogóle nie po swojemu. Zwykle już od progu coś mu się nie podoba – „znowu nie zamknęłaś drzwi na zasuwę, w końcu ktoś tu wlezie, napadnie cię, okradnie nas!”.

A tym razem cisza. I tak spokojnie usiadł przy stole. Strasznie blady jakiś.

Zaraz, zaraz, przecież był u lekarza

Wizyta kontrolna.

– No i co lekarz powiedział? Dobrze?

– Taaak, tylko…

– Tylko?

Poczułam, jak krew odpływa mi z głowy. Od lat jest spokój, ale…

– Marysiu, tylko się nie denerwuj. Naprawdę nie ma jeszcze czym. Wszystko pod kontrolą. Tylko widzisz, na kilka dni muszą mnie położyć do szpitala. Sprawdzą wszystko i zapomnimy o tym, zobaczysz, kochanie. Nie przejmuj się, proszę!

Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam, jak rośnie we mnie wstrętny zimny gad. Oplata wszystkie moje narządy, ściska je, dusi. Dopadłam do niego, objęłam.

– Stasiu, kochanie moje, ty mój najdroższy! Stasieńku…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA