Poznałam Marka poprzez naszych wspólnych znajomych. Ja miałam wtedy złamane serce po rozstaniu z facetem, który okazał się dupkiem; on wrócił niedawno z zagranicznego kontraktu i nie miał zbyt wielu znajomych ani tym bardziej dziewczyny.
– Nic na siłę, Pola… – mówiła przyjaciółka. – Nie zaprosiłam go dla ciebie, tylko tak po prostu, bo to spoko koleś i warto, żeby znalazł tu jakichś przyjaciół. A jeśli coś by zaiskrzyło… Może spróbujesz?
Nie chciałam, by ktoś mnie swatał
Nawet ona. Zgodziłam się jednak przyjść na imprezę, bo to były urodziny Moniki i nie chciałam robić jej przykrości. Ale do iskrzenia, jak do tanga, trzeba dwojga. No, rzeczywiście, wygląda przyzwoicie – pomyślałam, gdy Marek wszedł do ich ogrodu. Taki porządny misiek, i z postury, i ze sposobu bycia. Uśmiechnięty, ale nie wesołkowato, był gościem, a chciał pomóc, rozmawiał miło z większością zaproszonych, choć nikogo przecież nie znał. No, naprawdę, miły miś.
– Kończy ci się wino, może masz ochotę na dolewkę? – w końcu podszedł do mnie.
Wyciągnęłam kieliszek w jego stronę, a on go uzupełnił. Potem zaczęliśmy rozmawiać i… nie mogliśmy przestać. Słowa płynęły bez wysiłku, a mnie zaczęło się robić w środku ciepło, gdy patrzył na mnie oczami w kolorze gorzkiej czekolady.
Zadzwonił kilka dni później i zaprosił mnie na randkę. Potem już poszło, choć był kompletnym przeciwieństwem moich poprzednich facetów. Cichy, spokojny, wyważony, uprzejmy aż do przesady. Kulturalny, kochający książki, sztukę… I traktował mnie jak księżniczkę. Sama z trudem wierzyłam w swoje szczęście. Wreszcie znalazłam spokój. Przystań. Mężczyznę, przy którym nic mi nie groziło, przy którym mogłam odpocząć. Czy to dziwne, że pół roku później zamieszkaliśmy razem, a za kolejne pół roku powiedziałam „tak”?
Chciałam tego, czego nie miałam do tej pory, tego spokoju, tego bycia księżniczką, tego oddechu od prędkości, adrenaliny, od ciągłej przygody. Szłam tą drogą z uśmiechem na twarzy, powtarzając sobie, że wreszcie mam to, czego pragnęłam.
Trzy miesiące przed ślubem poznałam Roberta i moje życie zrobiło fikołka. To, co się wtedy ze mną stało, nie da się w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć. Nowy pracownik w dziale, którego byłam częścią. Wyglądał jak grecki bóg – ciało wyrzeźbione na siłowni, co podkreślały doskonale dopasowane koszule i garnitury.
Wyglądał nieziemsko
Jego uśmiech mógł grać w reklamach pasty do zębów. Babeczkom od razu miękły kolana na jego widok. A on patrzył na mnie, co… wcale mi się nie podobało. Szykowałam się do ślubu, byłam zajęta, on zaś nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Jasna cholera! – zawołałam któregoś dnia, gdy na parkingu przed biurem zauważyłam, że uszło mi powietrze z opony.
Normalnie wezwałabym Marka, ale akurat wyjechał służbowo na kilka dni.
– Podwieźć cię? – spytał Robert.
Udałam, że nie zrobił na mnie wrażenia, choć marynarkę zamienił na skórzaną kurtkę. Wyglądał nieziemsko.
– Chodź.
Nie wiem, co mi wtedy odbiło. Robert nie przyjeżdżał do pracy samochodem, tylko motocyklem. I po prostu porwał mnie tym wyjącym potworem na wycieczkę, nieważne, że byłam w eleganckim kostiumie. Spódnica podwinęła mi się wysoko, trzymałam się go mocno, a pod dłońmi czułam to boskie ciało…
Nawet nie zapytał, gdzie mieszkam, bo też nie mój dom był celem. Wyjechaliśmy szybko z miasta, a potem pędziliśmy tam, gdzie prowadziła droga. Miałam ochotę krzyczeć ze strachu, gdy przyspieszał, ale jednocześnie moje serce biło mocno z podekscytowania. A gdy już się zatrzymał, gdzieś w środku wielkiego nigdzie, poza miastem, poza zgiełkiem, zaczęliśmy się całować jak szaleni.
Boże… czułam, że odżywam jak drzewo na wiosnę, jak zwierzę budzące się ze snu zimowego. Bo miałam wrażenie, jakbym z Markiem po prostu spała. Teraz znowu wracałam do dawnej siebie. Do adrenaliny, do szału zmysłów! Dopiero teraz uświadamiałam sobie, jak bardzo mi tego brakowało.
Związek z Markiem był jak wata cukrowa – miły i puszysty, ale mdły. Nuda, która opanowała moje życie, nagle stała się nie do zniesienia. Łaknęłam emocji, porywów serca. Teraz już to wiedziałam. I nie zamierzałam świadomie zgodzić się na takie życie, nieważne, czy z Robertem wydarzyłoby się coś więcej, czy nie. Po prostu nie mogłam zrobić tego sobie, mojej kochającej wolność duszy ani Markowi. Oboje bylibyśmy nieszczęśliwi.
Od razu do niego zadzwoniłam i powiedziałam, co się stało. Nie mogłam planować małżeństwa i okłamywać go dalej. Powtarzać, że go kocham, skoro to ciepłe, słodkie uczucie to nie była miłość… Odwołałam ślub, ku rozpaczy rodziny, która uwielbiała Marka, wyprowadziłam się z wspólnego mieszkania i zaczęłam życie, jakie znałam wcześniej.
Imprezy, przygody, adrenalina, niebezpieczni faceci, do których wiecznie mnie ciągnęło, zanim zmieniłam kurs na mojego byłego już narzeczonego. I kiedy żyłam bardziej intensywnie niż kiedykolwiek, poczułam, że… że to wszystko jest guzik warte. A cała ta adrenalina jest cholernie przereklamowana.
Nie byłam na to gotowa
Tak samo jak faceci o twardych torsach i zabójczych uśmiechach, z którymi można było poszaleć kilka godzin, ale rano znikał cały ich czar. Nie można było na nich liczyć, nie dawali żadnego oparcia, nie uśmiechali się miło, gdy robiło się im śniadanie do łóżka, zresztą wcale nie miało się ochoty robić im takich śniadań.
Kiedy wpadałam do Moniki, zawsze dopytywałam, czy teren jest bezpieczny, czy nie będzie u nich Marka. Wiedziałam, że się przyjaźnią, a nie chciałam go spotkać. Nie byłam na to gotowa. Już wiedziałam – po wielu bezsennych i przepłakanych w poduszkę nocach – że zaprzepaściłam swoją szansę na szczęście, że nie doceniłam prawdziwego uczucia. Nie chciałam, by jego widok był jak sól na rany.
Dlatego gdy wpadłam do niej na ploty, a zastałam Marka siedzącego na kanapie… po prostu się rozpłakałam. Stałam w drzwiach, po mojej twarzy płynęły łzy jak groch, a ja nie mogłam się ruszyć. Stałam jak słup soli. Zakręciło mi się w głowie, nie wiedziałam, co się dzieje. A chwilę później poczułam, że obejmują mnie silne ramiona, te najlepsze, w których czułam się jak diament.
– Tak strasznie za tobą tęskniłem, Pola… Tak bardzo tęskniłem…
W głowie się nie mieści, że potrafił mi wybaczyć. Szczerze? Ja bym nie umiała. Ale on był inny, lepszy niż ja. I kochał tak, jak ja chyba nigdy nie będę w stanie, i to mnie zubożało, a jemu dawało siłę. Dlatego mógł mi wybaczyć, zignorować tych kilka miesięcy, które spędziliśmy osobno, a podczas których nie byłam święta.
Nie umiałam spojrzeć mu w oczy, gdy powtarzał, że nie chce żyć beze mnie. Tak bardzo pragnęłam powiedzieć mu to samo, ale się wstydziłam. Bałam się, że te słowa w moich ustach zabrzmią głupio i sztucznie, nieszczerze… Powtarzałam więc tylko:
– Przepraszam. Bardzo cię przepraszam.
– Już dobrze, już wszystko jest dobrze… – odpowiadał.
Kręciłam głową. Nie było dobrze
Nie postępowałam dobrze i na pewno nie było mi dobrze bez niego. A teraz z nim czułam się jak… jak ktoś, kto nie zasługiwał na drugą szansę. To Monika uknuła nasze spotkanie. Miała dość patrzenia na dwa zombie, w które się zmieniliśmy, gdy nie byliśmy ze sobą. Jeśli istniał choć cień szansy na to, by nas znowu połączyć, chciała go wykorzystać. Wzięła nas z zaskoczenia i nie pozwoliła się wycofać. Będę jej do końca życia wdzięczna.
Dwa miesiące temu wzięliśmy z Markiem ślub. Tylko ze świadkami. Nie chcieliśmy wielkiej imprezy, drogiej i na pokaz. Chcieliśmy ślubować sobie, a nie gościom, z których połowy nie znaliśmy. Bo już wiedziałam, co tak naprawdę jest ważne. Co stanowi istotę uczucia, które w sobie nosiłam. Marek wcale nie był nudny i do końca życia będę sobie wyrzucać, że musiałam się o tym przekonać w taki sposób.
Ale może inaczej bym go nie doceniła? Może potrzebowałem takiej właśnie nauczki? Musiałam poczuć się jak szmata, by zrozumieć, czym jest miłość. Dzięki temu potrafię docenić to, co mam, bardziej. Już wiem, ile mogłam stracić, i zamierzam do końca życia wynagradzać temu fantastycznemu miśkowi, że mnie wybrał i pokochał.
Jak nikogo innego na świecie. To najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Żadna adrenalina nie może równać się z tym ciepłem, które rozlewa się we mnie, gdy mój mąż patrzy na mnie oczami koloru gorzkiej czekolady, a ja widzę w nich całe galaktyki szczęścia…
Czytaj także:
„Dla męża i syna byłam tylko sprzątaczką, nie miałam ich wsparcia. Gdy zachorowałam czułam, że mogę liczyć tylko na siebie”
„Mąż mojej ukochanej wyprzedał jej najcenniejsze rodzinne pamiątki, żeby spłacić swoje długi. Jak można być taką hieną?”
„Zdzierałem łokcie na emigracji, by żonie i dziecku nie zabrakło ptasiego mleczka. Co za to dostałem? Pozew o rozwód”