„Mąż jak ognia unikał prac domowych. Przez jego lenistwo ucierpiała nasza córeczka. O mały włos, a doszłoby do tragedii…”

mama pociesza córkę fot. Adobe Stock, Mariakray
„– Pchnąłem drzwi, żeby szybko wejść do środka i zabrać ją stamtąd – opowiadał ze łzami w oczach. – Ale one znowu się zacięły. Kiedy to sobie uświadomiłem, Julka była już przy czajniczku. Pchałem i pchałem, ale to nic nie dawało… W końcu odsunąłem się i z całej siły kopnąłem w obramowanie okna. Wtedy puściły. Ale było już za późno…”.
/ 28.09.2022 17:15
mama pociesza córkę fot. Adobe Stock, Mariakray

Piotrek to dobry mąż. Opiekuńczy, zaradny, odpowiedzialny, wyrozumiały. Ale ma jedną wadę. Zawsze trzeba bardzo długo go prosić, żeby zrobił coś w domu. Nigdy z własnej inicjatywy nie posprząta, zawsze muszę mu przypominać, że potrzebuję pomocy.

Zaniedbuje nawet typowo męskie zajęcia. Nie kwapi się do naprawy cieknącego kranu, zepsutej spłuczki, wymiany żarówki czy zagipsowania i zamalowania odprysku na ścianie. Piętnaście razy muszę powtarzać, żeby w końcu się do czegoś zabrał.

Nikt nie zajmie się nią lepiej niż ojciec?

Tak też było z drzwiami na balkon. Przez dobre trzy miesiące przypominałam mu, że powinien coś z nimi zrobić, bo się zacinają. Poluzowała się klamka, a mechanizm w środku tak się rozregulował, że trudno było je otworzyć. Czasem blokowały się nawet wtedy, gdy ktoś je tylko przymknął. Dwa razy musiałam uwalniać uwięzionego na balkonie Piotrka, poruszając klamką w górę i w dół. Mimo tego mąż przekonywał, że ciągle jeszcze dobrze działają, tylko trzeba umieć je obsługiwać.

Kiedy go w końcu porządnie obsztorcowałam, podłubał coś śrubokrętem, postukał, a potem stwierdził, że naprawi je w weekend, bo wymagają więcej pracy niż mu się wydawało.

To może ja zawołam jakiegoś fachowca. Kogoś z tej firmy, co nam je montowała. Niech je wyregulują albo coś – proponowałam.

– Nie wygłupiaj się, Basia, przecież trzeba będzie im zapłacić. Szkoda pieniędzy. Mówię ci, że zrobię to w weekend i będzie po sprawie – obiecywał.

Ale na obiecankach się skończyło. W weekend poszliśmy na imprezę do znajomych, więc w sobotę się do niej szykował, a w niedzielę odsypiał nocną zabawę. O drzwiach balkonowych, oczywiście, zapomniał. I to na długo. A ja odpuściłam. Nie miałam już siły mu przypominać…

To wydarzyło się pewnego poniedziałkowego przedpołudnia. Piotrek miał wolne za przepracowaną sobotę i został z naszą dwuletnią córką, Julcią w domu. Mała była szczęśliwa, że nie musi iść do żłobka, a i on się cieszył, bo miał spędzić z nią cały dzień. Chciał wziąć ją najpierw do hali targowej na stoisko z zabawkami, a potem na lody i plac zabaw. Oboje byli bardzo podekscytowani. Piotr jeszcze w przeddzień wieczorem, w łóżku, zwierzył mi się z ojcowskiej obserwacji.

– Ja chyba dopiero teraz dorosłem do tego, żeby być ojcem. Jak Julka była malutka, jakby mniej to wszystko czułem… – zwierzył mi się wieczorem.

– Chyba dlatego, że w końcu można z nią pogadać – śmiałam się.

– Tak, ale trzeba też na nią uważać. Ty zauważyłaś, jak ona uwielbia się wspinać? Wszędzie włazi. Byle tylko wyżej i wyżej – śmiał się.

– Ja ją ostatnio przyłapałam, jak stała na krześle przy stole i już była gotowa, żeby wpełznąć na blat. W ostatniej chwili ją zdjęłam.

– Ależ to jest spryciara. Nie można jej spuszczać z oka…

Gdy wychodziłam rano, oboje jeszcze spali. Oczywiście w jednym łóżku, bo w nocy Julka płakała i mąż zabrał ją do sypialni. Popatrzyłam sobie na nich z rozrzewnieniem i poszłam do pracy. Z żalem, że z nimi nie zostaję.

Byłam tego dnia spokojna i zrelaksowana. Zawsze tak miałam, gdy mała zostawała z mężem. Choć żłobek, do którego ją zapisaliśmy, był bardzo dobry, to i tak lepiej się czułam, kiedy byli we dwoje. W końcu nikt nie zaopiekuje się córką lepiej od ojca. Niestety, okazało się, że nawet w towarzystwie Piotra może jej się stać coś bardzo złego. I to z jego winy…

Zadzwonił, że są z małą w... szpitalu

Mąż zadzwonił do mnie koło dziesiątej. Nie odebrałam, bo byłam akurat zajęta. Po chwili usłyszałam, że przychodzi esemes, ale też go nie odczytałam, bo rozmawiałam z klientem. Rozmowa przeciągnęła się, więc zerknęłam na ekran telefonu dopiero po pół godzinie. I od razu wiedziałam, że stało się coś naprawdę złego. Wiadomość brzmiała bowiem: „Odbierz!”.

Zaczęłam więc dzwonić do męża, ale teraz, jak na złość, on nie odbierał. Dodzwoniłam się do niego dopiero za trzecim razem.

Basia, jesteśmy w szpitalu! Musisz do nas przyjechać! – to były jego pierwsze słowa. Był przerażony.

– Ale co się stało, Piotrek, nie strasz mnie! O co chodzi?!

– Julka poparzyła się gorącą herbatą!

– Jezus Maria, bardzo?!

– No trochę. Najgorzej, że ma poparzone oczy! Lekarze ją teraz badają – tłumaczył, a ja usłyszałam w tle rozpaczliwy płacz mojej córeczki.

Nogi się pode mną ugięły i mało nie zemdlałam. Ale szybko zebrałam się w sobie i wybiegłam z pracy.

To były najtrudniejsze godziny mojego życia. Lekarze uwijali się przy Julci nerwowo, a my z mężem mogliśmy tylko czekać i próbować radzić sobie z naszymi emocjami. I pocieszać naszego biednego maluszka. Kiedy już najgorsze mieliśmy za sobą i okazało się, że nic poważnego córce nie będzie, odetchnęłam. Ale ledwo stałam na nogach. Te kilka godzin stresu wycieńczyło mnie zupełnie. Mąż też opadł bez sił na krzesełko w szpitalnej poczekalni. Wyglądał koszmarnie.

To moja wina… – wycedził przez zęby, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie wiem, co się stało.

– Dlaczego? – spojrzałam na niego przerażona. – Co ty mówisz?

To przez to cholerne okno balkonowe. Przepraszam, Baśka, naprawdę strasznie przepraszam…

Siadłam obok niego, a on opowiedział mi, co się wydarzyło. Otóż obudzili się po moim wyjściu, zjedli śniadanie i szykowali się do spaceru na halę targową i plac zabaw. Kiedy już wszystko było gotowe, mąż postanowił napić się jeszcze herbaty przed wyjściem. Zaparzył ją sobie i postawił na blacie kuchennym. Pomyślał, że zdąży jeszcze zapalić papierosa, zanim herbata ostygnie, i wyszedł na balkon. Upewnił się, że mała siedzi na dywanie i ogląda bajkę, a potem zatrzasnął za sobą drzwi, żeby dym papierosowy nie leciał do mieszkania. Stał tak kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund i jeszcze raz zerknął do środka. Julcia nie siedziała już na dywanie, ale wspinała się na krzesło, żeby wejść na blat.

Nie mógł nic zrobić, mógł tylko obserwować…

– Wtedy pchnąłem drzwi, żeby szybko wejść do środka i zabrać ją stamtąd – opowiadał ze łzami w oczach. – Ale one znowu się zacięły. Kiedy to sobie uświadomiłem, Julka była już przy czajniczku. Pchałem i pchałem, ale to nic nie dawało… W końcu odsunąłem się i z całej siły kopnąłem w obramowanie okna. Wtedy puściły. Ale było już za późno… Ja naprawdę przepraszam! Gdybym wiedział… Ty chyba rozumiesz, zrobiłbym to… Naprawiłbym te cholerne drzwi już dawno temu…

Kiedy wróciliśmy do domu, Piotrek nie odstępował Julci na krok. Chuchał, dmuchał i rozpieszczał ją. Z każdym dniem ślady na jej buzi robiły się coraz bledsze, a oczka odzyskiwały dawny, zdrowy wygląd. Wraz z poprawą jej zdrowia, polepszał się też nastrój męża. Piotrek powoli zaczynał dochodzić do siebie. Przestał zadręczać się poczuciem winy. Po miesiącu już wszyscy zapomnieliśmy o całym zdarzeniu. Ale nie wszystko poszło w zapomnienie. Została ważna lekcja. Nauka dla męża, na której skorzystała cała nasza rodzina.

– Cześć Piotruś, a co robisz? – zdziwiłam się pewnego dnia po pracy, gdy tuż po wejściu do domu zastałam go z rozłożonymi narzędziami.

– Naprawiam krzesło.

– Ale przecież nic się nie dzieje.

– Na razie nie, ale niedługo by się zaczęło. Noga się obluzowała.

– O matko! Nie mogę uwierzyć! – zaśmiałam się. – To może od razu byś tę półkę w kuchni poprawił, bo mi się z jednej strony przekrzywiła.

Już to zrobiłem.

– Kiedy? – zdziwiłam się.

– Wczoraj, jak byłaś na zakupach. I światło w łazience, bo mrugało.

Ot, takiej właśnie lekcji potrzebował mój mąż, żeby się zmienić. I choć nie jest to zmiana, od której zależałaby przyszłość naszego małżeństwa, to wygodniej żyje się pod jednym dachem z kimś, kto się o ten dach troszczy. Cieszę się z tej zmiany…

Czytaj także:
„Mojego przyjaciela wykończyła ambicja. Wyścig szczurów i życie na krawędzi wytrzymałości, wpędziły go do grobu”
„Żona kolegi powiększyła piersi. Przyjaciółki jej zazdroszczą, ale on nie jest zachwycony. W ich związku zaczęło się psuć…”
„Sąsiadka pod niebiosa wychwala synalka, bo nie wie, że on hańbi jej nazwisko. Bezbożnik żyje na kocią łapę ze starszą rozwódką”

Redakcja poleca

REKLAMA