Bogusia zrobiła wniebowziętą minę. Patrzyła skupiona gdzieś w dal, jakby tam właśnie, w odległej przestrzeni, leżała odpowiedź – czy też podpowiedź – jak opisać swoją najlepszą przyjaciółkę.
– Ona jest wyjątkowa – stwierdziła wreszcie. – Nie znam drugiej podobnej kobiety. Wszystko w niej harmonijnie się łączy, uroda, inteligencja, kreatywność, odwaga, zaradność. Jak ona świetnie sobie ze wszystkim radzi! I jest taka mądra! Czuję się przy niej – bo ja wiem? Byle jaka? Tak to chyba można nazwać.
Tak. Moja żona zwariowała na punkcie swojej starej – nowej przyjaciółki. Ich znajomość sięga czasów licealnych, ale wtedy było ich kilka – zwariowanych dziewczyn, które trzymały się razem, wystając ponad banalny poziom reszty klasy. Znam jedynie nostalgiczne opowieści Bogusi, ale rzeczywiście musiały tworzy osobliwą grupę: dużo czytały i już w pierwszej klasie zorganizowały własny teatr, w którym każda za coś odpowiadała. Uzdolniona plastycznie Bogusia za dekoracje. Zośka – za wszystko. Była zarazem kierownikiem literackim, reżyserem i pierwszoplanową aktorką.
Bo też jest to kobieta pierwszego planu. Najwyraźniej. Prawdziwa gwiazda. Na scenie, choćby amatorskiej, i w życiu. Tak to mi wygląda, bo sam nigdy jej nie widziałem. Po maturze, czyli zanim jeszcze poznałem Bogusię, wyjechała do Francji, tam studiowała, pracowała, wyszła za mąż i się rozwiodła. Niedawno wróciła do Polski i przez internet odnalazła stare przyjaciółki. Zdaje się, że na haczyk złapała się jedynie Bogusia. Może pozostałym mężowie nie pozwolili? Byli mądrzejsi ode mnie?
Kompletnie zwariowała na jej punkcie
No bo się zaczęło. Telefony w najmniej odpowiednich chwilach, ciągłe SMS-y, maile, spotkania. Ja zostałem już na starcie wyłączony.
– Będziesz się nudził, mamy tyle swoich spraw do obgadania – mówiła za każdym razem żona, gdy szykowała się do wyjścia, wystrojona jak na randkę, umalowana, podniecona; jakby odnalazła nowy sens w życiu.
Stawiała się na każde wezwanie Zośki. Nie przeszkadzało jej zmęczenie, przepracowanie, ból głowy. Patrzyłem z przerażeniem, jak moja żona staje się już tylko w połowie żoną, a w drugiej połowie – przyjaciółką Zośki. Zośka powiedziała, Zośka wymyśliła, Zośka uważa. Pozostałe dziewczyny dla Bogusi dawno już stały się historią, jako dojrzałe kobiety zdążyły się jej znudzić albo czymś narazić, ale ta, odzyskana po latach – działała jak burza.
– Wiesz, dużo jej o nas opowiadam, i ona stwierdziła, że w naszym związku jest za mało wolnej przestrzeni. My właściwie siedzimy sobie nawzajem na głowach. Powinniśmy dać sobie więcej wolności, luzu. Ty na przykład uważasz, że wszystko powinniśmy robić razem, a to nie zawsze…
– Wygląda na to, że ta kobieta stała się dla ciebie autorytetem. W każdej sprawie. Może jednak małżeństwo to nie jest jej specjalność, skoro wróciła do Polski sama jak palec?
– Ale co ty mówisz! Ona jest psychologiem, prowadziła terapie rodzinne, zna się na tym!
– Nie poddaliśmy się jej terapii. Jest jedynie twoją przyjaciółką, więc…
– No właśnie, jest moją przyjaciółką, chce dla mnie jak najlepiej, chce mi pomóc, nam.
– Ale w czym pomóc? Jakiej pomocy, na Boga, potrzebujesz? Bo ja na pewno żadnej!
– Skąd ta pewność? A może jednak?
I tak w kółko, na każdy temat. Zośka jest psychologiem, a zatem specjalistką od ludzkiej duszy. Jest kobietą doświadczoną, więc wiele wie o życiu. Kupiła dom na wsi, więc zna się na wszystkim, bo go remontuje i sama reperuje swój samochód i… Znienawidziłem babę do tego stopnia, że przyrzekłem – sobie i Bogusi – nigdy się z nią nie spotkać.
– Rysiu, ale dlaczego nie? Demonizujesz ją wyłącznie dlatego, że nigdy jej nie widziałeś. Gdybyś ją poznał, z miejsca byś się zakochał. Ha, ha, może właśnie dlatego tego nie chcę.
Uśmiechnęła się filuternie. Na pohybel!
Przyznaję, były momenty, kiedy zastanawiałem się, czy ta kobieta w ogóle istnieje. A może to wielka mistyfikacja i nie jakaś Zośka chwyciła moją Bogusię w brudne łapska, tylko przystojny, a do tego piekielnie inteligentny facet?
Pewnego razu odebrałem telefon – akurat byłem obok komórki Bogusi, gdy zadzwonił, a ona sama w łazience. Zosia – przeczytałem. No ciekawe. Usłyszałem miękki, bardzo zmysłowy głos. Z całą pewnością kobiecy.
– A, to na pewno pan Ryszard? Wiele o panu słyszałam. Jaka szkoda, że się nie znamy.
Burknąłem coś niechętnie. Ale przynajmniej Zośka była Zośką. Tyle że dalej mąciła.
Co ta baba jej nawkładała do głowy?!
– Zaprasza mnie na cały weekend do swojej wiejskiej chaty. Jest taka piękna pogoda – ekscytowała się chwilę później Bogusia.
– Na cały weekend? Zwariowałaś? A niby co ja będę robił tutaj sam?
– Nie musisz być sam. Przewietrz się trochę. Fizycznie i psychicznie. Zośka uważa, że żyjemy w zaduchu.
– Jakim zaduchu? Przecież otwieramy okna!
– Ależ ty jesteś dosłowny. Jak to inżynier, oczywiście, zero polotu. Chodzi o zaduch mentalny! Rozumiesz? Kiszenie się we własnym sosie. Mamy tutaj takie niezdrowe ciepełko. Wiesz, ja nawet nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyś spotkał się z jakąś koleżanką, kobiety jednak są bardziej cywilizowane. Ale jeśli nie znasz żadnej chętnej, to chociaż z kolegami pójdźcie na piwo, wódkę, nie wiem. Miej trochę swojego życia! Własnego!
Niech to szlag! Zawsze mi się wydawało, że jestem mężem idealnym właśnie dlatego między innymi, że nie chodzę z chłopakami na wódkę i nie stawiam drinków żadnym lolitom. Nagle okazuje się, że to źle. Powinienem chodzić i stawiać. Może jeszcze kochankę sobie znaleźć i mieć „swoje życie”! Jak się wkurzę, to tak zrobię, jeszcze będzie płakała idiotka jedna. Mamy parę singielek w firmie.
Nigdzie nie poszedłem. Miałem wreszcie wystarczająco dużo czasu, by obejrzeć ulubiony serial science fiction, którego Bogusia nienawidzi. Dwa sezony naraz łyknąłem. Przynajmniej nikt mi nie gderał. Kilka później, pewnego wieczoru, gdy się do niej przytuliłem, Bogusia nagle wypaliła:
– Wybacz, ale chwilami czuję, że przyprawiłeś mi taką seksualnie wyuzdaną gębę.
– Że co???
– Tobie się pewnie wydaje, że mnie erotycznie rozpalasz, że budzisz we mnie dzikie żądze. Podczas gdy tak naprawdę to ja wcale nie przepadam za seksem. Udaję, żeby zrobić ci przyjemność. Wiele kobiet tak ma. Boją się stracić mężczyznę, więc urządzają ten łóżkowy teatr. Wiesz, żeby facet nie skoczył w bok.
– Zośka ci to powiedziała?!
– Tak, rozmawiałyśmy dosyć długo na ten temat. Ona uważa, że jestem tobie za bardzo podporządkowana. Wszystko, co robię, również w łóżku, służy twojej przyjemności.
– Ona tak uważa, czy ty tak uważasz? Mówisz to wszystko serio? Niewiarygodne!
– Dużo się nad tym zastanawiałam i… Doszłam do wniosku, że chyba ona ma rację.
Myśl o tym, że siedzą tak we dwie i analizują nasze życie seksualne, doprowadziła mnie do szału. Dobrze, niech się spotykają, piszą do siebie choćby i miłosne maile, ale mówić Zośce o tym, co my robimy we własnym łóżku?
Pewnie, sam czasami miałem wrażenie, że Bogusia nie rwie się do współżycia, że trochę ją dociskam, ale ostatecznie zawsze sprawiała wrażenie zadowolonej. Podporządkowana! Zaraz się okaże, że ją regularnie gwałcę!
Teraz sytuacja dojrzała...
Sytuacja stawała się coraz bardziej męcząca. Niby wszystko było w porządku, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Bogusia oddala się ode mnie w przyśpieszonym tempie. Za każdym razem, gdy jej coś proponowałem – wspólne wyjście do kina, kolację w knajpie, weekend za miastem – konała ze zmęczenia.
– Ta robota wysysa ze mnie wszystkie siły – zwykła mawiać, po czym nagle okazywało się, że ma ich na tyle dużo, by pobiec na spotkanie z Zośką, bo ta akurat jest w Warszawie.
Albo:
– Przyjechała specjalnie, żebyśmy mogły sobie pogadać, no to co mam jej powiedzieć? Że mnie boli głowa?
– Przecież cię boli!
– No i co z tego?
Aż wreszcie Zośka wtajemniczyła ją ostatecznie. Bo przecież sama Bogusia nigdy by tego nie wymyśliła.
– Bo wy, faceci, jesteście z Wenus, a my jesteśmy z Marsa – oświadczyła z wyrazem triumfu na swej ślicznej twarzy.
– Co?! Zawsze myślałem, że na odwrót.
– Bo zawsze było na odwrót, ale dzisiaj jest właśnie tak. Zobacz, jakimi mięczakami stali się faceci, brak im zdecydowania, siły, energii, jaj po prostu. Snują się, smęcą, gnuśnieją, tyją. A babki? Nie dość, że pracują, prowadzą dom, to jeszcze czytają, dokształcają się, uczą się obcych języków, świetnie wyglądają. Idą do przodu, cały czas do przodu.
– Jak rozumiem, ty też do przodu?
– Tak. Ja też. Dlatego podjęłam decyzję, że odchodzę od ciebie. Za bardzo mnie tłamsisz, ograniczasz. Czuję, że mam w sobie potencjał, ale przy tobie nigdy nie rozwinę skrzydeł. Ściągasz mnie w dół. Po prostu nie wierzysz we mnie i przez to ja też nie potrafię uwierzyć w siebie. Rozumiesz mnie? To nie tak, że się rozstajemy ostatecznie, zawsze możemy do siebie wrócić, ale ja chcę spróbować być sama, zająć się na poważnie sobą. Swoim rozwojem.
– Bogusiu, o czym ty mówisz? Jesteśmy tyle lat małżeństwem, dobrze nam było ze sobą…
– Tobie było dobrze. Ja czułam się zawsze stłamszona. Chcę sama zadbać o siebie. Zrozum mnie, proszę.
Zrozumiałem. Może i umysłowo zgnuśniałem, ale nie na tyle, by się nie zorientować, że od decyzji mojej żony, przynajmniej jak na razie, nie ma odwołania. Dobrze, niech spróbuje. Wygląda na to, że musi to zrobić.
Tydzień później usłyszałem w telefonie ten znajomy głos. Nie mogłem się mylić.
– Ale teraz, panie Ryszardzie, to chyba naprawdę musimy się poznać. Sytuacja dojrzała. Znam bardzo sympatyczną knajpkę na Powiślu… Jutro o piątej?
Czytaj także:
„Mój mąż to nudny frustrat. Wiecznie narzeka, kisi pieniądze i oczekuje, że będę go obsługiwać. A ja chciałabym pożyć”
„Rzuciłam pracę, żeby zająć się wnukami, a synowa wynajęła nianię. Zamontowałam ukrytą kamerę w misiu, żeby się jej pozbyć”
„Mój syn zginął pod kołami samochodu bogatej siksy, a ona nawet nie przeprosiła. Kiedy ją spotkałam bezczelnie się uśmiechała”