Bokserka książka

Grażyna Plebanek fot. Serwis prasowy
Niedookreślenie jest wolnością...?
30.06.2014 10:30
Grażyna Plebanek fot. Serwis prasowy
"Bokserka" to historia poprowadzona z impetem, energetycznie i świadomie. Dotyka współczesnych problemów, takich jak miejsce dzisiejszej Polski w Europie, stereotypy i uprzedzenia, z jakimi się spotykamy i które utrwalamy. Opisuje pozytywne postawy wobec Polaków, jak i Polaków wobec "obcych", ale obnaża też polski rasizm.

"Bokserka" - najnowsza powieść Grażyny Plebanek.

Dwie przyjaciółki, bokserki: warszawianka Lu, bokserka amatorka, pracuje w polskiej ambasadzie w Brukseli. Sprite, jej sportowa mentorka i powierniczka jest Belgijką pochodzenia kongijskiego. Poznają się w Brukseli, razem walczą na ringu, wspólnie snują opowieść. Ich historia stwarzana jest w trakcie opowiadania powierzonego przyjaciółce. Przyjaźń i boks to źródła siły dla Lu i Sprite. Więź między młodymi kobietami stanowi oś opowieści, w której romanse, miłości i zauroczenia są tłem dla budowania mocnych osobowości, własnej przestrzeni, z której nie strach wyruszać w świat.

Bokserka to portret pokolenia ludzi, dla których podróżowanie i mieszkanie za granicą nie jest „zdradą ojczyzny", dla których mobilność jest równie naturalna, jak korzystanie z Googla czy sieci społecznościowych. To także kalejdoskop barwnych mieszkańców położonej w centrum Europy Brukseli, reprezentantów różnych kultur, światopoglądów, narodowości, kolorów skóry.
„Lu i Sprite, wyobrażam je sobie, jak walczą i fruwają z tymi swoimi warkoczykami i pomarańczowymi grzywkami nad dachami brukselskich domów (...) Poetyka tej powieści kojarzy mi się z filmem „Przyczajony tygrys, ukryty smok" -- Beata Frankowska.
"Plebanek wypracowuje taki rodzaj feminizmu, którego bardzo potrzeba (zwłaszcza w Polsce!): kobieta lubiąca inne kobiety, kochająca mężczyzn, odważna, ale nie agresywna, spokojna o samą siebie, ale nie arogancka, "po prostu mądra kobieta" -- Julia Fiedorczuk o „Córkach Rozbójniczki".
„W „Nielegalnych związkach" w centrum romansu postawiłam mężczyznę, tu, gdzie tradycyjnie stała w literaturze i kulturze kobieta. W „Bokserce" wyciągam kobietę z kategorii romansu, pokazuję jej życie oprócz tego. Jej kobiecość nie musi znajdować spełnienia tylko w miłości, manifestuje się i na inne, równie interesujące sposoby" -- Grażyna Plebanek.


Wywiad z Grażyną Plebanek

Czy tytuł Pani najnowszej książki „Bokserka” należy rozumieć nie tylko dosłownie?

Grażyna Plebanek: Ma on podwójne znaczenie: dosłowne, bo główna bohaterka, Lu, trenuje boks, konkretnie kick-boxing. Ale i metaforyczne, ponieważ boksuje się z życiem, namiętnościami, relacjami, pracą, poszukiwaniem siebie.

Dlaczego nie uznaje Pani pojęcia literatura kobieca?

Grażyna Plebanek: A dlaczego nie istnieje pojęcie „literatura męska”? Wyodrębnienie literatury pisanej przez kobiety jest tworzeniem sztucznych podziałów w oparciu o jawnie seksistowskie kryteria. Nie mówimy przecież o kobiecym malarstwie, ale o dobrym lub złym. Literaturę dzielę na popularną i ambitną. Etykietka „literatura kobieca” ma wydźwięk deprecjonujący.

Lektura tylko dla pań, które poczytają coś banalnego, gdy mają przerwę w bieganiu między pralką, kuchenką a dziecięcym łóżeczkiem?

Grażyna Plebanek: Trochę właśnie tak to funkcjonuje. A przecież ani mężczyźni nie piszą tylko dla mężczyzn, ani kobiety tylko dla kobiet. 

Pani jest tego dobrym przykładem. Pani poprzednia książka „Nielegalne związki”, okrzyknięta powieścią erotyczną, została napisana z perspektywy mężczyzny. Trudno było się wczuć w inną płeć?

Grażyna Plebanek: Zajęło mi to trochę czasu, dużo rozmawiałam z mężczyznami, by poznać ich świat od środka. Przy okazji zweryfikowałam niektóre swoje przekonania, ale myślę, że spowodowała to nie tylko praca przy książce. Dojrzałam do tego, by odkryć męską stronę mojej osobowości. W każdym z nas jest pierwiastek jin i jang, żeński i męski. Doszłam do wniosku, że ważniejsze i głębsze niż różnice między płciami są te zachodzące między jednostkami. Zwłaszcza w naszych czasach, kiedy role społeczne się mieszają, i nie ma już typowo męskich lub typowo kobiecych czynności czy pasji.

Opisując nasze cielesne pragnienia, wkroczyła Pani na męskie terytorium, język, jakiego Pani używa, został doceniony, ale też uznany za śmiały. Czy Polacy są bardziej pruderyjni niż społeczeństwa Europy Zachodniej, np. Belgowie?

Grażyna Plebanek: Akurat teraz więcej mówi się o seksie w mediach w Polsce niż w Belgii, u nas temat został podjęty po latach milczenia. To przeciwwaga do dyskursu religijnego, w którym seks stanowi tabu. Natomiast polskie reklamy bywają skandalicznie seksistowskie, podobnie jak rozmowy mężczyzn w mediach, popularnych komentatorów, którzy pozwalają sobie na jawnie seksistowskie uwagi. To szokujące. Aż się prosi, żeby, jak to się u nas pięknie mówi „ktoś za to beknął”.

W „Bokserce” pokazała Pani, że pragnienia kobiet są bardzo różne: Dunia wcale nie chce związku, Sprite do niego dojrzewa, Dominika jest przekonana, że powinnością kobiety jest podążanie za mężczyzną, Lu wciąż szuka swojej drogi. Czy któryś z tych modeli uważa Pani za najlepszy?

Grażyna Plebanek: Staram się tego nie wartościować. Najlepsze jest dla kobiety to, w czym ona poczuje się szczęśliwa i spełniona. Jeśli zacznie realizować inny wariant, taki, którego nie czuje, nie odnajdzie się w nim. Kobiety mają dziś wolność wyboru – minęły czasy, gdy to, że kobiety nie pracowały, zmuszało je do zawierania małżeństwa, które było de facto kontraktem finansowym. Teraz każda z nas może sama zdecydować o tym, jak ułoży sobie życie. Nie uważam, że kobieta, która decyduje się na bycie w związku i urodzenie dziecka, postępuje lepiej, niż ta, która stawia na karierę, czy odwrotnie. Dobre jest to, co służy danej osobie, pod warunkiem, że swoimi wyborami nie krzywdzi innych – to jest granica wolności, której nie należy przekraczać.

Bohaterka „Bokserki” mówi, że dziś mało kto wierzy w to, że będą „żyli długo i szczęśliwie”. Stabilizacja i zalegalizowane związki przestały być czymś trwałym. Czy ta zmiana mentalności pozbawia nas złudzeń, czy może daje świadomość i skłania do podejmowania wyzwań?

Grażyna Plebanek: To się dzieje, tu i teraz. Związki szybciej się rozpadają, taki znak czasów. Jakoś trzeba się nauczyć w tym funkcjonować. Pozór stałości, który dawały tradycyjne, długoletnie związki i tak był zawsze podważany przez to, co się działo nieoficjalnie – instytucja kochanka czy kochanki jest stara jak świat. Dziś mniej się podmiata pod dywan, szybciej rezygnuje z prób ratowania starego związku, łatwiej wchodzi w nowy. Czy tak jest lepiej? Nie wiem.

Pisze Pani w książce, że jest czas skrzydeł i czas korzeni. Czy to znaczy, że gdy wybieramy czas korzeni, automatycznie pozbawiamy się skrzydeł?

Grażyna Plebanek: Tak bywa, że etap życia, w którym bardziej hołdujemy tradycji, pielęgnujemy rutynę, pogłębiamy związki rodzinne, sprzyja zakorzenieniu. Co nie znaczy, że kiedy postawimy na własny rozwój, zaczniemy realizować marzenia, okaże się, że nie mamy skrzydeł. Pytanie, czy potrafimy się nimi posługiwać.

Na Pani facebookowym profilu widziałam zdjęcie spisu lokatorów domu z brzuszkiem, w którym mieszka Lu. Rozumiem, że to autentyk, który świetnie oddaje wielokulturowy klimat Brukseli. Czy ta lista lokatorów zainspirowała Panią do napisania „Bokserki”?

Grażyna Plebanek: Tak, ciągnęło mnie do tego domu, bo nie dość, że miał wystający element fasady, który skojarzył mi się z brzuchem, to lista jego lokatorów jest długa i niezwykle różnorodna. W tej brzuchatej wieży Babel rodzi się kolejna część tożsamości głównej bohaterki „Bokserki”, Emilia rozwija się w Lu. Na bocznych ścianach tego budynku znajdują się zresztą niezwykłe płaskorzeźby, które w równym stopniu mnie inspirowały, opisałam je w książce, wydały mi się radośnie pogańskie w swojej pochwale ciała. Może stąd wzięła się postać Rity, sąsiadki Lu, raperki, która lubi seks i z przyjemnością go uprawia.

Czy „Bokserka” to książka o miłości?

Grażyna Plebanek: O miłości do matki, do najbliższych, przyjaciółki, boksu, Brukseli, do mężczyzn. Lu jest różnorodna, nie daje się wpasować w gotowe schematy, choć próbują ją w nie wciskać jej mężczyźni, których nazywa „Pigmalionami”.

Dlaczego stworzyła Pani właśnie taką postać?

Grażyna Plebanek: Lu jest ciekawa świata, ludzi, wędruje, przekracza granice geograficzne, językowe, seksualne, emocjonalne. Nie lubi, gdy ktoś próbuje ją dookreślić, bo to ją unieruchamia. Kiedy ktoś mówi do niej „bo kobiety lubią/chcą…”, obrusza się, bo ona to Lu, a nie stereotypowe uogólnienie pod hasłem „kobiety”. Brakowało mi takiej bohaterki, która będzie walczyć o to, żeby przestali ją oblepiać etykietkami. Nie takiej, która z karierowiczki stanie się kura domową, przeskoczy z jednej szufladki roli życiowej do drugiej, tylko takiej, dla której niedookreślenie jest wolnością.

W książce pada zdaniem, że przed każdym człowiekiem stajemy w jakiejś zbroi. Czy to dotyczy tylko relacji między płciami?

Grażyna Plebanek: Nie, to dotyczy w ogóle relacji z innymi. Nie jesteśmy do końca sobą, w różnych sytuacjach, różnych rolach społecznych jako żona, matka, szefowa, podwładna, przyjaciółka itp., i przed różnymi osobami zachowujemy się odmiennie. To nie jest kwestia chęci manipulacji czy wizerunkowych gierek, często w ten sposób chronimy siebie. Dbamy o to, by dla własnego dobra za bardzo się nie odsłonić i nie zostać zranioną, a z drugiej strony staramy się spełnić oczekiwania, które inni mają wobec nas.

Zdecydowała się Pani wprowadzić do powieści element komiksu (nie zdradzajmy jaki). Co spowodował ten zabieg?

Grażyna Plebanek: Komiks jest próbą uproszczenia zbyt skomplikowanej rzeczywistości, gdy Lu jest jeszcze dzieckiem. Potem, gdy jej życie jako dorosłej znów się zagmatwa, te uproszczenia będą dla niej ratunkiem, a przy tym zabawą. Odciążą trochę codzienność ze zbytniej seriozności. Mnie pozwoliło to pograć w sensie literackim na kontrastach, wyostrzyć pewne zjawiska.

Trenuje Pani kick-boxing, tak jak bohaterki książki. Dlaczego się Pani na to zdecydowała i co Pani daje ten sport?

Grażyna Plebanek: Zawsze o tym marzyłam, ale nie miałam na to czasu, no i zmagałam się w zahamowaniami, typu „taki męski sport, gdzie ja tam…”. Przełamałam się, poszłam, sama, zielona w kwestii sztuk walki. Zaparłam się, ćwiczę już kilka lat. Poznałam dzięki temu świetnych ludzi, których normalnie być nie spotkała, mnóstwo się od nich nauczyłam. Poznałam swoje słabości, ograniczenia, wiem, na co mnie stać. Umiem obchodzić się z własną agresją, słucham swojego ciała. Nie bez kozery mówi się „sztuki walki” – to faktycznie sztuka. Kick-boxing jest piękny, uprawianie go daje mnóstwo satysfakcji, w tym estetycznej i zmysłowej.

Lu jest modelką, Pani też ma za sobą podobne doświadczenia. Teraz Pani zdjęcie wisi na jednej ze stacji brukselskiego metra. Jak do tego doszło?

Grażyna Plebanek: Zostałam zaproszona do udziału w sesji jednego z najlepszych belgijskich fotografów, Stephana Vanfleterena. Na wystawie pokazano portrety artystów, niebędących Belgami, ale tworzących i mieszkających w Brukseli. Jest tam m.in. zdjęcie marokańskiego rapera, francuskiej fotografki, aktora z byłej Jugosławii, kongijskiego pisarza – znalazłam się w tym barwnym gronie – nasze zdjęcia wiszą już od pięciu lat na stacji metra Gare de l’Ouest, wystawa będzie trwała jeszcze kolejne pięć lat. Był wokół tego spory szum medialny, udzielaliśmy wywiadów w belgijskich mediach, na otwarcie wystawy przyjechał król Belgów Albert II.

Jak się Pani czuła w roli modelki? Czy klub bokserski jest Pani bliższy?

Grażyna Plebanek: Jasne, że boks jest mi bliższy, bo tam jestem aktywna, wyżywam się sportowo, uczę się. Przygody z byciem modelką są fajne, bo spotyka się czasem sympatycznych ludzi, ale to nudne zajęcie.

Ma Pani traumatyczną historię rodzinną. Pani babcia, Apolonia Machczyńska-Świątek została w czasie wojny rozstrzelana przez Niemców za to, że ukrywała w swoim majątku Żydów. Opisała to Hanna Krall, historię Apolonii wykorzystał też Krzysztof Warlikowski w spektaklu „(A)polonia”. Jak to wpłynęło na Panią jako człowieka i jako pisarkę?

Grażyna Plebanek: Nie przepadam za upublicznianiem tego tematu, to są kwestie prywatne, rodzinne. Kiedy poruszono je publicznie, zabrałam głos, napisałam do „Wysokich Obcasów” artykuł o Poli. Co nie zmienia faktu, że dla mnie jest postacią rodzinną, kobietą, matką. Jej i jej pamięci należy się szacunek. Dlatego napisałam tamten tekst.

Mówiła Pani w tym kontekście, że jesteśmy skoncentrowani na śmierci, że nasza kultura jest wampiryczno-geriatryczna, a Pani zdaniem ważne jest życie, bo to także ono stanowi klucz do tego ostatniego wyboru.

Grażyna Plebanek: Nie lubię oceniania życia ludzkiego przez pryzmat momentu i sposobu umierania. Zgadzam się z moimi kolegami, pisarzami z Rwandy, których denerwuje, że kojarzy się ich niemal wyłącznie z ludobójstwem, do którego doszło w 1994 roku, kiedy w ciągu kilku miesięcy zginęło niemal milion osób. Cały czas ktoś ich o to pyta, a oni piszą też o innych rzeczach. Życiorysy ich bliskich, brata czy matki, ludzi, którzy zginęli, określa się samym faktem śmierci w ludobójstwie. A przecież to byli ludzie, którzy jak wszyscy, mieli swoje życie miłości, pasje, dzieci, i zawężanie tego do kilkudziesięciu ostatnich minut to uproszczenie i toporna ingerencja w pamięć o tych ludziach.

Dlaczego nie posługuje się Pani swoim nazwiskiem, ale pseudonimem pochodzącym od nazwy lasu, który Pani odziedziczyła?

Grażyna Plebanek: To las, który odziedziczyłam właśnie po Poli i po tacie, to są korzenie, sposób na określenie, skąd jestem. Chociaż tak naprawdę jestem z Warszawy, moja rodzina jest tu zakorzeniona od wielu pokoleń, pradziadkowie byli świetnymi rzemieślnikami, dziadek był adwokatem. Ale mam też w sobie tę część ze strony Poli. Tamten las czy osada nazywała się Plebanki, pomyślałam, że to fajny sposób na staropolskie określenie się.

A teraz identyfikuje się Pani silniej z tym pseudonimem czy ze swoim nazwiskiem?

Grażyna Plebanek: Zdecydowanie bardziej mentalnie jestem Grażyną Plebanek, co jest kłopotliwe np. przy bukowaniu biletów, dwukrotnie zdarzyło się, że organizatorzy zamówili mi bilet nie na to nazwisko, które mam w paszporcie…

Rozmawiała: Kinga Szafruga

Więcej nowości książkowych 2014: