Gwiazdy „na siłę”

Skąd się wzięły i dokąd zmierzają? Sztucznie nadmuchany szum wokół ich osób z powodów błahych i często niezbyt logicznych sprawił, że z nikogo można zrobić dzisiaj w show-biznesie kogoś. Sława jednak na pstrym koniu jeździ, dlatego niektórym gwiazdom albo się udało rozbudzić zainteresowanie wśród wszystkich, którzy mogliby by być nimi zainteresowani niezależnie od tego, jakimi bzdurami by się te gwiazdy nie zajmowały, albo zwyczajnie nie wyszło i początkowe nadzieje medialnego sukcesu spełzły na niczym.
/ 10.01.2010 10:07
Skąd się wzięły i dokąd zmierzają? Sztucznie nadmuchany szum wokół ich osób z powodów błahych i często niezbyt logicznych sprawił, że z nikogo można zrobić dzisiaj w show-biznesie kogoś. Sława jednak na pstrym koniu jeździ, dlatego niektórym gwiazdom albo się udało rozbudzić zainteresowanie wśród wszystkich, którzy mogliby by być nimi zainteresowani niezależnie od tego, jakimi bzdurami by się te gwiazdy nie zajmowały, albo  zwyczajnie nie wyszło i początkowe nadzieje medialnego sukcesu spełzły na niczym.

Dorota Gardias-Skóra

Gwiazdy „na siłę”

Mimo zapewnień Edwarda Miszczaka, że dla Doroty po jej wygraniu 9. edycji „Tańca z Gwiazdami” w TVN znajdzie się miejsce nie tylko w roli pogodynki, w karierze ślicznej Gardias-Skóry nic od ponad pół roku się nie zmieniło: wepchnięto ją do nieudanego zresztą programu „Projekt plaża”, w którym oprócz relacji na temat tego, co dzieje się w czasie wakacji w największych turystycznych kurortach Polski, nadrabiała brak zainteresowania widzów programem, urzekając ich swoim szerokim uśmiechem i długimi nogami, a niedawno obsadzono ją jako (ponownie) komentatorkę zimowych sportów, jakie można uprawiać w polskich górach. W związku z ciągłymi klapami i brakiem zainteresowania, jakie towarzyszyło jej w mediach po wygraniu tanecznego show TVN-u, dalej obstawia posadkę TVN-owskiej pogodynki, najpewniejszy jak widać zawód w tej stacji. W tabloidach za to dorobiła się już kilku „gęb”, np. niewiernej żony (z mężem Konradem widuje się bardzo rzadko ze względu na jego dość ograniczony czas wolny z racji zalatanego etatu pilota wojskowego), żony w ciąży (oczywiście nie wynikającej ze spotkań z mężem), nałogowej palaczki (celebrycie nie wypada być przyłapanym przez paparazzich z papierosem w ustach lub nawet w dłoni) i króliczka „Playboya” (ponoć obiecała się rozebrać dla magazynu). Więcej uwagi poświęciły jej do tej pory magazyny plotkarskie niż własna stacja-matka telewizyjna, a i ten fakt nie przekuł jej uzdolnień (jakiekolwiek by nie były, oprócz podstawowej zalety, czyli jej miłej dla oka aparycji) na większy komercyjny sukces.

Marta Żmuda-Trzebiatowska

Gwiazdy „na siłę”

To, że uroda częściej pomaga w osiągnięciu sukcesu w show-biznesie bardziej niż wykształcenie, wiadomo nie od dzisiaj (przykład Kasi Cichopek będzie też potwierdzał tę tezę, ale o niej potem). Kim więc byłaby Trzebiatowska, gdyby nie wpadła w oko producentom telewizyjnych seriali („Na dobre i na złe”, „Magda M.”, „Kryminalni”, „Twarzą w twarz”), a przede wszystkim Piotra Wereśniaka, reżysera komedii „Nie kłam, kochanie”, w której Żmuda – dzięki kłującemu w oko komercyjnemu, a co za tym idzie masowemu charakterowi dzieła – zaistniała jako młoda, śliczna, ale niekoniecznie utalentowana aktoreczka. Ale podstawowe zalety, tak bardzo lubiane w dobie poszukiwań kobiety idealnej głównie pod względem urody, miała, więc czemu nie wepchnąć jej do jeszcze kilku innych produkcji? Widzowie lubią oglądać ładne buzie, a kiedy takie przewijają się po ekranie, gra aktorska schodzi na dalszy plan. Ważne jest opakowanie, nie to, co jest w środku. Ładna Marta zaczęła więc pojawiać się niemal wszędzie, ale jej odskocznią był tak naprawdę serial „Teraz albo nigdy!”, w którym miała jedną z głównych ról: wcieliła się w postać ambitnej, młodej farmaceutki, rozkochującej w sobie każdego napotkanego faceta, ale będącej wiernej ukochanemu mężowi, który to z kolei okazał się dwulicowcem, a postaci Marty dodał tym samym jeszcze większej sympatii widzów. Stąd był już tylko krok do „Tańca z Gwiazdami” (jak wykorzystywać „bycie na fali”, to na całego!), którego Marta nie wygrała, ale za to dorobiła się opatrzenia swojej ślicznej buzi wśród podziwiających ją co niedzielę fanów. Kiedy serial się skończył, wieści o Marcie trochę przycichły, ale nie na długo: kilka dni temu miał premierę film „Ciacho”, w którym aktorka zrywa (ponoć, bo wieść niesie, że nadal tylko ładnie wygląda) z dotychczasowym wizerunkiem słodkiej i dobrej panny Orkisz, a już niedługo zobaczymy ją w „Ślubach panieńskich”. Na pewno jest piękną ozdobą ekranu, ale co do jej gry aktorskiej dużo krytyków ma spore zastrzeżenia. Ważne, że się „pcha” (czy raczej ją pchają), mimo że nie ma do tego – przynajmniej warsztatowych – predyspozycji.

Kasia Cichopek

Gwiazdy „na siłę”

Druga po Żmudzie ładna, ale aktorsko kompletnie nieutalentowana gwiazdka serialowa. W przeciwieństwie do poprzedniczki utknęła na razie tylko w serialu, ale miała swoje 5 minut w innym telewizyjnym projekcie, mianowicie w Polsatowskim show „Jak Oni śpiewają” oraz w „Grze wstępnej”. O ile jeszcze Żmuda stara się dodatkowo bronić dyplomem szkoły aktorskiej, tak Cichopek „gra” tak, jak jej powiedzą na planie, a nawet jak nie powiedzą, to Kasia robi swoje, czyli wykorzystuje grę swoich długich rzęs, ślicznych, kruczoczarnych loków i niesamowitego dekoltu, dużo się przy tym uśmiechając i szczebiocząc słodkim, niewinnym głosem. I ludzie i tak to lubią. Pokaz sprawdzonej słodyczy zjednującej jej serialowych fanów zaprezentowała też w „JOŚ”, wspierając uczestników show w ich staraniach o zdobycie Brylantowego Mikrofonu, łzy jej ciekły, gdy była wzruszona (a zaliczała to uczucie bardzo często), jak ktoś odpadł z programu, a gdy wygrał – cieszyła się jak dziecko. Równie szczerze. Lubiana jest? Jest. Sympatyczna jest? Jest. Uśmiecha się często? Tak. Jest szczęśliwą matką i mężatką? Jest. Wzięła udział w „Tańcu z Gwiazdami”? Tak. To czemu nie ma być gwiazdą? Tylko tyle i aż tyle.

Misiek Koterski

Gwiazdy „na siłę”

Gdy inne dzieci gwiazd (Maria Peszek, Patrycja Markowska i inni – czytaj o nich też tutaj) odnoszą sukcesy dzięki wsparciu znanego nazwiska tylko na początku swojej kariery, bo potem pracują już samodzielnie, Michał Misiek Koterski zaprzepaszcza wszystkie szanse, jakie daje posiadanie nazwiska jednego z najbardziej cenionych dramaturgów i filmowców Polski – Marka Koterskiego. Misiek wypłynął na wody show-biznesu dzięki roli przygłupawego syna głównego bohatera w filmie „Dzień świra” (według niektórych autentycznego odwzorowania osobowości Miśka, co nie dziwi tym bardziej, że scenariusz filmu pisał jego ojciec, a i składem obsady też się Koterski senior zajmował), a że obraz ten z Markiem Kondratem w roli głównej stał się kultowy, to i Misiek skorzystał ze swoich 5 minut i zaczął bywać wszędzie, byle zostać zauważonym. Próbował więc swoich sił jako showman (konkurencyjny dla show Kuby Wojewódzkiego „Misiek Koterski Show” okazał się projektem nie dorastającym do pięt pierwowzorowi i totalną klapą zdjętą z anteny bardzo szybko), potem wpadł do „JOŚ”, wreszcie zaczął bywać na kanapie samego Kuby jako gość. Poza tym zaczął ćpać, pić i bywać w miejscach, które w opinii śmietanki towarzyskiej warszawki bywały „niebezpieczne dla rozwoju kariery”, a w 2007 roku, jakby tego było mało, został skazany za oszustwo. No i Misiek tak szybko, jak został wylansowany, równie szybko poszedł na dno, a dzisiaj nikt o nim nie pamięta inaczej, jak o nieogarniętym wiecznym chłopcu. Kubie z taką łatką się udało przebić, ale nie wszystkim jest dane wygrać dzięki tytułowi Piotrusia Pana, który na dodatek lubi jeździć z Warszawy do Władysławowa taksówką tylko po to, by się napić drinka.

Joanna Liszowska


Gwiazdy „na siłę”

Skąd się wzięła? Dosłownie znikąd. Co prawda jej wokalny talent na długo był znany przed jej umiejętnościami aktorskimi (podobnie jak u Żmudy często podważanymi), bo otrzymała w 2001 roku trzecie miejsce podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, ale najwidoczniej było jej za mało. Gościnnie udzielała się w serialach („Kasia i Tomek”, „Psie serce”, „M jak miłość”), ale były to role sporadyczne i niezapadające w pamięć. Przełomem był dłuższy epizod, bo trwający 4 lata, w „Na dobre i na złe”, dzięki któremu wreszcie zaczęto ją zauważać, zapraszać, fotografować i – co najważniejsze – proponować nowe role, nie tylko serialowe. Zagrała więc z rozpędu w „Nie kłam, kochanie”, „Zamianie” i „Ciachu”, rozebrała się 2 razy dla „Playboya”, zaśpiewała w „JOŚ”, który zresztą też poprowadziła, potańczyła w „TzG” i zaistniała w show-biznesie. Ponadto dużo pisało się o jej pełnych kształtach i problemach z trzymaniem diety, ale Liszowska od początku mówiła, że lubi siebie taką, jaką jest, czym zaskarbiła sobie jeszcze większą sympatię wśród żeńskiej widowni. Co rusz robi lub mówi, albo wkłada na siebie coś, co powoduje, że jest na językach wszystkich, nie tylko tabloidów. Niby seksbomba, niby celebrytka, niby aktorka, niby piosenkarka – ma wiele talentów, ale chyba co za dużo (w tym ciała, które według niektórych często ulega photoshopowym modyfikacjom w gazetach, bo Liszy w normalnym rozmiarze nie da się oglądać bez ani jednego zastrzeżenia dotyczącego jej ogólnego wyglądu), to niezdrowo. Ale w show-biznesowym ciągu jest, choć tak naprawdę producent żadnego show nie chce jej w roli prowadzącej.

Anna Mucha

Gwiazdy „na siłę”

Przykład najbardziej efektywnego parcia na szkło ostatnich miesięcy: Anna Mucha, tak naprawdę nikt, ale niewyparzony język i związek z Kubą Wojewódzkim potrafi zrobić nawet z takiego nikogo gwiazdę. Nikt jej tak naprawdę nie chciał w filmach ani obsadzać, ani oglądać, o czym świadczy uboga filmografia tej aktorki-amatorki, ale ona miała od początku misję bycia sławną, jakkolwiek rozumieć to słowo. Wykorzystuje więc „na maksa” tę dosłownie chwilę zainteresowania, jakie wzbudziła wokół siebie w ciągu ostatnich miesięcy, wciskając swoją nieskromną osobę w każde show lub widowisko, a nawet (a szczególnie rozbieraną) sesję zdjęciową. Motto Muchy? Uwierzyć w siebie i robić swoje, a wytrwałą pracą osiągnie się zawsze ogromny sukces. Ani nieszczególnie ładna, ani utalentowana, przez dłuższy czas uważana za pulchną i niezbyt atrakcyjną dziewczynę, która nie może znaleźć sobie odpowiedniej fryzury, teraz uchodzi za wcielenie seksu, urody i niesamowitej energii. Brakuje jej jeszcze w obsadzie jakiegoś programu kulinarnego lub własnego talk-show. Niektórzy mają jej już dość, ale ona najwyraźniej nie ma zamiaru ich od siebie jeszcze długo uwolnić. Więc o Musze wypada teraz dużo mówić i pisać, choć nikt tak naprawdę nie wie dlaczego.

Fot. MWmedia

Magdalena Mania

Redakcja poleca

REKLAMA