On – reżyser niezapomnianych epopei filmowych. Ona – aktorka, jego ukochana żona, a zarazem muza. Publiczność pokochała ją za rolę w jednym z najpiękniejszych polskich seriali, który stworzył on. Uchodzą za wręcz idealne małżeństwo. Przynajmniej teoretycznie, bo trudno nie pytać: czy to miłość, czy może interes i wyrachowanie sprawiły, że nadal są ze sobą, chociaż tysiące par na ich miejscu już dawno by się rozstały?
A oni trwają w tym duecie już ponad pół wieku…
Nierozerwalnie, jak noce i dni, choć to uczucie nie zawładnęło nimi od razu. Gdy się spotkali po raz pierwszy, Jerzy Antczak był asystentem na wydziale aktorskim w łódzkiej szkole filmowej, a Jadwiga Barańska, maturzystka, młodsza od niego o dziewięć lat, właśnie stanęła przed komisją egzaminacyjną na tę uczelnię.
– Wydawała mi się brzydka, chuda i niezdolna, więc ją oblałem. Taki byłem głupi – wyznał po latach, zaraz jednak dodał: – Na szczęście nie zniechęciłem jej na dobre. I gdy za rok znowu zdawała, tym razem dostała się z wyróżnieniem. Nieobiektywny egzaminator nie zraził Jadzi ani do studiów aktorskich, ani potem do siebie, bo gdy poznała go bliżej, stali się nierozłączni.
Ona mówi o nim „Antczak”, on nazywa ją „Barańską” i twierdzi:
Barańska to miód na jego skołatane serce, ale też niezłomna i pewna siebie baba.
– Uparta i stanowcza co do wszystkiego! – wspomina z rozbawieniem. – Trwała w uporze, bym sfilmował „Noce i dnie”, choć cała Warszawa śmiała się do rozpuku na wieść, że zamierzam zrobić film o tym, jak Bogumił sadzi ziemniaki, a Barbara ciosa mu kołki na głowie… Lecz dla tych dwojga ekranizacja powieści Marii Dąbrowskiej była przede wszystkim filmem o miłości. Nie tej szalonej, która wybucha i przemija wraz z namiętnością, tylko o uczuciu na całe życie, które trwa bez wielkiego iskrzenia czy porywów serca. Jest zawsze, na pewno, i nie znika mimo zmartwień, szarej codzienności, braku podniet, a nawet mimo marzeń o romantycznym, przystojnym kochanku z nenufarami zrywanymi ostentacyjnie ze środka stawu…
„Mój cały dobytek mieścił się na rozkładanej wersalce”
Pan Jerzy urodził się we Włodzimierzu Wołyńskim, na dzisiejszej Ukrainie, 25 grudnia 1925 r. Gimnazjum skończył zaś w Opolu. Studiował aktorstwo w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. Pracował w teatrach łódzkich, aż w 1958 r. trafił do łódzkiego Teatru Nowego, gdzie oprócz grania asystował również wielkiemu reżyserowi i wizjonerowi, Kazimierzowi Dejmkowi. Wkrótce sam został reżyserem. Kierował także wspaniałym Teatrem Telewizji nadawanym wówczas z ośrodka w Łodzi. Mimo to nie opływali w luksusy.
– Mieszkałem w garderobie łódzkiej telewizji. Mój cały dobytek mieścił się na rozkładanej wersalce. Po ślubie z Jadzią ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Byliśmy wtedy gołodupcy. Jej mama sprzedawała biżuterię, żeby nam pomagać, bo ja do naszego małżeństwa wniosłem jedynie kapelusz, garnitur, koszule i skarpetki na zmianę, a także… płaszcz z misia – wspomina ze śmiechem.
Stając się mężem łodzianki, wżenił się w pokoik przy Piotrkowskiej, gdzie na 37 mkw. żyli w zgodzie z krukiem Kunio, terierem szkockim Bugi, kotami oraz teściową zwaną przez wszystkich Minią.
– Wniosła w nasze życie niesłychaną radość, mimo przejść w obozie koncentracyjnym i straty męża. Kochała nas i swoje zwierzęta tak bardzo, że buntowała się przeciw twierdzeniom Kościoła, że tylko człowiek ma duszę, a jej pupile już nie – mówi Antczak. Pani Jadwiga potwierdza jego słowa i przypomina:
– Wtedy wszyscy byliśmy strasznie biedni, taka generacja. Ale za to szczęśliwi.
Tylko oni więc mogli zrobić film o wielkiej miłości. Podobnej sami doświadczyli. Miłości na dobre i na złe. Wspierającej. To ta miłość dała im odwagę, siłę i wiarę, że wszystko jeszcze się ułoży, gdy będąc u szczytu kariery – zmuszeni okolicznościami, które niechętnie wspominają, ale pokonywać ich nie mieli już siły – w 1979 r. postanowili wyjechać do USA.
Dla polskojęzycznej aktorki oznaczało to koniec zawodowej kariery, dla reżysera z naszego kraju – niemożliwość przebicia się w dżungli bezwzględnego amerykańskiego showbiznesu.
– Początki były straszne. Tułaliśmy się po Ameryce, ja pracowałam w firmie handlowej, Jerzy pisał teksty do reklam – wspomina dziś pani Jadwiga.
– Ale Jadzia nie skarżyła się nigdy, ani jednym słowem – podkreśla z dumą jej mąż. Kłopoty tylko wzmocniły ich związek. Wspierali się wiarą, że szczęście jeszcze się do nich uśmiechnie, lecz propozycje filmowe wciąż nie nadchodziły, a te nieliczne Antczak po prostu odrzucał.
– Z czystej głupoty – tłumaczy po latach.
Zły los jednak się odwrócił, bo za stanowczą namową żony, Jerzy odważył się wystartować w konkursie na profesurę wydziału filmowego amerykańskiej uczelni UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles). I do dziś uczy tam młodych filmowców.
– Widocznie Bóg chciał, żebym teraz oddawał innym to, co sam kiedyś dostałem – twierdzi z przekonaniem.
Faktycznie, dostał w życiu wszystko. No, może poza Oscarem za najpiękniejszy jego film „Noce i dnie”, który nominowano do tej nagrody w 1976 r. w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Ale już sama nominowanie filmu przez Akademię Filmową do tej nagrody świadczy o wielkim wyróżnieniu reżysera z Polski.
Kiedy Jerzy Antczak dostawał swoją Gwiazdę w Łódzkiej Alei Sławy, a Jadwiga Barańska nie odstępowała go na krok, spytano ich, czy się kłócą.
Wybuchamy wulkanicznie, ale natychmiast sobie wybaczamy i zapominamy, bo ciche dni to zabójstwo dla małżeństwa i miłości – odparła aktorka.
Pani Jadwiga wie, że jej mąż często buja w obłokach. Nie odróżnia stu dolarów od tysiąca. I jak wszyscy mężczyźni artyści jest próżny i łasy na komplementy. A te potrafią każdego zmienić w przeświadczonego o swej nieomylności zarozumialca i sprowadzić na manowce.
– Ale nie z taką żoną jak Barańska – zapewnia Antczak. – Jej się nie weźmie na plewy. Jest do bólu sprawiedliwa i znacznie lepiej zna się na ludziach niż ja. Nigdy nie narzucała mi swojego zdania. Przekonywała tylko, a ja się jej poddawałem, bo zawsze miała rację. Wiedziałem, że jak Jadzia upiera się przy sfilmowaniu „Nocy i dni”, to musi się udać, choćby cały świat był przeciw temu pomysłowi. A był! Długo by opowiadać, kogo musieliśmy pokonać i przekonać, by to arcydzieło mogło powstać. Ale udało się, bo moja żona, Jadzia Barańska, nigdy mi źle nie poradziła – raz jeszcze podkreśla Jerzy Antczak. – A gdyby nawet coś poszło nie tak, mogłem liczyć na jej miłość i wsparcie, łagodzące każdą porażkę.
Dziś mają dwa domy
W Kalifornii, gdzie mieszka ich 47-letni syn Mikołaj, z zawodu informatyk. I drugi w Warszawie, do którego zawsze chętnie wpadają. Mimo wielu lat na emigracji ta para nadal jest znana i kochana w swojej ojczyźnie. Aktorka i reżyser stworzyli razem wiele niezapomnianych, pięknych ról. Jadwiga Barańska przyznaje:
– Grałam dużo u innych reżyserów w teatrze i telewizji, w większości jednak były to role bez znaczenia. U Antczaka zagrałam niewiele, ale dzięki tym postaciom zaistniałam w polskiej kulturze. I – dodajmy – w pamięci milionów widzów zakochanych w jej kreacjach, stworzonych w filmach zadurzonego w niej tak samo od lat męża reżysera.
– Nie wiem, co bym zrobił w życiu, gdybym nie spotkał mojej Jadzi – zastanawia się Antczak. – Pewnie roztrwoniłbym i siły, i talent na drobne flirty, wódeczki, bujne życie towarzyskie… Ile to ja forsy i sił zmitrężyłem w doskonałym towarzystwie choćby Leona Niemczyka, szlifując łódzkie bruki na trasie SPATiF – Grand Hotel… To Jadzia ustawiła mnie do pionu, była moim punktem zaczepienia, życiową busolą… Była moim cudem.
Dziś już nie sposób rozstrzygnąć, kto w tym związku grał pierwsze skrzypce, kto był bardziej ceniony i rozpoznawany. Choć pani Jadwiga po przymusowej emigracji grała już niewiele, wciąż jest rozpoznawana i kochana przez publiczność. Na spotkaniach autorskich to ona rozdaje autografy, choć autorem książki „Noce i dnie mojego życia” jest Antczak.
– Znoszę sławę Barańskiej, choć to ja napisałem książkę, a wywiadów domagają się od niej. No cóż, Jadzia pozbawiła mnie bufonady – uśmiecha się reżyser.
Czytaj także: „Nie musiała zginąć. Osierociła synów, ale pamięć o niej nie umrze - życie księżnej Diany”Dramatyczne życie Keanu Reevesa. Czy pogodził się z utratą córki?Ofiara sekty czy naiwna aktoreczka? Prawda o związku Katie Holmes i Toma Cruise'a