Rudi Schuberth: "Jestem za duży, by chodzić do kina"

Rudi Schuberth fot. ONS
Rudi Schuberth, najbardziej lubiany juror „Jak oni śpiewają“, do sąsiada ma prawie trzy kilometry, ale jest szczęśliwy, bo wreszcie znalazł to, czego szukał – spokój, ciszę i piękną przyrodę.
/ 04.09.2008 16:59
Rudi Schuberth fot. ONS
- Trudno się z Panem umówić, bo ile razy dzwoniłam, był Pan na jeziorze. Co Pana jest w stanie sprowadzić do domu?
Rudi Schuberth:
Burza. Ostatnio waliły takie pioruny i tyle wody lało się z nieba, że bałem się, że łódź będzie za chwilę pełna. Byliśmy z małżonką daleko od brzegu, ale zdążyliśmy uciec. Byliśmy przemoczeni, ale szczęśliwi, choć do domu mieliśmy jeszcze sześć kilometrów jeziorem.

- Jak Pan tu trafił? I dlaczego wyniósł się Pan z domu pod Gdańskiem, o którym mówił, że to Pana miejsce na ziemi?
Rudi Schuberth:
Im jestem starszy, tym częściej się łapię na tym, że pewnych rzeczy nie należy mówić! (śmiech) Moim życiem rządzą przypadki. Nie szukałem tego miejsca, ono samo mnie znalazło. To splot okoliczności i spotkań z różnymi ludźmi doprowadziły do tego, że kupiłem ziemię, zbudowałem dom i zamieszkałem na Kaszubach.

- Nauczył się Pan przy tym wielu rzeczy. Jak rozmawialiśmy ostatnio, randapował Pan pola. Nawet nie wiedziałam, co to!
Rudi Schuberth:
To bardzo ważne, bo dzięki temu zwalcza się chwasty. Musiałem to zrobić, bo moje pola były trochę zapuszczone i rosło na nich dużo perzu. Randapowanie było pierwszym etapem, potem jeszcze orałem, bronowałem, siałem… A teraz mam piękne zielone łąki i pastwiska.

- Będzie Pan hodował krowy?!
Rudi Schuberth:
Nie, daniele. Są piękne i bardzo przyjazne. U mnie będą dla ozdoby, już ogrodziłem dla nich dwa hektary.

- Dom to piękna rzecz, ale i wiele obowiązków, bo zawsze jest coś do zrobienia. Nie męczy to Pana?
Rudi Schuberth:
Jak może męczyć coś, co się kocha? Ja wiele rzeczy robiłem w domu sam. Zbieramy z żoną stare meble i wszystkie przeszły przez moje ręce, sam je wybrałem, nikt tu niczego za mnie nie wymyślił. Własnoręcznie przerobiłem też i zamontowałem wszystkie lampy.

- Urządzanie domu to czasami próba dla małżeństw, znam takie, które niemal się przy tym rozwiodło…
Rudi Schuberth:
A widzi pani, my żyjemy ze sobą szczęśliwie i bardzo szanujemy swoje zdanie, mimo że są nieraz rozbieżne. Jest takie słowo – konsensus. My zawsze go znajdujemy i się z żoną dogadujemy, nie tylko na temat urządzania domu. Dodam, że to moja pierwsza i – jestem tego pewien – ostatnia żona w tym życiu.

- Ma Pan jakąś receptę na długie szczęśliwe bycie razem?
Rudi Schuberth:
A pani ma taką receptę?

- Nie mam, ale szukam.
Rudi Schuberth:
I dobrze. Wszyscy musimy szukać. Ja znalazłem swoją żonę. Dwójka ludzi się spotyka i… kropka. Potem wszystko zależy od nich.

- I było jak z miejscem, w którym zbudował Pan dom? Od razu wiedział Pan, że to to?
Rudi Schuberth:
Rzeczywiście, zobaczyłem to miejsce i wiedziałem, że jest moje. Zresztą obydwoje z żoną tak czuliśmy, bo zobaczyliśmy je w tej samej chwili. My w ogóle mamy w życiu wszystko tak ułożone, że udaje nam się być razem w dobrych momentach. 

- A jak zdarzają się te gorsze? 
Rudi Schuberth:
Tak też bywa, wtedy wspieramy się wzajemnie. Ale mówmy o przyjemniejszych rzeczach.


- Na przykład o jedzeniu? Bo wygląda Pan na smakosza. Mylę się?
Rudi Schuberth:
Pewnie, że nie! Moja żonka i córka świetnie poczynają sobie w kuchni. Specjalnością córki są dania włoskie z kluch. Robi je świetnie, więc jak chcę zjeść coś dobrego, dzwonię i mówię: „Karolcia, przyjedź!”. I ona przyjeżdża z Gdańska. A żona? Wszystko, co gotuje, jest po prostu pyszne. Ja w kuchni wykonuję tylko męskie zajęcia, jak patroszenie ryb, które sam złowię.

- Nie myślał Pan nigdy o diecie?
Rudi Schuberth:
Po co? Czy w lesie wszystkie drzewa wyglądają identycznie? Nie! Tak samo jest z ludźmi. W życiu już tak jest, że jedni są grubi, inni rudzi albo niscy. Trzeba to życie brać po prostu i trzeba się z nim pogodzić w odpowiedni sposób. Jak las, on się na nikogo nie gniewa. 

- Ma Pan za to najpiękniejsze koszule w polskim show-biznesie.
Rudi Schuberth:
Bardzo mi miło, dziękuję! Kupowałem je w różnych częściach świata i z różnych stron świata mi je przysyłano. Niektóre były też szyte w Polsce, co dobrze świadczy o możliwościach naszych krawców, bo żeby dobrze mi ją uszyć, trzeba trochę materiału i wyobraźni.

- Kiedyś podobno szył Pan sam.
Rudi Schuberth:
Zaczynałem karierę od obszywania lalek mojej siostry. To było dawno, ale do dziś potrafię szyć ręcznie i na maszynie. A że ja jestem praktyczny facet, więc jak kiedyś potrzebowałem uszyć sobie koszulę, to siadłem i uszyłem. To samo było z zasłonami do domu. Nie pękam przy maszynie.

- A przy czym Pan pęka?
Rudi Schuberth:
Roztkliwiam się na filmach. Jestem wrażliwym człowiekiem, choć może nie wyglądam, i łzę ronię często.

- I pozwala się Pan wyciągać na komedie romantyczne?
Rudi Schuberth:
Gdzie? Do kina? Oszalała pani?

- Dlaczego?
Rudi Schuberth:
Boże! Jestem dużym facetem po prostu i wszyscy z tyłu wołają, żebym schował głowę.

- To zostaje Panu w tej głuszy telewizja.
Rudi Schuberth:
Tej prawie w ogóle nie oglądam. A jeśli zdarzy mi się już na coś patrzeć, to nie na telewizor, tylko na moją łąkę. Mrówki jedzą motyla i już mam horror, zające ganiają po łące (a ostatnio widziałem cztery!) i od razu jest komedia, pokażą się żurawie – jest film przyrodniczy. I to dopiero jest pasjonujące.

- Zazdroszczę…
Rudi Schuberth:
Ja sobie też. Czasami wstaję i mówię: „Małgosia, nie wiem, za co to mam, ale Szef (ten na górze) dobrze o nas myśli!”.

- Wkrótce jednak opuści Pan to piękne miejsce, bo będzie Pan sędziował w „Jak oni śpiewają“, poza tym szykuje Pan wielbicielom niespodziankę!
Rudi Schuberth
: Zebrało się grono przyjaciół, które kiedyś razem grało i nazywało się Wały Jagiellońskie. Doszliśmy do wniosku, że chcemy jeszcze raz spotkać się na scenie i rozkołysać publiczność. Jeszcze kilka prób i nagrań i Wały Jagiellońskie znów ruszą w trasę. Zapraszam na koncerty.

Rozmawiała Teresa Zuń / Przyjaciółka

Redakcja poleca

REKLAMA