Joanna Liszowska sama i szczęsliwa

Joanna Liszowska fot. ONS
Kilka miesięcy temu rozstała się z narzeczonym. Komentuje to jednym zdaniem: „Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”.
/ 11.07.2008 08:41
Joanna Liszowska fot. ONS
Niczego nie żałuje. Nie chce cofnąć czasu. Jest sama. I szczęśliwa. Jak jej się to udaje?

– Wyglądasz pięknie, cały czas się uśmiechasz. Rozstanie Ci służy.
Joanna Liszowska:
Może służy mi wolność. Czuję, że mam skrzydła, odzyskałam poczucie własnej wartości i kobiecości.

– Ale nie czujesz się samotna?
Joanna Liszowska:
Jestem sama, ale mam wokół siebie życzliwych, ciepłych ludzi, dzięki którym nie jestem samotna. Przekonałam się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Już wiem, na kogo mogę liczyć w tych trudnych momentach...

– Na Michała Piróga, z którym się przyjaźnisz?
Joanna Liszowska:
Według plotkarskich pism już nawet z nim zamieszkałam (śmiech). Dementuję! Z Pirógiem nie mieszkam. Owszem, robiliśmy wspólnie zakupy w Ikei, ale kupowaliśmy rzeczy do dwóch różnych mieszkań. On do swojego, a ja do swojego. Piróg był przy mnie, tak jak moi wszyscy przyjaciele, kiedy tego najbardziej potrzebowałam. Była przy mnie też mama. Choć mieszka w Krakowie, wiem, że w każdej chwili mogę na nią liczyć. To do niej mogę się zwrócić o każdej porze dnia i nocy. I to z nią mogę o wszystkim porozmawiać. Ale nie zmuszała mnie do tego, żebym jej wszystko opowiadała. Starała się mnie odizolować od swoich ewentualnych niepokojów o mnie. Ona zawsze potrafi mnie wesprzeć i dać dużo miłości. Jak to mama. 

– Mama przyjechała do Ciebie z Krakowa?
Joanna Liszowska:
Nie, ale po to wymyślono telefony, żeby móc z nich skorzystać. Wiem, że przyjechałaby natychmiast.

– Praca była dla Ciebie ucieczką?
Joanna Liszowska:
Może i tak to wyglądało. Nie mogłam przecież zaniedbać obowiązków i pogrążyć się w rozpaczy. Mój menedżer miał niemały kłopot. Przyjaźnimy się, więc wiedział, co się ze mną dzieje. Musiał z jednej strony mobilizować mnie do pracy, a z drugiej – pozwolić się wypłakać. Jakoś mu się to udało. Podobno też uciekam w zakupy. Ktoś zrobił mi z ukrycia zdjęcia w centrum handlowym, więc zostałam ochrzczona zakupoholiczką, która w ten sposób leczy swoje smutki. A ja już nie mam smutków, może czasem smuteczki jak każdy, więc nie mam czego leczyć. A zakupy robię rzadko, ale porządne, żeby mieć od nich spokój.

– Jesteś pogodzona z losem?
Joanna Liszowska:
Życie pisze różne scenariusze. Mnie napisało akurat taki, że znowu jestem sama, choć już myślałam, że tym razem uda mi się ustatkować. Ale nie martwię się tym. Co ma być, to będzie. Miłość zawsze była i jest dla mnie najważniejsza. Ale nie myśl, że nie sypiam w nocy, zamartwiając się, że już nikogo nie spotkam. To, że jestem aktorką, nie znaczy, że nie mam marzeń jak normalna kobieta. Chcę założyć rodzinę, mieć dzieci. Ale nie obrażam się na los, że akurat na spełnienie tego marzenia będę musiała poczekać. Właściwie to sama się sobie dziwię, że mam takie podejście do życia.

– Dziwisz się? Przecież zawsze powtarzałaś, że co Cię nie zabije, to wzmocni.
Joanna Liszowska:
I to jest święta prawda! Czuję się teraz dużo silniejsza. Może to jest kwestia słońca? Ono zawsze było dla mnie największym źródłem energii i uśmiechu. Może gdybym rozstała się w zimie, popadłabym w depresję? Dzięki Bogu jest lato, a ja dostrzegam teraz same pozytywne strony życia.


– Jakie?
Joanna Liszowska:
Chociażby to, że jestem niezależna. Sama mogę o sobie stanowić, decydować, czuję się wolna. Dobrze jest też pobyć samemu ze sobą i zastanowić się nad swoimi błędami.

– Zawsze chętnie mówiłaś o swoim życiu.
Joanna Liszowska:
Człowiek uczy się na błędach, choć czasami bardzo powoli (śmiech). Moim błędem było opowiadanie o sobie. Jestem spontaniczna. Nie umiem ukrywać emocji. Gdy jestem szczęśliwa, chcę się dzielić tym szczęściem z innymi. Jednak niepotrzebnie mówiłam głośno o ślubie i planach z nim związanych. Teraz wiem, że niektóre rzeczy muszę zachować dla siebie. Mogę tylko powiedzieć, że w tej chwili jest mi bardzo dobrze.

– A co z mężczyznami?
Joanna Liszowska:
Nie mam ich dość. Z mężczyznami czasami jest bardzo źle, ale bez nich jeszcze gorzej. Mam wielki apetyt na życie. Zdarzało się, że przeciekało mi przez palce. Całą sobą angażowałam się w pracę, w kolejne projekty, zapominając, co jest najważniejsze. A potem był kolejny projekt, kolejne przedstawienie, a potem mijał rok, a ja uświadamiałam sobie, że przez ten czas zapomniałam o sobie. Teraz wiem, że nie może tak być. W natłoku pracy udaje mi się teraz znajdować czas tylko dla siebie. Na przykład wczoraj miałam taki dzień, kiedy ściszyłam telefon, siedziałam w szlafroku, czytałam książkę, słuchałam muzyki. To było mi potrzebne. Rozkochałam się też w podróżach. Jeżeli znajdę jakieś trzy dni wolnego,  staram się wyjechać. A że na szczęście mam do kogo i z kim, to mi się dość często udaje. To jest teraz moją pasją.

– Słyszałam, że Twoją nową pasją jest też wodzenie za nos paparazzich.
Joanna Liszowska:
Ich niestety nie da się zwieść, ale nie poddaję się (śmiech). Ostatnio rzeczywiście mnie śledzą. Prawie codziennie. Zdarza się, że wyruszają za mną trzy samochody naraz. Nie jestem w stanie zrozumieć po co.

– Jak to po co? Z ciekawości i chęci zarobienia na Twoich zdjęciach. A może odkryją, że masz nowego faceta?
Joanna Liszowska:
Ale jeżeli już się zorientują, że wiem o ich „pościgu”, to przecież powinni mieć świadomość, że nie dam im zarobić. Nie należę do osób hołdujących zasadzie: nie ważne, co piszą, ważne, że piszą. Zdarzało się, że jeździłam wokół ronda pięć czy sześć razy, a panowie za mną. Udało mi się jednego z nich, po piątym okrążeniu placu Wilsona, zapytać, jak długo będziemy się tak bawić. Odpowiedział, że dopóki będę aktorką. Widzisz tego faceta z aparatem? Robi nam zdjęcia zza samochodu. Ale co jest takiego ciekawego w nas dwóch pijących kawę? Czasem to bywa irytujące.

– Taka jest w dzisiejszych czasach cena popularności.
Joanna Liszowska: Teraz już to wiem. Ten zawód jest bardzo specyficzny, ale jest częścią mojego życia. Jest też sfera prywatna, którą trzeba chronić. Staram się zachować dystans, ale czasem uświadamiam sobie, że robiąc zakupy, kontroluję, co mam w koszyku.

– Zostając aktorką, musiałaś spodziewać się, że tak właśnie może być.
Joanna Liszowska:
Zostając aktorką, chciałam rozwijać się w moim zawodzie. Dopiero z czasem poznałam inne, jego ciemniejsze strony. Nie sądziłam, że aż tak bardzo interesujące jest, co jem i z kim się spotykam. Na szczęście kocham to, co robię, a jeżeli wzbudza to w innych sympatię, czego dowodem może być wyróżnienie w postaci Wiktora, to dużo rekompensuje. Zawsze są dwie strony medalu.


– Wiesz, co chcesz w życiu robić? Serial, teatr, taniec, a może śpiewanie?
Joanna Liszowska:
Na szczęście mogę robić wszystkie te rzeczy naraz. Do szkoły teatralnej poszłam, ponieważ chciałam połączyć ruch i śpiew. Aktorstwo przyszło samoistnie. Od razu złapałam bakcyla. Nie mogę się zdeklarować, czy wolę grać, czy śpiewać. Ale w końcu nagrywam płytę.

– Dopiero! Już trochę minęło, odkąd wygrałaś „Jak oni śpiewają”.
Joanna Liszowska:
Potrzebowałam więcej czasu. A nie chciałam nagrywać płyty tylko po to, żeby nagrać. Teraz już wiem. Kocham gorące rytmy.  Temperament, dużo energii. Taka będzie moja płyta. Oczywiście znajdą się na niej jakieś romantyczne utwory, ale i takie mocniejsze, z pazurem. To będzie wyzwanie!

– Nie ma takiego wyzwania, którego byś się nie podjęła.
Joanna Liszowska:
Zaproponuj coś, to zobaczymy, jak jest z tą moją odwagą (śmiech). Teraz absolutnie zawojowały mnie szybkie samochody.

– Od czego zaczęła się ta miłość?
Joanna Liszowska:
Od wycieczki do Barcelony na wyścigi Formuły 1. Pojechaliśmy całą paczką dopingować Roberta Kubicę. Za każdym razem, kiedy jedzie, trzymam za niego kciuki i staram się oglądać każdy jego wyścig. Emocje, gdy ogląda się taki wyścig na żywo, są ogromne. I ten niesamowity ryk silników! Kompletnie zawojował moje serce. Potem miałam okazję jeździć ferrari, a potem lamborghini.

– Prowadziłaś lamborghini?
Joanna Liszowska:
Tak, dzięki przypadkowemu spotkaniu z Leszkiem Kuzajem. On dał mi poprowadzić. I a propos wyzwań, w szpilkach również można prowadzić taką maszynę (śmiech). To było niezapomniane przeżycie. Kręcą mnie takie samochody. Natomiast nie znaczy to, że kręcą mnie faceci w takich samochodach. Gdy siedzę za kierownicą, mężczyzna dla mnie przestaje istnieć. Oprócz drogi i dźwięku silnika nic nie jest dla mnie ważne.

– Nie można Cię poderwać na brykę?
Joanna Liszowska:
Oj nie.

– A na co można?
Joanna Liszowska:
Na to coś… Ważne jest, żeby mężczyzna miał poczucie humoru, własnej wartości, miał temperament i wyobraźnię. Żeby miał pasję, a nie, żeby żył moim życiem.

– Masz swój ideał? Myślisz o romantycznym rycerzu na białym koniu?
Joanna Liszowska:
Gdybym czekała na tego rycerza, to mogłabym się nie doczekać. Poza tym mam świadomość, że idealny mężczyzna nie istnieje. Nikt nie jest idealny, ja też nie, więc nie mogę oczekiwać tego od innych.

– Nie szukasz miłości?
Joanna Liszowska:
Nigdy nie szukałam, bo to niczego nie daje. Miłość sama przychodzi, ale porozmawiaj ze mną za kilka miesięcy, może będę już zdesperowaną kobietą szukającą na siłę jakiegoś mężczyzny (śmiech). Jakkolwiek czekam na prawdziwego mężczyznę!

– Jaki to jest?
Joanna Liszowska:
Ostatnio zrozumiałam, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy.

– O czym teraz marzysz?
Joanna Liszowska:
O miłości ze wzajemnością. Pomimo różnych doświadczeń daje siłę. Marzę też o wyjeździe gdzieś daleko, gdzie w słońcu będę mogła tańczyć sambę. Zastanawiam się, czy w poprzednim wcieleniu nie byłam Latynoską. Bo mimo że jestem blondynką, to we mnie jest dusza latynoska. Gorące serce, gorąca dusza, gorąca krew. To cała ja!

Rozmawiała Katarzyna Zwolińska

Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/Photo-shop.pl
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Karolina Gruszecka
Makijaż Wilson
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision Art
Modele Johan, Michał, Mateusz z Model Plus oraz Konrad, Piotr z Mango Models i Marcin z D’vision
Scenografia Michał Zommer
Produkcja Elżbieta Czaja

Redakcja poleca

REKLAMA