Weronika uwielbia Paryż. Świetnie się w nim czuje, kocha jego klimat. Będzie tu do końca września, ale na razie nie miała okazji do włóczęgi. Pracuje od świtu do nocy, bywa, że na planie spędza 12 godzin. Jest pierwszą polską aktorką, która zagrała we francuskim filmie Francuzkę. Jej służbowa garsoniera mieści się w XVII-wiecznej kamieniczce. Długi, wąski korytarz, grube mury, drewniane schody, stropy belkowe pamiętające pewnie któregoś Ludwika. Na półce kilkanaście książek – biblioteka, która wszędzie za nią wędruje. Głównie biografie hollywoodzkich gwiazd: Hedy Lamarr (Ingrid Bergman zagrała w „Casablance” tylko dlatego, że ona nie chciała), Vivien Leigh, Bette Davis, kilka pozycji Joan Crawford. Ostatnia to wspomnienia Joan Crawford. Weronika zamówiła je za dwa dolary przez Internet. Gdy książka przyszła, okazało się, że w środku jest autograf gwiazdy. „Dla mnie taka rzecz jest bezcenna”, mówi.
– To był dobry rok dla Ciebie? Więcej radości niż kłopotów, więcej dni pogodnych niż smutnych?
Weronika Rosati: Chyba ci kiedyś powiedziałam, że szczęście jest fragmentaryczne. Ale dopóki trafiają ci się takie momenty, jest nadzieja – to też element szczęścia. U mnie dzieje się tak, że bardzo dobre momenty przeplatają się z bardzo złymi. Ale od blisko roku czuję dużą przychylność ludzi, jakiej właściwie nigdy przedtem nie czułam.
– W czym się ona przejawia?
Weronika Rosati: W tym, że wielu ludzi chętnie się ze mną spotyka, pomaga, sprzyja. Ktoś podchodzi na ulicy i mówi coś miłego. Ja to sobie bardzo, bardzo cenię. Wcześniej byłam postrzegana jako ktoś wywyższający się, pewny siebie, arogancki. Teraz tego nie odczuwam, nawet dzieci świetnie reagują na mnie, odkąd w TVN leci „Majka”.
– Przecież Twoja rola w tym serialu do sympatycznych nie należy.
Weronika Rosati: Dlatego to mnie dziwi. Od pasażerów pociągu, bo od roku jeżdżę wahadłowo na trasie Kraków – Warszawa, znam załogi, ekipy, też to słyszę. W restauracyjnym wiedzą, co lubię: „Dzisiaj jak zawsze caprese?”. Konduktorka mówi: „Co z tego, że intrygantka? Jak jest scena z panią, od razu coś się dzieje”. Tak miało być. Gdy pojawia się Dagmara, widz ma myśleć: ooo, kłooopoty. Zgodne z zamierzeniami.
– Wracając do oceny tego roku, więcej było plusów czy…
Weronika Rosati: Nawet jeśli to, co się u mnie w ostatnim roku działo, było sprawą publiczną, to nie znaczy, że ten rok był gorszy niż poprzednie. Nadal chronię swoją prywatność, bo nie widzę sensu, by się publicznie zwierzać ze swoich problemów, narzekać albo się chwalić. Mam potrzebę zachowywania tego dla siebie. Wiesz, czego się naprawdę w tym roku nauczyłam? Żeby te nowe doświadczenia pozostawić dla siebie. To mój zysk. I moja sprawa prywatna. Moje milczenie nie jest po to, żeby prowokować kolejne pseudonewsy, ale dlatego, że nie będę się nikomu tłumaczyć, nie będę wchodzić po uszy w… za przeproszeniem, wiesz co. Niektóre komentarze wyssane z palca nie mają nic wspólnego z dziennikarskim przekazem informacji, tylko z zarabianiem pieniędzy cudzym kosztem. Wystarczy zobaczyć, ile jest reklam na portalach plotkarskich, w tabloidach, by je łatwo przeliczyć na złotówki. Zarabianie na mnie? OK. Ale nie będę im przysparzać zysków, dając pożywkę w postaci komentarzy.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Twój prawnik wie, co robić.
Weronika Rosati: Ja też. W moim przypadku niektórych tak poniosła wyobraźnia, poczuli się w takim stopniu bezkarni, że zapomnieli, iż istnieje taka sfera jak prawo. Mówię tu i o osobach prywatnych, i o mediach. Więc jeżeli ktoś myśli, że może mnie bezkarnie oczerniać, chyba jednak się myli…
– Oczernia w jakiej kwestii? Że swoich sukcesów nie zawdzięczasz głównie sobie, swojemu wysiłkowi i temu, co Twój polski agent Gudejko nazwał „fajna klientka, ale wymagająca”?
Weronika Rosati: Jurek ma świętą rację, ale moi agenci pracują ze mną dlatego, że jestem pasjonatką. Zdradzę ci newsa: zagram u Faye Dunaway, która zajęła się produkcją filmów. Dla mnie liczy się, że mnie zaakceptowała, że mnie chce po zobaczeniu mojego demo. I nawet gdyby z tego projektu miało nic nie wyjść, to dla mnie liczy się najbardziej. Tak samo było z Agnieszką Holland, o pracy z którą zawsze marzyłam.
– To prawda, że Cię przeczołgała na planie „Ukrytych”?
Weronika Rosati: Agnieszka jest perfekcjonistką. Dokładnie wie, czego chce, i chciała poznać moje możliwości na dwóch castingach, po których dała mi rolę niedużą, ale dała. W kłamliwym tekście napisali, że przez nią płakałam. A przecież moja rola w dużej mierze składała się z płaczu i histerii. Więc chyba byłam wiarygodna?
– Największy sukces tego roku?
Weronika Rosati: Że przeżyłam.
– Najgorszy dzień tego roku?
Weronika Rosati: (Bardzo długie milczenie). Może kiedyś o nim powiem.
– Największa nadzieja tego roku?
Weronika Rosati: Biała bransoletka.
– Ta, którą nosisz na przegubie nogi? Co jest na niej napisane?
Weronika Rosati: Powiem tylko tyle: wpadła w moje ręce w takim momencie, który przyniósł mi szczęście.
– Ależ jesteś przesądna, fetyszystka niemal. Biała bransoletka, łańcuszek z Madonnami, sukienka projektu mamy, która, jak mówiłaś, zawsze przynosi Ci szczęście.
Weronika Rosati: Dużo podróżuję i spędzam czas poza domem, więc lubię otaczać się przedmiotami, dzięki którym czuję obecność moich bliskich. Medaliki z Madonnami są z całego świata, z pięciu świętych miejsc, a na tym łańcuszku noszę malutki pistolecik. Kupiłam go na koncercie Lady GaGi. Mam słabość nie do gwiazd, ale do ikon. Uwielbiam ikony nie tylko filmu, kolekcjonuję pamiątki z nimi związane.
– Kiedy zdejmiesz z nogi tę bransoletkę?
Weronika Rosati: A dlaczego miałabym ją zdejmować?
***
Kawiarenki przy tętniącej życiem uliczce Montorgueil są pełne. Weronika przysiada się na chwilę do dwóch Francuzek, by odetchnąć, wypić wodę. Wypytują: „Kim jesteś, co tu robisz?”. Same pracują w finansach. Obiecują, że obejrzą „Damę pikową”: „Po chwili już gadałyśmy o facetach, o tym, że nie lubią się dziś angażować. Doszłyśmy do wniosku, że lepiej być samej niż z byle kim. Bo nieważne, kim jesteś, jaką masz pozycję zawodową, status, wiek i pochodzenie – jeśli to nieodpowiedni facet, lepiej być samej, niż dać się wciągać w historię bez sensu”.
Jestem świadkiem zabawnej sceny, jak kelner na widok fotografa własnym ciałem zasłania Weronikę: „Pan przeszkadza tej młodej damie”. Pomaga dopiero wyjaśnienie, że jesteśmy w jednym teamie, a fotograf to nie paparazzi. „Aaa, to w porządku”.
– Kolejna barykada wzięta. Właśnie dostałaś tytułową rolę we francuskim filmie dla telewizji publicznej, Dwójki. Komu zawdzięczasz sukces?
Weronika Rosati: To wypadkowa nauki u Lee Strasberga, wielu rozmów i spotkań w sprawach zawodowych, które owocują z dwu-, trzyletnim opóźnieniem. Z moim typem urody śródziemnomorskiej, jak mówili o niej na castingach, nie do wszystkich ról pasuję. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaka wcześniej byłam niecierpliwa, jak chciałam, by rzeczy miały natychmiastowy efekt. A tak się nie da.
– Z najbardziej intensywnego biegania ze spotkania na spotkanie może nic nie wynikać. To okrutna strona tego zawodu…
Weronika Rosati: Innej drogi nie ma. Castingi i poznawanie ludzi to część pracy. W ostatnim roku mieszkałam dwa miesiące w Brukseli, półtora w Paryżu, miesiąc w Nowym Jorku. Resztę w Krakowie, gdzie gram w „Majce”, i w Warszawie, gdzie mieszkam. Jestem tam, gdzie gram. W Stanach, oprócz spotkań zawodowych, zaliczyłam kilka sztuk teatralnych, na przykład „Kupca weneckiego” z Alem Pacino w roli tytułowej, byłam na koncercie Lady GaGi. To moje przyjemności i czas, gdy robię coś dla siebie.
– Od kilku lat masz tu agentkę. Przydała się?
Weronika Rosati: I to jak! Widziała „Pitbulla” i „Senność” Magdy Piekorz i ciągle mi mówiła: „Powinnaś tu być, tobym cię posyłała na castingi”. Ja wolałam dojeżdżać. Roli w pierwszej części „Largo” nie dostałam, ale rolę we francuskiej komedii „Le Mac” – tak. Tylko że w ostatniej chwili producent użył szantażu: „Albo się rozbierasz całkowicie, albo nie ma roli”. Nie to nie. Zamiast mnie zagrała jakaś modelka, rozebrała się całkowicie i bez sensu.
– Więc jak w końcu dostałaś rolę „Damy pikowej” i co ma ona wspólnego z „Damą pikową” Czajkowskiego?
Weronika Rosati: Nic nie ma wspólnego, bo wzięty francuski autor napisał cztery nowele o damach: pik, kier, trefl i karo. Historie całkowicie współczesne. Maglowali mnie na castingu chyba ze trzy godziny, potem poleciałam do Stanów i zapomniałam o sprawie. A tu po dwóch tygodniach dobra wiadomość, że Alexis Lecaye, autor książki i scenariusza „Damy pikowej”, Philippe Venault, reżyser i castingowiec, do tej trudnej roli chcą tylko mnie. Jedynie telewizja zaoponowała: „Polka w roli Francuzki? Nigdy!”. Żeby przekonać decydentów, poprosili mnie o casting przez Internet. W Los Angeles była 6.00 rano, w Paryżu późne popołudnie. Pierwsza próba przez Skype’a nie doszła do skutku, bo była burza. Za drugim razem doszło do połączenia. Wybrali mi głośne, emocjonalne sceny kłótni, gdy moja bohaterka wydziera się na męża, a potem dochodzi do równie głośnej sceny zabójstwa. Koło 9.00 zeszli z góry dość przestraszeni gospodarze: „Czy coś się komuś stało, czemu się tak rano darłaś po francusku?”. Zapomniałam im o wszystkim powiedzieć. Od reżysera dostałam maila: „Byłaś świetna”, telewizja dała się przekonać.
– A co z Twoim akcentem?
Weronika Rosati: Dla mnie przerobili scenariusz, gram Francuzkę urodzoną w Wenezueli. To superfajne, gdy sobie dla ciebie tyle trudu zadają. Jeszcze nie miałam takiego roku, by były trzy filmy z moim udziałem: „Dama pikowa”, „Largo Winch 2”, „Ukryci”. Potem jadę do USA na plan filmu z Garym Oldmanem. Dla mnie teraz równie ważne jak praca są rzeczy zwyczajne, małe: dobry film, dobra książka, spektakl w Comédie-Franćaise i wystawa dzieł Salvadora Dali. Zdarzyło się nawet tak, że byli wtedy ze mną najbliżsi. Robienie im przyjemności daje mi wielką frajdę. Czas mam przepełniony pracą, podróżami, które lubię, i miłością.
– Faceci?
Weronika Rosati: Jestem teraz zbyt zajęta pracą. Ale po raz pierwszy od pół roku mam szczęście do tylu fajnych ludzi wokół.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Marcin Tyszka, zdjęcia reportażowe Piotr Stokłosa
Asystent fotografa Piotr Jamrozik
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż LILI/Artlist
Fryzury BRUNO
Produkcja Anna Wierzbicka