– Zacznijmy od krótkiego instruktażu. Jak nastolatek mieszkający w Gorzowie Wielkopolskim z dnia na dzień może zostać we Francji rozchwytywaną gwiazdą?
Michał Kwiatkowski: Przede wszystkim trzeba się przygotować właśnie na to, że nie nastąpi to z dnia na dzień. Zanim pojechałem do Francji, przez wiele lat śpiewałem w Polsce, startowałem w kilkunastu konkursach dla młodych talentów i uczyłem się w szkole muzycznej. Paradoksalnie, kiedy wyjeżdżałem na studia do Paryża, najbardziej bałem się tego, że na dwa lata rozstanę się ze śpiewaniem i potem już do niego nie wrócę.
– A co studiowałeś?
Michał Kwiatkowski: Literaturę współczesną i naukę o języku na Sorbonie. Od pierwszej lekcji francuskiego wiedziałem, że chcę posługiwać się tym językiem tak jak polskim. Nie planowałem jednak zamieszkania we Francji. Pomyślałem, że te dwa lata studiów mi wystarczą, a potem wrócę do kraju…
– Tak się nie stało. Dlaczego?
Michał Kwiatkowski: Po roku we Francji, na dziewiętnaste urodziny, dostałem od przyjaciół elektroniczne pianino. Pewnie mieli dość mojego marudzenia, że nie mogę żyć bez muzyki. Zacząłem znowu grać, komponować i pomyślałem, że spróbuję wyjść z tym z czterech ścian mojego pokoju. Zgłaszałem się na castingi. Różne – do grup, musicali i oczywiście do programów telewizyjnych. Kiedy w gazecie znalazłem ogłoszenie o eliminacjach do „Star Academy”, pomyślałem, że spróbuję szczęścia…
– Czułeś, że dzięki temu zmienisz całe swoje życie?
Michał Kwiatkowski: Wiedziałem, że jeśli uda mi się dostać do programu, to będzie to coś wielkiego, bo żyła nim wtedy cała Francja. Ja go nie oglądałem, bo nie miałem jeszcze telewizora, ale i tak widziałem jego uczestników na plakatach w metrze i czytałem o nich w gazetach. Żeby dostać się na casting, trzeba było nagrać krótką muzyczną wizytówkę. Poprosiłem znajomych, żeby sfilmowali mój występ. Ładnie się ubrałem, grzecznie się uczesałem i zaśpiewałem piosenkę mojej idolki, wielkiej francuskiej gwiazdy Mylene Farmer „Ainsi Soit Je”. Potem zapakowałem nagranie i wysłałem je do telewizji. Tak jak ponad dwadzieścia tysięcy innych osób.
– A potem zadzwonił telefon…
Michał Kwiatkowski: Nie. Przyszedł list, że jestem wśród trzystu osób, które przeszły przez pierwsze sito. No i zaczęły się dla mnie magiczne chwile. Spotkania z producentami, muzykami, wizyty w telewizji. Jeździłem tam w przerwach między wykładami. Wyobraź to sobie: ogromny przeszklony gmach telewizji i ja z moim plecaczkiem na plecach. Na korytarzach mijałem osoby, które znałem wcześniej z gazet, spotykałem się z bossami show-biznesu, psychologami…
– Psychologami?!
Michał Kwiatkowski: Tak. W „Star Academy” kamera towarzyszy ci przez całą dobę i musisz być do tego odpowiednio przygotowany. Producenci nie zaryzykują wpuszczenia do programu jakiegoś wariata.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– W programie spędziłeś cztery miesiące. Nie miałeś problemu z tym, że jesteś chłopakiem „nie stąd”? Cudzoziemcom z reguły trudno jest się przebić we Francji.
Michał Kwiatkowski: Wręcz przeciwnie! Mam wrażenie, że fakt, że jestem Polakiem, bardzo mi pomógł. Utalentowanych młodych ludzi są we Francji tysiące, a moje pochodzenie od razu mnie wyróżniło. W końcu nikt poza mną nie pochodził z miasta, którego nazwy nie dało się wymówić, nikt nie miał takiego dziwnego akcentu i tak oryginalnego nazwiska. W sumie ta „egzotyka” bardzo mi pomogła.
– W finale przegrałeś z Élodie Frégé, która mimo to podzieliła się z Tobą nagrodą. No właśnie, jak przekonać kogoś, aby podarował Ci pół miliona euro?
Michał Kwiatkowski: Trzeba być uroczym! (śmiech) A tak na poważnie, to w czasie tych czterech miesięcy zżyliśmy się z Élodie i wiele razy słyszałem od niej, że jeśli wygra program, to tak właśnie postąpi. Myślałem, że żartuje! Nie wiedziałem, że już wcześniej, przed finałem, pytała producentów programu, czy może tak zrobić. Usłyszała, że nie. Producenci zmienili zdanie dopiero w trakcie ostatniego głosowania widzów, gdy okazało się, że przegrałem z Élodie ułamkiem procenta.
– Mogę niedyskretnie zapytać, co zrobiłeś z taką kasą?
Michał Kwiatkowski: Nadal z niej korzystam! Trochę poszło na nagranie pierwszej płyty, kupiłem też mieszkanie w Paryżu, założyłem firmę muzyczną… I widać, że te pieniądze cały czas procentują. Kiedy ostatnio rozmawiałem z Élodie, powiedziałem jej, że ciągle – po pięciu latach – każdego dnia przypominam sobie o jej dobrym geście.
– Pamiętam, że po premierze Twojej płyty, w 2004 roku, chciałem ją kupić w Paryżu. Ale wszędzie słyszałem, że już jej nie ma i trzeba poczekać na dodatkowy nakład. Szał! Byłeś na to przygotowany?
Michał Kwiatkowski: Trochę tak. Teoretycznie, kiedy jesteś zamknięty w „Star Academy”, to nie masz kontaktu ze światem zewnętrznym, ale w praktyce ochroniarze przemycali nam gazety, które potem czytaliśmy cichaczem w łazience, bo tylko tam nie było kamer. W sumie mieliśmy więc jako takie pojęcie, o kim się pisze, kto jest popularny…
– A ciemne strony sławy? W końcu francuscy paparazzi cieszą się opinią jednych z najbardziej bezwzględnych…
Michał Kwiatkowski: E, tam. Odkąd jestem w Warszawie i widzę hordy uganiające się za Anią Muchą czy Nataszą Urbańską, to dochodzę do wniosku, że we Francji jest spokojniej. A co do tabloidów… Trzeba się do nich przyzwyczaić. Z czasem przestajesz się już przejmować wszystkim, co o tobie wypisują, ale twoich bliskich zawsze to rusza. Moja rodzina sprowadza z Francji wszystkie gazety z artykułami na mój temat i tłumaczy je na język polski. Tylko ja wiem, ile nerwów kosztowało ich czytanie bzdur, na przykład o tym, że jestem adoptowany.
– We Francji jesteś gwiazdą, ale w Polsce mieliśmy mało okazji, aby cię podziwiać. Tak naprawdę poznaliśmy Cię dopiero w „Tańcu z Gwiazdami”. Dlaczego? Nie chciałeś błysnąć wcześniej przed rodzimą publicznością?
Michał Kwiatkowski: Chciałem i jestem zawiedziony, że tak się nie stało. Okazało się, że coś „nie kontaktuje na stykach” między polskim a francuskim oddziałem firmy wydającej moje płyty. Sam niewiele mogłem zrobić, choćby dlatego, że nie wiedziałem, do kogo mam się tu zwrócić o pomoc. Paradoksalnie francuski show-biznes był mi o wiele bliższy niż polski. Mimo to nadal chciałbym się przedstawić polskiej widowni. Walczę o tę szansę, stąd też mój udział w „Tańcu z Gwiazdami”.
– Kto wpadł na ten pomysł?
Michał Kwiatkowski: Telewizja TVN. To w sumie było zabawne. Kiedy zadzwoniono do mnie z „Tańca z Gwiazdami”, nie wiedziałem, co to jest za program, bo nie ma go we Francji. Propozycja wydawała mi się więc trochę „kosmiczna”. Musiałem wejść na stronę internetową show, zobaczyć, na czym polega, kto bierze w nim udział. A ponieważ najpierw natknąłem się na występy z finałów, to od razu się wystraszyłem. Wyglądało to lepiej niż profesjonalny konkurs tańca! Ale że lubię wyzwania, to pomysł, aby wziąć udział w tym szaleństwie, wydał mi się atrakcyjny. Do tego miałem przed sobą na biurku gotowy materiał na trzecią płytę. Pomyślałem: jest płyta, jest kraj, w którym się urodziłem, jest fajny program – spróbuję!
– I nie żałujesz?
Michał Kwiatkowski: Teraz, gdy nie odpadłem jako jeden z pierwszych, a tego się obawiałem, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie!
– A co po „Tańcu z Gwiazdami”? Zostajesz czy wracasz do Paryża?
Michał Kwiatkowski: Wracam, ale nie do końca. Nową płytę chcę wydać przede wszystkim w Polsce, a potem dopiero w krajach frankofońskich. We Francji zacząłem już powoli prezentować swoje nowe piosenki na koncertach, jednak nie pod własnym nazwiskiem, a pod pseudonimem Self Concept.
– Dlaczego tak?
Michał Kwiatkowski: Bo chcę się trochę pobawić z publicznością. W Polsce mogę spokojnie występować jako Michał Kwiatkowski, bo nie mam tu żadnej przeszłości, dopiero przedstawiam się widzom. Jednak francuska krytyka już zdążyła mnie zaklasyfikować jako „idola nastolatek”. Gdy chciałem robić rzeczy dojrzalsze, bardziej alternatywne, słyszałem, że jestem niewiarygodny. Stworzyłem więc projekt Self Concept. Na koncertach występuję w widowiskowej masce z piórami, ukrywam swoją tożsamość. I okazuje się, że – wbrew przestrogom krytyków – to chwyta!
– Myślisz, że chwyci także u nas?
Michał Kwiatkowski: Taką mam nadzieję!
Alek Rogoziński / Party