George Michael - Na drodze do piekła

George Michael fot. ONS
Kiedyś sprzedawał miliony płyt, a kobiety uznawały go za boga seksu. Dziś George Michael ma 47 lat, lekką nadwagę i... maluje ściany w więzieniu Suffolk.
/ 29.10.2010 08:11
George Michael fot. ONS
Czy można być genialnym muzykiem, a zarazem narkomanem i seksoholikiem? Oczywiście – historia zna wiele takich przypadków. Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison, Amy Winehouse – to tylko te najbardziej znane. Na milion dolarów zasługiwałby jednak ten, kto 25 lat temu przewidziałby, że wkrótce dołączy do tego grona także uroczy blondasek, kręcący seksownie bioderkami i czarujący perfekcyjnym uśmiechem w teledysku „Wake Me Up Before You Go-Go”. I że ten sam blondasek zostanie potem przyłapany na próbie uwiedzenia policjanta w publicznej toalecie oraz seksie ze starym i brzydkim jak noc kierowcą TIR-a. A następnie kilka razy zaśnie za kierownicą po zażyciu narkotyków, staranuje parę samochodów, wjedzie w witrynę sklepu fotograficznego, a na koniec – we wrześniu tego roku – trafi na osiem tygodni do więzienia. Co takiego wydarzyło się w życiu George’a Michaela, że od lat zmierza on do samozagłady, a ostatnio robi to w tempie ekspresowym?

Miłe złego początki

George Michael pojawił się na scenie muzycznej na początku lat 80. Założony przez niego ze szkolnym kolegą, Andrew Ridgeleyem, duet Wham! był jedną z ikon królującego wtedy stylu new romantic. Przez kilka lat chłopcy lansowali hit za hitem. Większość z nich grana jest przez radia po dziś dzień, a melodia jednego – ballady „Last Christmas” – chyba już do końca świata wywoływać będzie nerwową myśl o konieczności kupienia prezentów pod choinkę. Szybko okazało się jednak, że z Wham!-owej dwójki tylko jeden chłopak ma chrapkę na karierę, a drugi już po kilku sezonach najchętniej zaszyłby się w mysiej norze. „George’a cały ten szum wokół nas napędzał, a mnie to męczyło i przerażało”, wspomina Andrew. W 1986 roku, po zagraniu pożegnalnego koncertu na Wembley, panowie po raz ostatni razem ukłonili się publiczności, po czym każdy z nich poszedł swoją drogą. George – podbijać świat solo. Andrew – cieszyć się życiem rodzinnym ze swoją partnerką, wokalistką zespołu Bananarama, Keren Woodward. Po latach zdjęcie Ridgeleya nadal ozdabia sypialnię Geroge’a. „To wspomnienie dobrych dni”, tłumaczy piosenkarz ze śmiechem. Pytanie jednak, czy jego wypowiedź to naprawdę żart. W końcu po rozpadzie Wham! dla George'a skończyły się chwile, kiedy wszystko było proste.

Miłość i śmierć
„Oto narodziny geniusza!”, takim hasłem magazyn „New York Times” przywitał solową płytę Michaela „Faith”. Inne gazety pisały o nim jako o największym objawieniu sceny pop od czasów Elvisa Presleya. I przez długi czas mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że bogato opisywane przez prasę życie piosenkarza to gra pozorów. Jego romanse (m.in. z aktorką Brooke Shields i modelką Lindą Evangelistą) były wymysłem menedżerów, a on sam znajdował się na skraju załamania nerwowego. „To był obłęd! Z jednej strony byłem sławny, zarabiałem miliony… A z drugiej bezustannie pilnowano, czy mówię to, czego oczekują fani, czy nie spotykam się z kimś, z kim nie powinienem, i czy przestrzegam wszystkich cholernych reguł, jakimi rządzi się show-biznes. Marzyłem o tym, aby wyrwać się z tej złotej klatki!”, wspomina tamte czasy George.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy w 1991 roku na party po festiwalu „Rock in Rio” Michael poznał brazylijskiego projektanta Anselma Feleppę. Kilka randek, wspólny wypad na Karaiby i… panowie zostali parą. „Pierwszy raz w życiu byłem zakochany! – mówi piosenkarz. – Żyłem w euforii i chciałem wykrzyczeć swoją radość całemu światu. Menedżerowie przekonali mnie jednak, że oznaczałoby to pożegnanie ze sceną, bo fani odwróciliby się ode mnie. Nie byłem na to gotowy. Kochałem muzykę tak samo jak Anselma. Pomyślałem wtedy, że spróbuję oddać swoje uczucia w piosenkach…”. Niestety, zanim George przystąpił do ich nagrywania, spadł na niego cios, który zmienił całe jego życie. Na początku 1993 roku u jego ukochanego wykryto wirusa HIV.

26 marca Feleppa na oczach George’a dostał wylewu. Zmarł, zanim przyjechało pogotowie. Po śmierci Anselma Michael po raz pierwszy sięgnął po narkotyki. „Przez kilka miesięcy zasypiałem tylko dzięki marihuanie. Minął rok, zanim napisałem piosenkę”, przyznał później. Owym utworem była ballada „Jesus To A Child”, którą Michael na każdym koncercie dedykuje zmarłemu partnerowi. Zapowiadała ona wydany w 1996 roku album „Older”. Za jego sprawą George wrócił na szczyt. Znów zakochany i… nieszczęśliwy.

Zły czas
Swojego aktualnego partnera, przedsiębiorcę Kenny’ego Gossa, piosenkarz poznał na jednym z hollywoodzkich przyjęć. „To było surrealistyczne przeżycie, bo Kenny nie wiedział, kim jestem. Po tym, gdy nas sobie przedstawiono, zapytał, czym się zajmuję. Myślałem, że żartuje, po czym uświadomiłem sobie, że oto mam szansę iść na randkę z prawdopodobnie ostatnim atrakcyjnym facetem na planecie, który nie wie nic o mojej przeszłości. Zostaliśmy parą już po tygodniu znajomości”, wspominał George.

Pierwszą osobą, do której piosenkarz zadzwonił z radosną wieścią, że znów się zakochał, była jego mama. Pani Lesley Angold pogratulowała mu, po czym powiedziała: „Przykro mi, że muszę ci to oznajmić w takiej chwili, ale nie chcę nic przed tobą ukrywać. Mam raka”. Miesiące choroby mamy i jej śmierć były dla piosenkarza piekłem. Znów sięgnął po narkotyki, wtedy też po raz pierwszy został złapany przez policję na jeździe po pijanemu. Dzięki namowom Kenny’ego poszedł na terapię. Przez rok odzyskiwał chęć do życia i wiarę w siebie. Jednak patrząc z perspektywy tego, co zrobił po zakończeniu leczenia, chyba powinien zażądać od lekarza zwrotu honorarium.


Był kwiecień 1998 roku. Marcelo Rodriguez, policjant rozpracowujący incognito bandę ekshibicjonistów grasujących w parku Will Rogers w Beverly Hills, wszedł do znajdującej się w tym miejscu publicznej toalety. Wyszedł, prowadząc ze sobą zakutego w kajdanki mężczyznę, który miał się tam onanizować i czynić mu niedwuznaczne propozycje. Jakież było zdumienie pracowników posterunku policji, do którego zawieziono lubieżnego dżentelmena, gdy okazało się, że jest nim… George Michael! Afera, nagłośniona przez media, zmusiła artystę do ujawnienia swoich preferencji. I zgodnie z prognozami  menedżerów zrujnowała jego karierę w Stanach. Europejczycy okazali się bardziej wyrozumiali, choć i tu Michael co i rusz wystawia fanów na ciężkie próby.

Dzięki Elton...

Ostatnią płytę George wydał w 2004 roku, ale album „Patience” przeszedł właściwie bez echa. Sam piosenkarz ciągle jednak trafia na pierwsze strony gazet. Niestety, wyłącznie z powodu swoich wybryków. A to drogówka w czasie kontroli znajdzie w jego bagażniku zapas marihuany, a to reporter „The Daily Mail” ujrzy go wyłaniającego się z krzaków po przypadkowym seksie z 56-letnim kierowcą TIR-a (który oczywiście z chęcią podzieli się z czytelnikami wrażeniami). Albo też George zaśnie za kierownicą po wypiciu kilku głębszych i „zaparkuje” prosto w witrynie sklepu fotograficznego. Co ciekawe, sam artysta nie przejmuje się tymi wpadkami. Zdrady? „Mój partner i ja lubimy numerki na boku. To nie przeszkadza nam być szczęśliwymi. Właśnie zaczęliśmy przygotowania do ślubu”, tłumaczy piosenkarz. Używki? „Walczę z uzależnieniami i czasem przegrywam pojedyncze bitwy, ale wszystko idzie ku lepszemu”, zapewnia. Więzienie? „Byłem głupi. Wypiłem za dużo i usiadłem za kierownicą, bo spieszyłem się do domu. Przyjmuję karę z całą pokorą”, mówi, a jego znajomi zadają sobie pytanie, czy Michael robi tylko dobrą minę do złej gry, czy też naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że ma problem. Gdy kilka lat temu Elton John powiedział w jednym z wywiadów: „Mój przyjaciel, George, to nieszczęśliwy i załamany człowiek, któremu trzeba jak najszybciej pomóc, bo inaczej skończy tragicznie”, Michael wyśmiał go i oskarżył, że tworzy wokół niego „atmosferę rodem z mydlanej opery”. „Jestem bogaty, mam kochającego partnera, talent i mnóstwo pomysłów na życie”, mówił wtedy. Czy teraz, gdy te „pomysły” zaprowadziły go do więziennej celi, znajdzie wreszcie czas, aby przemyśleć swoją historię, a co ważniejsze – wyciągnąć z niej wnioski?                                   

Alek Rogoziński / Party

Redakcja poleca

REKLAMA