„Halo, czy to murzin”
Jest 25 maja. Słuchacze radia Eska Rock wysłuchują, jak Kuba Wojewódzki i Michał Figurski w swoim porannym programie żartują z rzecznika Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego Alvina Gajadhura, którego ojciec jest Hindusem. Przy okazji dostaje się i ciemnoskórym obywatelom naszego kraju, z których – jak na poczekaniu wymyślają prezenterzy – ma się składać kompania powitalna prezydenta Obamy. „Może zadzwonimy teraz do Murzyna? Krajowy Rejestr Murzynów? To instytucja, w której pracujemy już od dawna…”, rzuca Figurski. „Gajadhur? Tak, Murzin? Audycję dzisiejszą sponsoruje warszawski oddział Ku-Klux-Klanu”, błyska „żartem” Wojewódzki. „W jakiej sieci on może mieć telefon? Która się z czarnym kojarzy?”, zastanawia się Figurski. „Buszmeni?”, brzmi „błyskotliwa” riposta Kuby. Kiedy Alvin nie odbiera telefonu, panowie brną dalej: „Pewnie Gajadhur, odkąd dzwoniliśmy do niego i nabijaliśmy się z jego koloru skóry, zaczął nas słuchać”, to znów Figurski. I puenta: „Doszliśmy do wniosku, że dobrze wychodzą nam audycje o homoseksualistach, faszystach oraz Murzynach. I Niemcach!”. Jak się jednak szybko okazało, akurat ta audycja nie wyszła, niestety, obu panom najlepiej…
Ostre słowa
Jeszcze tego samego dnia Alvin Gajadhur zapowiedział, że wystąpi ze skargą na zachowanie dziennikarzy do prokuratury. Po kilku dniach audycję potępiła Rada Etyki Mediów, która uznała, że na antenie Eski Rock doszło do „drastycznej demonstracji ksenofobii”. Sprawą zajmie się też Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Szefowie radia stanęli murem za prezenterami. Ich zdaniem „program miał charakter satyryczny, a intencją autorów było obnażenie zachowań ksenofobicznych”. Tej satyrycznej nuty w wypowiedziach prowadzących nie wyłapał jednak Komitet na rzecz Praw Afrykańskiej Społeczności w Polsce. W liście do ministra kultury przedstawiciele Komitetu nazwali zachowanie prezenterów „promocją prostactwa i chamstwa jako produktu eksportowego”. I zaapelowali, aby minister odsunął Wojewódzkiego od organizowania koncertu z okazji rozpoczęcia polskiej prezydencji w UE, który ma się odbyć 1 lipca w Warszawie.
Kij w mrowisko
O tym, jakie mogą być skutki dowcipkowania z drażliwych spraw, przekonał się niedawno Lars von Trier. Duński reżyser podczas festiwalu filmowego w Cannes wyznał żartem, że jest nazistą, rozumie Hitlera, a nawet trochę mu współczuje. I choć szybko przeprosił, został uznany za osobę nieporządaną na festiwalu, a jego film „Melancholia” stracił szansę na Złotą Palmę. W przeciwieństwie do von Triera Wojewódzki za swoje wypowiedzi nie przeprosił. „Tak, jestem rasistą. Nie dopuszczam do siebie czarnych myśli”, skomentował zamieszanie wokół tej sprawy w wywiadzie dla „Newsweeka”. Showman nie poniesie też tak bolesnych konsekwencji. W jego obronie najpierw stanął minister spraw zagranicznych Radek Sikorski, potem minister kultury Bogdan Zdrojewski, który stwierdził stanowczo, że nie zamierza odsuwać Wojewódzkiego od organizacji koncertu.
Jak się wydaje, Kuba Wojewódzki wyjdzie z opresji obronną ręką. Zresztą za moment wszyscy będą już dyskutować o jego kolejnym „dziele”, czyli lipcowym koncercie. A tu kontrowersji na pewno nie zabraknie! Już wiadomo, że zaśpiewanie jednej z polskich piosenek-hymnów „Niech żyje bal!” Kuba powierzył Michaelowi Boltonowi. Wyznał przy tym mało elegancko, że Maryla Rodowicz (nagrodzona niedawno na festiwalu w Opolu trzema SuperJedynkami!) powinna trafić do „antykwariatu pamięci”. W czym trzecioligowy amerykański piosenkarz jest lepszy od symbolu polskiej piosenki? To wie chyba tylko Kuba. I choć znana maksyma głosi, że „o gustach się nie dyskutuje”, to o guście Kuby na pewno dyskutować będzie niebawem cała Polska. Tak jak teraz o jego niewybrednych żartach.
Alek Rogoziński / Party