Dzień dobry, nazywam się Kowalska. Jestem Polką raczej szczęśliwą, od lat w stałym związku. Związku, którego nie zmieniłabym na żaden inny. Ale prawie zawsze, co roku, przeżywam letnio-wiosenny misz masz w głowie. Zaczyna się mniej więcej tak.
„Nie kochamy się już, czy tylko mamy kryzys?”
Gorąc, roznegliżowani zakochani (najczęściej młodzi) biegają po ulicy. Łapią się za ręce, całują w zaułkach, czasem uprawiają seks w samochodzie, albo nad rzeką. Ich hormony, endorfiny rozwalają przestrzeń.
Moje wolne przyjaciółki też się zakochują, dzwonią co chwila, śmieją się, jak nastolatki i opowiadają o wielogodzinnym seksie. Hmm, próbuję sobie przypomnieć, kiedy ja miałam wielogodzinny seks.
„Jestem w krainie przeciętności. Za szczęście rodzinne trzeba płacić” mruczę zrezygnowana. I nie. Jeśli myślicie, że moje łóżko jest grobowcem, to bardzo się mylicie. Miewam seks bardziej niż obłędny. Ale jednak bardziej miewam niż mam.
Już zapomniałam, jak to tydzień nie wychodzi się z łóżka, a ktoś co chwila pisze ci smsy jaka jesteś piękna, zajebista i obłędna w łóżku. Oczywiście fukam i mówię: to takie dziecinne. Ale jednak miłe, prawda?
Ale nie zaczynam (o dziwo!) winić za nudę męża. Przyglądam się sobie.
Jak ja wyglądam?
Ratunku, katastrofa! Czy na pewno pożądałabym tej pani w dresie, z włosami w niesfornym kucyku, włosami lekko przetrawionymi, której zdarza się wieczorem nie ogolić nóg.
Okej, siedzę ostatnio więcej w domu, ale jednak nie mieszkam sama. Mój mąż ogląda mnie codziennie. Nie, nic nie mówi. Ale jednak od żadnej strony nie przypominam Marliyn Monroe, nawet jej imitacji.
Robię szybki remanent siebie. Skoro pragnę koło siebie zadbanego faceta, to chyba sama powinnam o siebie zadbać.
Co się dzieje w kuchni?
Kiedy ja ostatnio tańczyłam przy kuchence szykując krewetki i krojąc awokado? Kiedy rozbudzałam nasze zmysły? Nie pamiętam. I stop, nie będę obwiniała jego, że rzadziej mi gotuje. Teraz mowa o kobiecie, o tym, co ja robię nie tak.
Pamiętam siebie zimą. Rano pobudka, błędny wzrok, korpo, z wywieszonym językiem do domu. W ciągu dnia nie ma czasu gadać, wieczorem nie mam siły gadać. Jemy byle co, zajmujemy się dzieckiem. A potem uwaleni na kanapie, zmęczeni oglądamy seriale. Ile par tak żyje?
Latem dostaję więc powera. Kombinuję z kolorami, potrawami. Magicznie słowo: staram się. O proszę, on też mi ugotował coś dobrego.
Co trzydziestolatki wiedzą o seksie, a o czym dwudziestolatki nie mają pojęcia?
Czy my ze sobą rozmawiamy?
Państwa Kowalskich można wymiennie nazywać Państwo NoLiFE. Życie się toczy, ale głównie online. Czy dobra córka, przyjaciółka, pracownica, siostra, koleżanka może być też dobrą, namiętną kochanką?
Odpalam rano net i patrzę do kogo muszę się odezwać. Bożeee, o 7 rano 10 wiadomości i 34 powiadomienia na Facebooku?!!!! Czy ci ludzie życie nie mają? Nie, i ja też nie mam.
Milion spraw do załatwienia, tyle osób do przytulenia, pomocy, wysłuchania.
- Jesteś no life - mówi on. Zamiast psioczyć myślę: „racja”.
Wspieram przyjaciółki, nie wspieram męża. A nie ma miłości i dobrego seksu bez rozmów (no przynajmniej w stałym związku).
Dziś nie odpisuję przyjaciółce, za to spędzam wieczór z mężem. Następnego dnia on szybciej wraca do domu. Ej, to jest takie proste w ogóle, czy tylko w moim związku?
Czy my mamy dla siebie czas?
W maju, tuż przed swoimi urodzinami, budzę się do życia. I już wiem, że mam zajebisty związek. Dlaczego? Bo o niego zadbałam. Przypominam sobie, że bez tego nie ma szans. Zamieniam się w podróżnika, noce spędzam na bookingu, szukam nowych kierunków, podróży. Wyjazdów rodzinnych i we dwoje, gdy dziecko wyślemy do babci na wakacje. Weekendowe i dłuższe, również w Polsce.
W wakacje przeżywam wielką miłość. Do męża. Uprawiam seks wiele godzin, eksperymentuję w łóżku, chodzę za rękę. Nie stał się cud, zadbałam o to. Obiecuję sobie, że tak będzie zawsze.
I dupa... Nie jest. Późną jesienią znów zasypiamy tyłkami do siebie, a kochamy się w sobotnie poranki i wieczory (jak większość Kowalskich). W tygodniu czasem pośpieszny numerek. Albo seks przeciętniaków. Niby gra, ale wiadomo jak jest - bez szału. Jak to możliwe z jednym i tym samym człowiekiem? Szaleć z pożądania, albo umierać z nudów? Bo mamy tyle, ile posiejemy. Nie starasz się, nie masz. A zmianę najlepiej zaczynać od siebie.
Polecamy! Jak być szczęśliwą w związku? „Pogódź się z tym, że nawet najlepszy facet bywa ch...y”