Dowód miłości

para, seks
Vivat wiosna! Koty w przyblokowej piaskownicy wciąż uprawiają radosny seks.
/ 19.05.2008 11:03
para, seks

Zapewne za chwile uruchomi to tajnos agentos Rzecznika Praw Dziecka. Wcześniej tylko siusiały w piach, co uruchomiło dozorcę. Na jakiś czas zakrył piaskownicę plandeką. Najprawdopodobniej za chwilę dzieciaki dostaną nieprzezroczyste okulary i dojdziemy do absurdu, w którym pośród ślepych jednooki będzie królem.

Wiosna budzi we mnie vouyera, filozofa i liczarza. Po raz pierwszy w życiu mam ochotę na księgowego, choć zawsze marzyłam o lotniku. Dlaczego? Matka Natura wiosną wyczynia kocie figle: zamiast jednej komórki jajowej w jednej kobiecie, w miesiącach owianych zapachem bzu mogą dojrzeć i dwa… Używam więc pigułki, prezerwatywy i kalendarzyka. Mój mąż twierdzi, że to psychoza godna przyjmowania haldolu. Odcinam się, że on potrzebowałby czegoś znacznie mocniejszego, gdybym zaszła w ciążę. Rozmyślania o kalendarzyku małżeńskim doprowadziły mnie do katalogu biżuterii, podświadomie liczyłam, że na jego stronach znajdę platynowe pesarium.

Wyłożyłam katalog na wierzchu mieszkaniowego bałaganu, aby pobudzić komórki mojej lepszej połowy do wysiłku. I oto zaskoczył: „Kochanie, przecież ja nigdy nie kupiłem pierścionka zaręczynowego!” Patrząc na cud kolczyki, chciałam zakrzyczeć za drugą falą feministek: „małżeństwo to niewola dla kobiet”. Tu ciąg myślowy poprowadził mnie do reklam telewizyjnych skonstruowanych według schematu: mąż, dwójka szkrabów, złoty labrador, złota sosna na podłodze własnego domku. Wiosna! Cholera, włączył mi się instynkt gniazda. Hop, hop i myśli były przy pierścionku na penisa, tak rozkosznie (on i ona patrzą sobie w oczy) reklamowanym przez firmę durex. Eureka! Nim przyjdzie pora na kolczyki kupię sobie ten „pierścionek zaręczynowy”, co może uratuje moje stare małżeństwo. Diabeł tkwi w szczegółach.

Diabełkiem dostępnego w drogeriach urządzona jest bateria, która wibruje 20 minut. Miracolo! Nie znałam jeszcze faceta, który potrafiłby robić to tak długo. Pora na twoje codzienne ćwiczenia, kochanie. Inna sprawa, że do satysfakcjonujących igraszek przydałby mi się mix wirtuoza fortepianu i fizyka kwantowego, czyli faceta, który choć trochę łapie paradoksy tego co jest, chociaż tego nie ma, a przecież jest. Ależ to idealna definicja łechtaczki (pod warunkiem, że jej właścicielka nie przyjmuje sterydów anabolicznych) Z łechtaczką jest jak z Plutonem. Najpierw ludzkość nie wiedziała, że jest. Później ktoś Plutona zaobserwował i ludzkość przyjęła to na gębę. Plutona nazwano odległą planetą, co brzmiało groźnie, tajemniczo i po freudowsku. Niedawno gruchnęło, że i owszem Pluton istnieje, ale żadna z niego planeta, tylko Bóg wie co… Za chwilę, ktoś ogłosi, że Pluton w ogóle nie istnieje tylko komuś nietoperz napaskudził na lunetę.

Normalny facet nie dostrzega subtelności łechtaczki ani okiem uzbrojonym ani lunetą. Coś mu się tylko ćmi, jak dzieciarni, która zastaje kocury w piaskownicy. Do drogerii marsz!

I co jeszcze? Jak podglądam co robi kotka po kopulacji to nie mam wątpliwości, że facetem był żyjący w średniowieczu arabski przyrodnik, który obserwując to samo co ja, doszedł do zgoła odwrotnych wniosków: „Kotka odczuwa wielkie boleści z powodu palącej spermy i tak długo krzyczy, aż zostanie ona wydalona”. Paląca sperma? Pluton? Faceci!

A tak w ogóle to czubek kociego penisa ma drażniące wyrostki, jak te na fikuśnych prezerwatywach. Chcesz się poczuć pożądaną narzeczoną czy kotką na rozgrzanym blaszanym dachu jest na to jeden wspólny sposób: drogeryjne zakupy pośród tchnienia wiosny.

Redakcja poleca

REKLAMA