Tradycja to nasza tożsamość

Tradycja to nasza tożsamość
Rozmowa z Zenonem Gierałą, autorem książki „Cztery pory roku” traktującej o tradycjach i obrzędach.
/ 25.05.2019 21:23
Tradycja to nasza tożsamość

Czym dla Pana, znawcy tematu, jest tradycja?

- Niewątpliwie jedną z najważniejszych wartości. W dobie wielu zagrożeń jak: szybka ekspansja kultury krajów unijnych, rozwój internetu i gier komputerowych musimy dbać o swoje własne dziedzictwo kulturowe. Gdy zapomnimy o tradycji, zatracimy też pamięć o tym, kim tak naprawdę jesteśmy i kim byli nasi przodkowie. To wszystko, czym my możemy się teraz cieszyć wyrosło na bazie ich doświadczeń. Przez kultywowanie tradycji możemy im w jakiś sposób podziękować. Tradycja niestety ginie, ale jednocześnie spotykamy się z próbami jej odtworzenia. Godnym pochwały krokiem jest wprowadzenie do programu nauczania szkół wiedzy o regionie.

Czy istnieje jakiś ciekawy zwyczaj Mazowsza, z którym nie spotkamy się nigdzie indziej w Polsce?

- Takim oryginalnym obrzędem jest chociażby zwyczaj Ścięcia Śmierci w podradomskim Jedlińsku w kusy wtorek. Odbywa się on w ostatni wtorek karnawału. Opisał go przed ponad stu laty proboszcz parafii w Jedlińsku, ks. Jan Kloczkowski. Młodzież miejska przebierała jednego chłopca w białą szatę, rysując na niej węglem żebra, stawiała mu na głowie garnek z popiołem, a pod pachę wkładała mu kota, niby duszę Śmierci. Po przeczytaniu wyroku i osądzeniu Śmierci, kat ścinał jej głowę. Przy czym śmierć upadając, wypuszczała kota, który przestraszony uciekał, a popiół z garnka się rozsypywał.

Jakie godne przypomnienia obrzędy, miały miejsce w okresie Bożego Narodzenia?

- Zwyczaj wkładania siana pod obrus kiedyś miał inny wymiar niż dziś. Teraz wkładamy tylko symboliczną garstkę pod nakrycie. Kiedyś przykrywano cały stół sianem. Po wieczerzy domownicy wyciągali źdźbła siana spod obrusa i sprawdzali kolory i długość. Zielone zapowiadało związek małżeński, zwiędłe – czekanie, żółte – staropanieństwo lub starokawalerstwo, a długie źdźbło oznaczało długie życie.

Niektóre dawne zwyczaje mogą nas dziś śmieszyć jak na przykład zwyczaj łapania psa za ogon. Po wieczerzy wigilijnej młode dziewczyny wychodziły przed dom i łapały psa za ogon. Bowiem zwyczaj był taki, że z tej strony, w którą zwierzę zaszczeka, nadejdzie kawaler.

Warto również przypomnieć zwyczaj przyczepiania słomianego pajaca. Już na kilka dni przed Wigilią Bożego Narodzenia dziewczęta musiały pilnie strzec dachu chaty, aby czająca się po opłotkach gromada chłopaków nieumocowana słomianej kukły na kominie. Nie daj Bóg, aby sąsiedzi taką kukłę zobaczyli. Dziewczyna wówczas na cały rok z zamążpójścia musiała zrezygnować. Wierzono, bowiem, że ta z nich, która do ślubu stanie, siedem córek potem urodzi, w tym jedną czarownicę. Strach więc panował ogromny i dziewczęta noce nieraz zarywały, aby słomianego pajaca na czas z dachu ściągnąć.

A jak wyglądał dawniej Sylwester?

- Noc sylwestrowa należała do tych nielicznych nocy pełnych cudowności, piękna i dziwów. Ogólnie Sylwester obrzędowo przypomina Andrzejki, gdyż obie te noce żegnają stary rok: liturgiczny bądź kalendarzowy. Dużo czasu poświęcano na wróżby. Zwrócę jednak uwagę, że w Andrzejki to głównie dziewczyny sobie wróżyły, a w Sylwestra było odwrotnie – więcej wróżb dotyczyło chłopców. A skąd wzięła się sama nazwa Sylwester? Otóż ponad 1000 lat temu, gdy zbliżał się koniec roku tysięcznego, a z nim pamiętna noc 31 grudnia, która w szczególny sposób miała zadecydować o losach ludzi. Według przepowiedni Sybilli wraz z końcem roku tysięcznego i wybiciem godziny dwunastej nastąpi koniec świata. Pewność, że tak się stanie podtrzymywały stare legendy, opowiadające o papieżu Sylwestrze I, który w roku 317 miał złapać smoka Lewiatana, zapieczętować mu paszczę i tak obezwładnionego zamknąć w lochach Loteranu. Wróżba mówiła, że w końcu tysięcznego roku, smok zostanie uwolniony, pożre świat i zapali niebo. Wiara w spełnienie przepowiedni była tak silna, że nawet młody papież Grzegorz V, umierając w 999 roku cieszył się, że nie doczeka końca świata. Strach sięgnął szczytu, gdy następcą Grzegorza V został mnich benedyktyński Gerbert z Aurillac, który był powszechnie uważany za czarnoksiężnika. Co więcej ogłosił on także, że przyjmuje imię Sylwester II. A więc – rozumiano – skoro Sylwester I smoka uwięził, Sylwester II – czarnoksiężnik z pewnością go uwolni. Wreszcie nadeszła pamiętna noc 31 grudnia... Zebrany tłum na placu czekał. Tymczasem minęła północ i nic niezwykłego się nie stało. Ogromna radość ogarnęła tłum tej nocy, który spędził czas na tańcach i zabawach do rana. Bawiono się tak nie tylko w Rzymie. Tak oto ostatni dzień roku nazwano Sylwestrem.

Redakcja poleca

REKLAMA