Leży takie malutkie zawiniątko w olbrzymim jeszcze dla niego łóżeczku, patrzy tymi dużymi czarnymi paciorkami oczu i macha łapkami. Jak nie śpi, rzecz jasna. Nie wiadomo jeszcze, czy chodzić wokół niego na palcach, czy może zachowywać się normalnie. W każdym bądź razie – ciągle jeszcze w pokoju zniża się głos do szeptu. Odruchowo.
Do tego dochodzą standardowe czynności opieki nad noworodkiem. Zmień pieluchę, przewiń, przemyj, ponoś po jedzeniu, potrzymaj aż zaśnie, sprawdź czy śpi... Sprawdź czy oddycha, bo taki spokojny jest, że może oddychać przestał? A może okno otworzyć bo za gorąco? A może okno zamknąć bo za zimno? I tak raz za razem...
Noce z kolei to zrywanie się na każde, najmniejsze nawet miauknięcie Małego. Człowiek sam sobie zaczyna się dziwić, że aż taki lekki sen może mieć, przeświadczony dotąd, że śpi jak kamień. I w środku nocy zaczyna się – półlunatykowanie, ledwo przytomnego zombie, które mechanicznymi ruchami podnosi dziecko, sprawdza pieluchę, przewija i podsuwa do karmienia. Ale nie to jest najgorsze!
Daniel jakby na złość robił. Podświadomie rzecz jasna. Otóż nieważne jest, o której godzinie spać się położę. Czy to jest dwudziesta druga, przed północą czy grubo po – ten malec zawsze wyczuje, że ja mam ochotę na zasłużony sen. I co robi? Ano w ciągu dwudziestu minut od mojego legnięcia na wyrku – on się budzi! Gdy tylko u mnie zacznie się już lekki sen. Miauknie, jęknie, zapłacze i każe się przewijać. Nie da się przeczekać – wtedy jak na złość śpi. Pewnej nocy próbowałem – odpuściłem po drugiej w nocy. Ale oczywiście jak położyłem się, nie minął kwadrans, a Młody zaczął się wiercić. Radar ma jakiś, czy co? Taki, co to każe mu na złość mi pierwszy sen zakłócać? Ech... Każdej nocy bez wyjątku, bez względu na porę...
I tylko taka myśl mi przez głowę przechodzi: na razie jeszcze jest w miarę normalnie, bo mogę się rano wyspać. Ale jak będę musiał po takiej nocy wstawać o szóstej do pracy? Włos się jeży...
Rafał Wieliczko