W "M jak miłość", niezbyt rozgarnięty i rozchwiany emocjonalnie Henio (na szczęście bardzo dobra rola Tadeusza Chudeckiego) czyta bajkę córce Norberta. I to jak czyta! Jak zwycięzca konkursu recytatorskiego. Pewnie bym pochwaliła pomysł, gdyby nie drobiazg. To po prostu jest n i e m o ż l i w e. Henio może kochać, być czułym opiekunem, wiernym przyjacielem, dobrym człowiekiem, ale Henio nie może czytać płynnie, z nienaganną dykcją. Bo są progi, których człowiek niepełnosprawny lub opóźniony nie jest w stanie przeskoczyć. Nawet choćby się bardzo starał.
A jeśli już jesteśmy przy tak zwanych sprawach niemożliwych. To z pewnością niemożliwa była rozmowa Asi spod Kielc z panią Elżbietą Skrętkowską na telewizyjnym korytarzu, nielogiczne zatrzymanie doktora Rogowskiego (choć w obecnych czasach wszystko może się zdarzyć), dość prymitywny wątek Lucyny i Celiny. Nudna i bez polotu jest także opowiastka o Alicji i Grażynie, bo ciut nieświeża, i oczywiście naiwny wypadek Pawła. Wszystko staje się w Grabinie przewidywalne, a zatem coraz mniej ciekawe. Widać, że autorom brakuje już pomysłów, że na siłę rozciągają każdą scenę, że gubią się w szczegółach. Że wreszcie powtarzają w innych konfiguracjach pewne motywy. Marzą mi się prawdziwe problemy bohaterów. Ot, choćby takie jak w "Egzaminie z życia". Na koniec błagam, aby Anna Mucha już więcej nie śpiewała. Tę prośbę twórcy z pewnością już niedługo spełnią, bo pani Ania bawi teraz prywatnie w Nowym Jorku, gdzie zdobywa aktorskie szlify.
Powie ktoś: wystarczy zmienić kanał. Nie podoba ci się, nie oglądaj. Ale dlaczego to ja muszę się dostosować? Dlaczego serialowi twórcy nie mogą sprostać moim skromnym wymaganiom. Proszę jedynie o odrobinę dyscypliny i logikę. Przecież nie żądam, aby z Kasi Cichopek zrobiono artystkę.