ABC karmienia niemowlęcia i małego dziecka

Dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy, wyjaśnia, jak i dlaczego dziecko powinno uczyć się samodzielnego jedzenia, czym i jak karmić malca, kiedy wprowadzać w dietę dziecka gluten, co robić, gdy maluch nie chce jeść i czy warto podawać dziecku smoczek.
/ 23.05.2013 11:01

Ogólne założenia karmienia niemowlęcia i małego dziecka wyjaśnia dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy.

Jak długo należy karmić piersią?

Pierwsze 6 miesięcy (jeśli tylko jest taka możliwość) należy karmić niemowlę wyłącznie piersią. Nie ma potrzeby dodatkowo podawać mu płynów – w czasie upałów dziecko częściej domaga się piersi, a pokarm jest wtedy w naturalny sposób bardziej „wodnisty”, mniej skondensowany.

Ale, miłe mamy, nie dajcie się przerobić w chodzące butelki mleczne czy też smoczki-przytulanki – nie ma żadnego powodu przystawiać dziecko do piersi co 15 minut na godzinę albo pół. Nie mylmy karmienia z udostępnianiem ciepłego, żywego smoczka. Może to doprowadzić do całkowitego ubezwłasnowolnienia kobiety przez malucha.

Kiedy wprowadzać gluten do jadłospisu malucha?

Pediatrzy rekomendują, żeby w trakcie tych miesięcy wyłącznego karmienia piersią doprowadzać do kontaktu niemowlęcia z glutenem, a zatem z kaszką czy rozkruszonym drobno biszkoptem.

Powtarzam za pediatrami: taka ekspozycja na gluten (to znaczy na jego naprawdę śladowe ilości, a nie na pełny posiłek zamiast mleka matki) w okresie wyłącznego karmienia mlekiem matki jest najlepszym ze znanych sposobów zapobiegania wystąpieniu alergii w późniejszym czasie. Podobne zasady należy stosować przy wprowadzaniu innych pokarmów – typu przetarty owoc czy soczek – pod osłoną mleka matki.

dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy

Kiedy dziecko powinno uczyć się samodzielnego jedzenia?

W drugim półroczu, a szczególnie po 7-8 miesiącu, kiedy dziecko stopniowo zaczyna jeść inne produkty, koniecznie trzeba wykorzystać dwa fakty sprzyjające wychowaniu samodzielnego człowieczka: ciągle niezły u większości niemowląt apetyt i rosnącą sprawność dłoni dziecka, które w związku z tym staje się coraz bardziej zainteresowane jej używaniem i coraz nachalniej wyrywa się do „samoobsługi” w różnych dziedzinach. Gdy połączymy te dwa fakty, to dochodzimy do następującego wniosku: naprawdę warto w tym okresie poświęcić czas (i produkty spożywcze...), aby pozwalać dziecku na trening samodzielnego jedzenia.

Przykładowo przy karmieniu dziecka przetartą zupką (rekomenduję używanie łyżeczek ze specjalnego, miękkiego gumo-plastiku) nie bójmy się wyposażyć dziecko w drugą łyżkę i dajmy mu możliwość „maczania” jej w zupce i kierowania do buzi. No pewnie, że na początku niewiele pokarmu zostanie samodzielnie przez dziecko zjedzone, ale malec szybko nabierze wprawy.

Nie należy zabraniać dziecku używania rączki w trakcie jedzenia – jeśli bez pośrednictwa łyżeczki (np. drugą rączką) próbuje chwycić trochę pokarmu, to trzeba się pogodzić z bałaganem i utytłaniem dziecka i jego okolicy, ale naprawdę są liczne korzyści takiego jedzenia. Przede wszystkim dziecko jest zainteresowane samodzielnym działaniem i jeśli to zainteresowanie skojarzy się z jedzeniem, to jest najlepsza profilaktyka niechęci do jedzenia w przyszłości.

Są też badania wskazujące na to, że dzieci, którym w bardzo wczesnym dzieciństwie pozwalano na samodzielne jedzenie rączką (zanim opanowały używanie łyżki), w przyszłości miały wyższy iloraz inteligencji niż dzieci, które takich doświadczeń nie miały. 

A może zdecydujecie się na wyeliminowanie przecierania czy miksowania pokarmów w ogóle i zastosujecie tzw. baby-led weaning? Wtedy, oprócz mleka z piersi, dajemy dziecku ugotowane i podzielone na mniejsze cząstki kawałki np. ziemniaka, kalafiora czy dyni. Stawiamy te warzywa w miseczce przed dzieckiem, a ono (pobudzone nowością takiego obrazu, na dodatek kolorowego) samodzielnie sięga po zawartość i oczywiście próbuje umieścić ją w buzi (jak wszystko w tym okresie życia). Robi to oczywiście łapką, na sztućce przyjdzie czas później.

Jeśli zdecydujecie się na taką metodę odchodzenia od piersi i jednocześnie uczenia samodzielnego jedzenia, koniecznie poszukajcie w sieci informacji na ten temat (np. babyledweaning.pl). Proszę mi wierzyć – półtoraroczne dziecko jest w stanie samodzielnie spożywać posiłki, siedząc jak każdy inny człowiek z resztą rodziny (oczywiście na wysokim, bezpiecznym krzesełku) przy stole. I wbrew pozorom ryzyko zakrztuszenia nie jest większe niż przy jedzeniu zmiksowanej postaci pokarmów.

Niezależnie od tego, czy wybierzecie baby-led weaning (co jest u nas wciąż rzadkością), czy wprowadzacie pokarmy miksowane, przecierane, a wreszcie po prostu rozgniatane widelcem, nigdy nie róbcie awantury o zjedzenie całej naszykowanej porcji – i w ogóle o jedzenie. Spróbujcie sobie wyobrazić, czy dopisywałby wam apetyt, gdyby naszykowano wam jedzenie oddzielnie od całej reszty rodziny, usadzono w izolowanym kącie i wpatrywano się z napięciem w każdy kęs podawany do ust? I nie dopuszczanoby możliwości gorszego apetytu, tylko za wszelką cenę próbowano skłonić was do opróżnienia talerza... „No, otwórz buzię”, „No, przełknij” – brrrr!

Zobacz też: Jak żywienie małego dziecka wpływa na jego przyszłość?

Czym powinno jeść małe dziecko?

Co do specjalnych sprzętów ułatwiających jedzenie: rekomenduję dwie dobre łyżeczki, kolorowe, ciekawe miseczki i takiż kubek, w którym będziemy podawać dziecku płyny od drugiego półrocza. Nie ma potrzeby kupowania specjalnych kubeczków-niekapków, które właściwie tylko opóźniają opanowanie czynności picia bez użycia butelki. A z drugiej strony z pewnością nie wywołają żadnych kłopotów w przyszłości – jeśli wasze dziecko ma ochotę z nich pić, niech pije!

Dlaczego roczne dziecko je mniej niż dotychczas?

Koniec pierwszego roku życia i początek drugiego niosą ze sobą liczne zmiany – dziecko nie tylko zaczyna najpierw stać, a potem chodzić, wypowiada pierwsze słowa, doskonali coraz precyzyjniejszą rączkę (dysponuje już takim samym chwytem pincetkowym, jakim i my się posługujemy), ale też przestaje już bardzo szybko rosnąć i w związku z tym przestaje też tak dużo i chętnie jeść. Oczywiście może się wam trafić dziecko – smakosz (czy też, jak mówią inni, odkurzacz), ale statystyczny roczniak przestaje być tak żywo zainteresowany jedzeniem. Po prostu jego zapotrzebowanie na pokarmy spada.

Wtedy spora część mam (i w ogóle dorosłych) zaczyna popełniać błędy – nie może się pogodzić z mniejszą spożywaną porcją i zaczyna walkę z dzieckiem o każdy dodatkowy kęs. W tej walce, trwającej wiele następnych lat, nie ma wygranych, a przegrywają wszyscy. W wielu domach pora posiłku dziecka to pora codziennej bitwy, do której obie strony (zmuszana i zmuszająca) przystępują z posępnymi minami i zdenerwowaniem. To efekt popełnienia przez dorosłych poważnych błędów.

Znam rodziny, w których przy każdym posiłku odstawiany jest niezły cyrk (z przebieraniem się i pełnym przedstawieniem), aby tylko odwrócić uwagę dziecka i podstępnie wmusić w nie pokarm. W innych domach dzieci są po prostu zastraszane krzykiem, a nawet karmione siłą (zaoszczędzę wam drastycznych szczegółów). Czytanie bajeczek lub uruchamianie telewizji z kreskówkami to najłagodniejsze z popełnianych przez dorosłych „wykroczeń” towarzyszących karmieniu. A w ogóle to nie powinno być wtedy „karmienia”, tylko samodzielne zjadanie przez dziecko swojego posiłku w tym samym czasie, kiedy reszta rodziny też spożywa posiłek. Brzmi nierealnie sielankowo? Uwierzcie mi, jest to całkiem możliwe.

Dlaczego nie warto dawać dziecku zapychających przekąsek?

Nastawmy się na to, że – po pierwsze – po skończeniu roku dziecko może mniej jeść, a po drugie, nie popełniajmy błędu wpychania dziecku bez przerwy czegoś do buzi. O ile rozumiem konieczność wyjątkowego uspokojenia lub zajęcia czymś dziecka np. w czasie podróży autobusem czy konieczności poczekania z dzieckiem w kolejce, to nie rozumiem, dlaczego nasze dzieci w czasie spacerów w wózeczkach tak często coś memlają i żują? Skąd te pomysły podtykania im biszkoptów, chrupek kukurydzianych, paluszków itp.? Drogie mamy, to też jest jedzenie! Pracujecie w ten sposób na grymaszenie przy posiłku!

A zatem, jeśli dziecko zje tylko część swojego posiłku, pozwólmy mu poczuć głód. Ja naprawdę nie postuluję głodzenia za karę, że ośmieliło się nie zjeść ugotowanej przez mamunię zupki. Ja tylko apeluję o pozwolenie dziecku na zostawienie nawet sporej części posiłku i nie proponowanie mu tego, co zostało, co 15 minut (lub czegoś w zastępstwie – np. słodkiej bułeczki zamiast zupy).

Do picia podajemy wodę, a nie przesłodzone soczki (nawet z napisem, że są super zdrowe dla maluchów!).

Reguła jest taka: rodzic decyduje, co i kiedy je dziecko, dziecko decyduje, ile zjada. Po ok. 30 minutach od rozpoczęcia posiłku spokojnie sprzątamy ze stołu – bez żadnych wymówek czy straszenia. Mili rodzice, nie pozwólcie, żeby dziecko miało podstawy do wywnioskowania, że od tego, czy zje posiłek czy nie zje, zależy wasz humor i nastrój. Dzieci naprawdę szybko nauczą się manipulować wami za pomocą odmawiania jedzenia. Uwierzcie mi, nie zdarzają się przypadki anoreksji u niemowląt czy dwulatków, ale dzieci szantażujących rodziców i nieźle ich tresujących jest całkiem sporo…

Zobacz też: Odżywianie dziecka – jak nauczyć dziecko zdrowych nawyków żywieniowych?

Czy małe dziecko ma własne preferencje jedzeniowe?

Dziecko musi mieć prawo do własnych preferencji jedzeniowych – przecież my też pewnych potraw nie lubimy, a za innymi przepadamy.

Nie pozwalajmy na odżywianie się chipsami czy biszkoptami, ale dopuszczajmy niechęć do brokułów czy natki pietruszki.

Warto pamiętać, że wśród dzieci możemy trafić na  tradycjonalistów jedzeniowych, którym trzeba czasem piętnaście razy proponować nową potrawę, zanim odważą się jej spróbować – i pionierów, wyrywających się do wszystkiego, co nowe i nieposmakowane.

Dopuszczajmy więc do głosu zdanie dzieci przy współdecydowaniu, co ugotujemy czy naszykujemy do jedzenia.

Przed wieloma laty przeprowadzono ważny do dziś eksperyment: dzieci posługujące się sprawnie rączką dostawały w czasie każdego posiłku do wyboru paręnaście miseczek z różnymi produktami spożywczymi – dzieci całkiem samodzielnie decydowały, co zjedzą. Patrząc z perspektywy jednego posiłku czy nawet dnia można było obawiać się fatalnych następstw zdrowotnych tego eksperymentu – dzieci potrafiły przez kilka kolejnych posiłków wybierać wyłącznie potrawy mleczne, bez śladu mięsa czy warzyw, inne natomiast jadły wyłącznie ugotowaną dynię, jeszcze inne rozdrobnione mięso albo marchewkę. Ale kiedy przeanalizowano dziecięce wybory z perspektywy bilansu miesięcznego, to okazało się, że zestawiły sobie dietę niczym wytrawny dietetyk.

Czy warto zabraniać dziecku ssania smoczka?

Niektórym dzieciom smoczek jest potrzebny, innym nie i nic na to nie poradzimy. Zaklinanie się, że nie pozwolimy, aby nasze dziecko używało smoczka, nie ma większego sensu, bo z braku smoczka może nauczyć się np. ssać kciuk albo fragment ubrania czy pościeli, a z tym znacznie trudniej sobie poradzić.

Starajmy się tylko nie wprowadzać smoczka zbyt wcześnie (najlepiej dopiero po 5–6 tygodniach) i nie dawajmy go „na zapas”, rutynowo. Wciskanie smoczka dziecku, które natychmiast pluje nim na kilometr, naprawdę nie ma sensu. Oferujmy smoczek, kiedy dziecko jest niespokojne, ma kłopot z zaśnięciem czy uspokojeniem się i gdy podanie smoczka pomaga, a kiedy dziecko się uspokoi lub zaśnie, spokojnie wyjmujmy smoczek i odkładajmy na bok.

Pomyślcie o smoczku w taki sposób: uspakajanie się dzięki smoczkowi to pierwsza umiejętność waszego dziecka samodzielnego, samoobsługowego poprawiania sobie nastroju. Chyba nie będziecie go tego pozbawiać?

Zobacz też: Czego nie powinno jeść małe dziecko?

Na nasze pytania odpowiadała dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy.

Redakcja poleca

REKLAMA